Archiwum
- Index
- Cykl Pan Samochodzik (19) Złoto Inków (2) Jerzy Szumski
- Jerzy Szumski Pan Samochodzik i floreny z Zalewa
- Pilch Jerzy Inne rozkosze
- Pilch Jerzy Spis Cudzołożnic
- Bank_Zsuzsa_ _Najgoretsze_lato
- Balogh Mary [Bedwynowie 01] Noc miśÂ‚ośÂ›ci
- 473. Ireland Liz Zakochany policjant
- A fiatal lany otthon Gonda Bela
- Driven To Depravity
- Jameson Bronwyn Gorć…cy Romans DUO 886 W poszukiwaniu wspomnieśÂ„
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- docucrime.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bolesnego tematu że kiedy Krysia weszła do sklepu, od
razu nie wybiegłam do dzieciaków na ulicę. Może zdołała-
bym zapobiec nieszczęściu.
Niepotrzebnie to paniÄ… gryzie. Gdyby dziecka nie po-
rwano wtedy, spotkałoby je to samo kiedy indziej.
54
Pan sÄ…dzi?...
Teraz już mamy pewność, że chłopczyka uprowadzo-
no. Tę akcję planowano bardzo starannie. Czynności przygo-
towawcze rozpoczęto znacznie wcześniej. Mamy bezsporny
dowód działalności przestępcy już pod koniec kwietnia, a
więc sześć tygodni przed zniknięciem Januszka. Gdyby w
dniu ósmego czerwca nie doszło do porwania, nastąpiłoby
ono w innym czasie i w innych okolicznościach, ale na pewno
by nastąpiło. Nie można dziecka trzymać pod kluczem albo
każdemu z małych chłopców przydzielić milicjanta do asysty.
Uprowadzono by go na przykład, kiedy by się bawił z kole-
gami na podwórku lub gdy sam wracał z mieszkania państwa
do matki.
To na tej samej klatce schodowej, tylko o dwa piętra
wyżej zauważył inżynier.
Dla naszego bandyty nie stanowiłoby to przeszkody.
Na pewno Januszek nieraz przebywał tę drogę sam.
O, tak, trzy, cztery razy dziennie.
Cóż więc łatwiejszego, jak zaczaić się na schodach i
stamtąd uprowadzić dziecko?
No widzisz, Jaguś wtrącił inżynier. Tłumaczy-
łem ci, żebyś się tak nie przejmowała.
Aatwo ci powiedzieć! Zresztą i ty sam wyglądałeś jak
z krzyża zdjęty. Gdybym nie miała naszej dwójki, chyba bym
zwariowała albo zrobiła sobie coś złego. Jeszcze teraz zupeł-
nie nie mogę sypiać. Miewam koszmarne sny.
Najważniejsze stwierdził Krzysztof Derkowski
że dzięki panu mecenasowi mamy pewność, iż dziecko nie
utonęło w Wiśle. Porwane, ale żyje.
Jestem przekonana, że pan je odnajdzie gorąco po-
wiedziała pani Jadwiga.
55
I ja też jestem tego pewien dodał jej mąż.
W powodzi ciepłych słówek mistrz Miecio promieniał
jak na bezchmurnym niebie słońce w samo południe.
Tego dnia los był szczególnie łaskawy dla mecenasa Ru-
szyńskiego. Kiedy wylewnie żegnany opuścił dom nowych
przyjaciół i zajął miejsce przy kierownicy swojego zielonego
fiata , zobaczył z daleka znajomą sylwetkę wysokiego,
zgrabnego mężczyzny o pociągłej twarzy i ciemnych, z lekka
sfalowanych włosach.
Major Janusz Kaczanowski szedł Tamką w dół, w stronę
ulicy Kruczkowskiego i właśnie przecinał jezdnię, skręcając
w prawo, gdzie stał samochód adwokata. Trzymał w ręku
kwiaty owinięte w biały papier, a spod pachy wystawał mu
podłużny pakunek. Nie ulegało wątpliwości, że było to pu-
dełko czekoladek.
Adwokat nie uruchomił silnika swojego auta. Czekał, aż
oficer milicji zbliży się do niego.
Dzień dobry, panie majorze! zawołał radośnie.
Co za miłe i nieoczekiwane spotkanie!
Pomimo dość krępej budowy (za słowo tusza Miecio
śmiertelnie się obrażał) zwinnie wyskoczył z samochodu i z
wyciągniętą ręką podszedł do majora. Na okrągłym obliczu
mecenasa gościł szeroki uśmiech.
To róże czy gozdziki? zapytał zdumionego tym
spotkaniem Kaczanowskiego.
Gozdziki oficer milicji nie rozumiał sensu dziwne-
go pytania.
O, to gorzej!
Dlaczego? major był zaskoczony.
Lepsze byłyby róże, bo gozdziki już przyniosłem pani
Jadze Derkowskiej. Co za przemiła babka, nawet sobie major
58
nie wyobraża. A on? Wspaniały mężczyzna. Mała Krysia jest
wprost rozkoszna. Urocze dziecko. A jaka inteligentna! I co
za pamięć! To wprost fantastyczne, że taka mała dziewczynka
mogła tyle zapamiętać z wydarzeń tego fatalnego ósmego
czerwca.
Janusz Kaczanowski powinien był coś powiedzieć, ale za-
stygł jak słup soli z na wpół otwartymi ustami, zaś nieubłaga-
ny Miecio ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej:
Mam świetny pomysł, żeby się te kwiaty nie zmarno-
wały. Niech pan złoży wizytę pani Helenie Kowalskiej. Pięk-
na kobieta. Pan zdaje się także lubi rude. Wprawdzie uprze-
dziłem państwa Derkowskich, że będą mieli miłe odwiedziny,
ale to tak luzno się mówiło i do niczego majora nie zobowią-
zuje. No, na mnie już czas.
Ruszyński wylewnie uścisnął dłoń Kaczanowskiego i
wskoczywszy do samochodu natychmiast odjechał. Aż coś
zgrzytnęło w skrzyni biegów zielonego fiata . Skręcając w
Tamkę, Miecio czuł się naprawdę szczęśliwy. Powiedział
głośno sam do siebie:
No, nareszcie mu zapłaciłem za tę córeczkę !
Jednakże w domu, kiedy spokojnie zastanowił się nad do-
tychczasowymi postępami sprawy, miał już mniej wesołą
minę. Wprawdzie odniósł dwa błyskawiczne sukcesy, bo nie
tylko uzyskał wznowienie dochodzenia, ale także zdobył
bezsprzeczny dowód uprowadzenia dziecka, jednak musiał
przyznać, że nie posunął się nawet o milimetr w kierunku
odnalezienia małego Januszka.
Również i tryumf z pognębienia zarozumiałego majora
nieco zbladł. Ruszyński był zbyt mądrym człowiekiem, aby
nie wiedzieć, że jedynie zgodne współdziałanie z milicją
może przynieść jakieś konkretne sukcesy. Systemem party-
zantki odnalazł lukę w pierwiastkowym dochodzeniu i za
pomocą kolorowych papierków wyciągnął z małej Krysi
57
faktyczny przebieg wydarzeń, jakie rozegrały się przed super-
samem, ale teraz partyzantka się skończyła. W końcu, aby
ruszyć śledztwo, nie wystarczało ruszyć głową . Potrzebna
była żmudna, długotrwała praca całego potężnego aparatu
milicyjnego.
A co jeżeli w wyniku ostatnich jego posunięć milicja
nie będzie chciała informować go o swoich krokach i o swo-
ich osiągnięciach? Ruszyński zaś uważał, że i dalsza jego
pomoc będzie jej niezbędna. W tym przekonaniu tkwiło dużo
zwykłego zarozumialstwa człowieka, któremu w życiu na
ogół wszystko się udawało, ale niewątpliwie i spora doza
słuszności.
Wobec tego Miecio postanowił w najbliższy poniedziałek
odwiedzić Komendę Stołeczną MO, złożyć wizytę pułkowni-
kowi Niemirochowi i wywiesić białą chorągiew. A na razie...
zerknął na zegarek. Była jeszcze dziecinna godzina. Więc
może...
Kiedy jadł ostatnio obiad w Szanghaju , zauważył, że
pewna przystojna dziewczyna ciekawie na niego zerka. Wi-
dział ją tam zresztą kilka razy w gronie koleżanek i kolegów.
Postanowił sprawdzić, czy urodziwe dziewczę i dziś wybrało
się do Szanghaju . Zostawił samochód przed domem, wsiadł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]