Archiwum
- Index
- Roberts Nora Miłość na deser 01 Miłość na deser
- Hilari Bell Goblin Wood 01 The Goblin Wood v2
- Giovanni Guareschi [Don Camillo 01] The Little World of Don Camillo (pdf)
- Anthony, Piers Tarot 01 God of Tarot
- Christine Young [Highland 01] Highland Honor (pdf)
- 398. Gerard Cindy Dzikie serca 01 Ni srebro ni złoto
- Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagera 01 Powiedziałabym ci, że cię kocham ale
- Ciara Lake [Xihirian Shifters 01] Xihirah [Siren Classic] (pdf)
- Janrae Frank Journey of Sacred King 01 My Sister's Keeper
- Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 01 Wielkie Wrota
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lafemka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się snem od pospolitej szarości d\d\ystego dnia.
Wiatr szarpał obłoki jak baba zakurzoną kądziel i niekiedy sypał o szyby garść
pazdzierzy deszczu. Kolegiata na wzgórzu pędziła w tle spiętrzonych chmur, to wpadając
w głębokie ich wyrwy, to znów wydobywając się na ostre krawędzie. Osamotnione
maszty spiczastych wie\ upodabniały ja do strzaskanego korabia,47 cierpliwie
przedzierającego się przez podniecone morze. Lecz nie było w tym ani odrobiny
groznego piękna, wszystko pokrywała szara patyna deszczu, wiało nudą, która cię\ką
ręką układała się na moich myślach. Nie wiem, dlaczego przypominała mi się fotografia
drzwi płockich katedry św. Zofii w Nowogrodzie Wielkim. Pokazał mi ją niedawno
Nemsta, abym poznał biskupa Aleksandra. Na fragmencie rzezbionych drzwi, ubrany w
swe biskupie szaty, stoi on tam w otoczeniu dwóch diakonów. W twarzy lewego diakona,
w niechętnej, głupiej twarzy wypukłe oczy mają wyraz bezbrze\nej \ałości, jakby diakon
przeczuwał, \e w ruinę pójdzie dzieło wielkiego biskupa, rozsypią się mury opactwa w
Czerwińsku, a kolegiata utonie w pyle zapomnienia szarego jak dzień deszczowy.
Marność marności wszystko! Wieki i godziny
Jednakowym bezcelem mijajÄ… niezmiennie.
Głuchej nieskończoności wieczne narodziny
I wschody i zachody codziennie, codziennie.
Mruczałem Tuwimowskie wiersze i rozciągając się na niewygodnym, twardym ło\u.
47
Korab (z grec.) okręt, arka biblijnego Noego.
Zbudził mnie Dryblas. Siedział na krawędzi wyrka i bezceremonialnie dmuchał mi w
nos.
Zawiadamiam pana, \e mamy obydwaj przyrządzić kolację. Tak przykazał profesor
Nemsta.
Kooolację? ziewałem szeroko. Ja przecie\ jeszcze obiadu nie jadłem.
Nie nasza wina. Nic trzeba było spać. Trzy tygodnie omijały pana dy\ury w kuchni, ale
tym razem przyszła kryska na Matyska powiedział z du\ą satysfakcja. Wszyscy nasi
poszli na ryby. Tylko pan i ja zostaliśmy.
Wyrzekł to takim tonem, jakby korzystając z okazji zamierzał rozliczyć się ze mną za
wszystkie przykrości Na wszelki wypadek zerwałem się z łó\ka, rozprostowując gnaty,
\eby wiedział, i\ nie jestem taki znowu mizerak.
A dlaczego akurat my dwaj mamy zrobić tę kolację? wyrwało mi się.
Nie znasz pan pedagogicznych skłonności profesora? On chce, \ebyśmy przed
wyjazdem pogodzili się ze sobą. Więc zapędził nas razem do roboty, hi, hi... Ostatecznie,
dlaczegó\ by nie? Mo\emy się pogodzić poklepał mnie dobrodusznie po plecach.
Przespałem pół dnia. I dobrze zrobiłem. Na dworze był pogodny, choć zimny i wietrzny
wieczór. Dryblas rozpalił ogień w piecu i w kuchni panowało przyjemne ciepło
O, tu jest jadłospis podał mi kartkę. Jajka na twardo w sosie musztardowym, chleb z
masłem, herbata .
Nie wiem, jak robi siÄ™ sos musztardowy.
Ja go przyrządzę. Wstaw pan na ogień garnek z wodą.
Postawiłem wodę na ogień. Nakroiłem chleba. Do baraku wbiegł zdyszany Wojtek czy
Jędrek myliły mi się ciągle imiona tych dwóch wiejskich chłopców.
Pan doktor Nietajenko przysłał mnie po łopatę. Robaków trzeba nakopać. Ryby dobrze
biorą wyrecytował.
Dryblas, odprawiający nad rondlem jakieś musztardowe gusła, huknął na niego:
Nie ma łopaty! Zamknięta w komórce! Klucz ma przy sobie doktor Nietajenko.
On właśnie dał mi ten klucz. Tylko nie wiem, gdzie komórka... wyjaśnił chłopak.
Dryblas niechętnie oderwał się od roboty. Zły był, bo sos wyszedł mało pikantny, za
du\o chyba wlał do niego śmietany, a zu\ył ju\ wszystką musztardę. Przez otwarte drzwi
słyszałem, jak się złościł:
Masz tu, bracie, łopatę i zwiewaj, nie przeszkadzaj nam w pracy. No, na co jeszcze
czekasz? Powiedz tam, \e zaraz kolacja.
Pan doktor Nietajenko kazał odnieść mu klucz.
Sam oddam. Zgubisz go i będzie kłopot.
W garnku na kuchni zaczęła bulgotać gotująca się woda.
Jajka! Gdzie jajka? Przynieś mi pan jajka! krzyknąłem na Dryblasa. Bytem od niego o
kilka lat starszy i uwa\ałem, \e mam prawo komenderować.
Dryblas posłusznie przyniósł mi w czapce jajka.
Dziesięć, zaraz dam panu resztę. Akurat dwadzieścia jajek w koszyku przygotowali
oświadczył. Zwie\utkie, jeszcze ciepłe.
Wpuściłem je do bulgocącej wody. Ledwie zmieściły się w garnku. Wszystkie pływały po
wierzchu, roztrząsane bańkami wrzątku.
Słuchaj pan. Czy one nie powinny pójść na dno? Stare czy świe\e jajka pływają po
wierzchu? dziwowałem się głośno.
Dryblas wzruszył ramionami:
Widocznie świe\e. Bo te były jeszcze cieplutkie.
Co? wydało mi się to podejrzane.
Przecie\ wziąłem je z komórki. W koszyku były bronił się przed moim podejrzliwym
wzrokiem.
Wyjrzałem na dwór. Przed zamkniętymi drzwiami komórki niespokojnie biegała kwoka z
nasi roszonymi piórami.
Rany Julek! wrzasnąłem. Coś pan najlepszego narobił? Gdzie masz pan klucz od
komórki?
Ledwie otworzyłem drzwi komórki, sprawdziło się straszliwe podejrzenie. Niespokojna
kwoka rzuciła się do środka i od razu wskoczyła do koszyka wysłanego słomą. Ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]