Archiwum
- Index
- 01 Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i Święty Relikwiarz (Uroczysko)
- (39) Olszakowski Tomasz Pan samochodzik i... Wynalazek inĹźyniera Rychnowskiego
- Olszakowski_Tomasz_ _Pan_Samochodzik_i_tajemnice_warszawskich_fortow
- (05) Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i ... Niesamowity dwĂłr
- Jakub Czarny Pan Samochodzik i El Greco
- Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (04) Mężczyzna z Doliny Mgieł
- Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
- Pilch Jerzy Inne rozkosze
- Edigey Jerzy Najgorszy jest poniedzialek
- Kraszewski Józef Ignacy Boleszczyce
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lafemka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zna.
- Dobrze już, pójdę - westchnęła wreszcie z rezygnacją Zośka - ale za lody pan mi zwróci.
Odetchnąłem z ulgą.
- Za lody i wszystko co sobie zamówisz!
- Zgoda. Już ja puszcze pana z torbami!
Trzasnęła drzwiami i ruszyła przez szosę w stronę karczmy. Pomachałem jej ręką, ale tego chyba
nie widziała.
- Jak pan myśli - spytał po chwili milczenia Janusz - co może łączyć %7łuka z Ukraińcami?
Przecież nie będzie przemycał z Ukrainy złota za złoto, którego ma pełno. Narkotyki? %7ładen
poważny szlak przemytu narkotyków nie prowadzi przez Ukrainę.
Zaśmiałem się cicho.
- Zapomniałeś o jednym.
Zaperzył się.
- O czym to?
- O środkach do produkcji broni jądrowej. Ponoć bez większych kłopotów można je kupić
od Ukraińców. Grunt, żeby wiedzieć od kogo. A nasz Józef %7łuk wygląda mi na takiego, który
jest dobrze w tej materii zorientowany.
- Mówi pan bomba atomowa - potarł czoło Janusz. - Ale komu ona jest w Polsce
potrzebna?
Zacząłem nabijać fajkę.
- Nie wierzę, że potrzebna jest akurat Polakom. Ale wez pod uwagę udział w akcji %7łuka
Peruwiańczyków i może jeszcze innych obcokrajowców. To mi wygląda na sprawę
międzynarodową albo taką, w którą zaangażowane jest jakieś państwo, któremu koniecznie
potrzebna jest bomba atomowa.
- Bomba atomowa - z nabożnym skupieniem powtórzył Janusz.
Ze śmiechem zapaliłem fajkę.
- Nie przejmuj siÄ™ tak. To wszystko tylko moje domniemania! Bardziej interesuje mnie los
Zośki, wysłanej do karczmy w dość niemiłe towarzystwo. Ale to bystra dziewczyna i da sobie
radÄ™.
- %7łeby nie Szwedki, sam bym poszedł - mruknął Janusz.
Wzruszyłem się, ale odparłem:
- Do bani z takim pomysłem. %7łuk mógł zapamiętać twoją twarz.
- Nie poznał jej pod sklepem.
- Bo miałeś nasuniętą na nos czapkę Zośki!
Obruszył się.
- Teraz też bym ją włożył. A tak wszystko przez to moje parszywe kalectwo! - walnął
pięścią w szwedkę.
Postanowiłem zmienić temat rozmowy, aby chłopak przestał myśleć o swojej chorobie.
- Długo oni będą radzić w tej karczmie, jak myślisz?
- Nie wiem, ale Zośka musi tam siedzieć do końca.
- Tak.
Przypomniałem sobie, że od śniadania na trasie z Warszawy do Krakowa nic nie jedliśmy.
- Nie jesteś głodny? - spytałem Janusza.
Chłopak obruszył się:
- Co pan?! W takiej chwili?
Otworzyły się drzwi do karczmy i stanął w nich %7łuk w towarzystwie trzech mężczyzn. Uścisnęli
sobie dłonie, wsiedli do samochodów i szybko ruszyli. %7łuk w stronę Krakowa, Ukraińcy na
Tarnów.
- Za kim gonimy?! - ożywił się Janusz.
- Ech, chłopie - pokręciłem głową. - A na biedną Zośkę to kto zaczeka?
Minęła jednak dobra chwila, a Zośki nie było widać. Uzmysłowiłem sobie, że %7łuk przejeżdżając
obok nas popatrzył uważnie na Rosynanta.
- Gazu!
Z piskiem opon zajechaliśmy pod karczmę. Wyskoczyłem z Rosynanta i wbiegłem do wnętrza
lokalu. W sali nie było nikogo oprócz ziewającego kelnera. Teraz na zaplecze, gdzie mieściły się
wejścia do ubikacji. W męskiej nikogo. W damskiej... na kafelkowej podłodze pod zlewem leżała
Zośka. W powietrzu unosiła się słodkawa woń gazu usypiającego. Jednym ruchem, powstrzymując
oddech, otworzyłem okno. Na szczęście dawka, którą poczęstowano dziewczynę, musiała być
mała, bo Zośka już próbowała się podnieść. Przemyłem jej twarz zimną wodą, otworzyła
przytomniej oczy.
- A, to pan...
- Ja. A kogo się spodziewałaś?
- Nie wiem. Miałam śledzić %7łuka i... - znów zasnęła.
Wziąłem ją na ręce i wyszedłem z ubikacji.
Ziewający kelner poderwał się na mój widok.
- Co pan tu, proszę pana... - zaczął piskliwym głosikiem.
Nie dałem mu skończyć.
- Policja. Zaraz tu będzie ekipa do walki z nierządem.
- Policja? Ależ panie inspektorze!... - skurczył się i pędem pobiegł na zaplecze, krzycząc:
- Szefie! Szefie!
Nie miałem zamiaru rozmawiać z szefem Karczmy Pod Złotym Kogutem .
Zbiegłem do Rosynanta i ułożyłem Zośkę na tylnym siedzeniu.
- O rany, co oni z nią zrobili?! - jęknął Janusz.
Nie zwracając uwagi na okrzyki Janusza pomknąłem w stronę Krakowa.
Nie ma co! Sprytnie to sobie %7łuk wymyślił. Nic wiem, kiedy zorientował się, że jest przeze mnie
śledzony: czy już na szosie, czy podczas parkowania Rosynanta. W każdym razie bezbłędnie
skojarzył sobie pojawienie się w karczmie Zośki z moją obecnością. Równie bezbłędnie
wykalkulował, że gdy będzie ze swymi przyjaciółmi z Ukrainy odjeżdżał spod karczmy żaden
pościg mu nie grozi, nie zajmiemy się bowiem jego fordem ani ukraińskim oplem, a zatroszczymy
się o Zośkę.
Zajechaliśmy pod Hotel Krakowiak . Zośka już na tyle otrzezwiała ze snu, że mogłem ją
prowadzić pod rękę.
- Możemy prosić o klucze...
- %7ładnych nietrzezwych - przerwał mi z oburzeniem portier.
- Ależ zna mnie pan nie pierwszy rok, panie Antoni - uśmiechnąłem się grzecznie. - Po
prostu moja młoda towarzyszka zasłabła z tego upału.
- Po prawdzie to gorÄ…c jest straszny - mruknÄ…Å‚ portier podsuwajÄ…c nam klucze.
Pojechaliśmy windą na górę, do naszych pokoi. Położyłem Zośkę na łóżku i poszedłem do swojego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]