Archiwum
- Index
- Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 156 Maska miłości
- Dynastia DanforthĂłw 01 McCauley Barbara Skandal czy slub
- Frale Barbara Templariusze i całun turyński
- Dunlop Barbara Dziedzic francuskiej fortuny
- 0518. McMahon Barbara Jak znaleźć dobrego męża
- Małżeńska umowa McMahon Barbara
- McMahon Barbara Wszystko od nowa
- Cartland Barbara Namiętność i kwiat
- McCauley Barbara Pod osloną nocy
- Cartland Barbara Niechętna żona
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stemplofil.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Po co ty to robisz? - pyta Aoza. Katarzyna prostuje się, jej oczy błyszczą wrogo:
- Ano, tyle razy mówiłeś, że gdyby nie Kazik, toby; wyjechał do Hansa... To teraz
chyba pojedziesz, nie?
- A ty?
Katarzyna patrzy na niego z góry, dziwiąc się temu pytaniu:
- Ja? A cóż ciebie ja obchodzę? - Znajdziesz sobie zawsze kogoś, kto ci jeść ugotuje i
o bieliznę zadba. Ja tu zostanę albo do siostry do Olsztyna pojadę. Nie mam czego szukać po
obcych stronach.
Mówi twardo. Nigdy jeszcze nie słyszał od niej takich słów. Zawsze się go bała. Czy
nigdy nie miała do niego serca? Czy tylko lęk o dziecko, chęć zapewnienia mu ojcowskiej
miłości i troski kazały jej poddawać się jego woli, jego dobrym i złym humorom?
Przypomniał sobie, jak lgnęła do niego, gdy wracającej z tułaczki dał schronienie, chleb, a
potem i dom.
- Katarzyna, Kasia, co ty tak... - zająknął się - ty moja żona, jakże ja sam... Sam? Tak
zupełnie sam?
Słowa mu się plątały, chciał coś powiedzieć, nie umiał. Głowa opadła na ręce
skrzyżowane na stole. Wysoka przegroda, wzniesiona pomiędzy nim i resztą ludzi, zawaliła
się: płakał. Azy biegły po zmarszczkach i bruzdach chudej twarzy, obmywając ją z goryczy i
złości. Zmoczona łzami, stawała się jasna, chociaż skóra jej nadal pozostawała ciemna,
pokryta twardym, nie golonym od dwóch dni zarostem.
- Ja tu zostanę - mówił, nie podnosząc głowy, do swoich zaciśniętych pięści - ja tu
zostanę. Tu zostanę, słyszysz?!
Poczuł na ramieniu dotknięcie jej ręki. Powiedziała cicho, miękko:
- To dobrze, Henryk. Dobrze, że się tak namyśliłeś. Idz teraz do Lendowej, dowiedz
siÄ™, jak tam z jej Markiem...
Wypycha go do ludzi. I słusznie. Nikt nie powinien być sam. %7łyjąc wśród ludzi zbiera
się łzy. Ale i wśród nich tylko można znalezć pociechę. Henryk Aoza przekracza próg
swojego mieszkania i myśli:
Przez ten próg cztery dni temu ostatni raz przeszedł Kazik. To próg mojego domu.
Jakże mógłbym go opuścić i szukać jakichś innych, obcych progów, które nie znają kroków
mojego syna?
Marek Lenda zasypia spokojnie. Na stoliczku obok jego wózka jaskrawą, gorącą
czerwienią barwi się przyniesione przez matkę jabłko. Patrzy na nie przez zmrużone powieki i
uśmiecha się.
- Nie rozumiem tej Moniki... dzika dziewczyna - mamrocze ledwo dosłyszalnie.
Wydaje mu się, że ktoś się nad nim pochyla. Najpierw widzi duże, szare oczy o tak
zmiennym wyrazie, że trudno powiedzieć, co naprawdę myśli i czuje ich właścicielka. Teraz
są chyba smutne. Ale głos, który Marek słyszy jak przez mgłę, nie należy do Moniki. Monika
rozciąga sylaby, mówi trochę przez nos, cedzi słowa. Szept, który Marek słyszy, jest szybki,
pełny przejęcia, może nawet czuje się w nim hamowane łzy. To mówi Flora:
- Marku, Marku, czy słyszysz mnie? Ja... przysięgam ci, ja nigdy już tego nie zrobię.
Ja tylko ciebie, tylko ciebie kocham i zawsze kochałam. Będziemy już zawsze razem. Jeżeli
tylko ty tego jeszcze chcesz. Jeżeli możesz zapomnieć. Jeżeli potrafisz mi wybaczyć.
Marek wciąż się uśmiecha, lekko, kącikami ust. Powieki jego zaciskają się. Już śpi.
Monika nie może zasnąć. Przewraca się z boku na bok na tapczanie Aucji. Kombinuje:
do czego może się jej przydać znaleziona kartka? Co by tu takiego machnąć , żeby
zainteresować sobą otoczenie, takiego Marka na przykład, Aucję. Ponieważ żyje wyłącznie
swoimi sprawami i do nich przykrawa świat, cierpi dotkliwie i głęboko, jeżeli one nie
absorbują nikogo. Czuje potrzebę, żeby się nią zajmowano, żeby o niej mówiono, żeby się nią
martwiono. Właściwie nawet lubi być nieszczęśliwa, znajduje w tym pewnego rodzaju ponurą
satysfakcję. Może by tak na przykład zachorować, żeby Aucja musiała się nią zająć? Albo
może opowiedzieć Irenie Donatowej wszystko, co wie o Aucji i Julianie?
Wstaje, wkłada szlafrok i po cichu wymyka się na korytarz. Krąży po jasnych salach i
ciemnych zakątkach szpitala niby głodne zwierzę, szukające żeru. Sama nie wie, czego chce,
czego szuka. Nie znajduje niczego, czym by mogła się nasycić jej nienawiść, i niczego, co
mogłoby ją ugasić. Wreszcie koło północy, przyczajona za wahadłowymi, do połowy
oszklonymi drzwiami pomiędzy korytarzem i klatką schodową, przyłapuje Aucję. Widzi, jak
Aucja wybiega z separatki, w której leży Irena.
Twarz Aucji jest blada, ma nieprzytomny wyraz, oczy błyszczą gorączką. Przebiega
obok Moniki nie dostrzegając jej i do dziewczyny dolatują urywki słów:
- O Boże, co ja zrobiłam... Co to będzie?...
Monika korzysta z momentu, kiedy Aucja, odwrócona od niej, zaczyna wspinać się po
schodach. Wślizguje się na korytarz i znika w drzwiach, z których przed chwilą wyszła jej
matka. Po chwili znów jednak znajduje się na korytarzu. Czuje, że twarz jej płonie z
podniecenia. Szybkim krokiem, przeskakując po dwa stopnie, biegnie na oddział wewnętrzny.
Tam, przy elektrokardiografie, widziała ostatnio Donata.
Aucja zatrzymała się na podeście i przystanęła przy oknie. Nogi odmawiają jej
posłuszeństwa. Są niezdolne do uczynienia następnego kroku. Aucja wie, że musi natychmiast
[ Pobierz całość w formacie PDF ]