Archiwum
- Index
- Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (04) Mężczyzna z Doliny Mgieł
- Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
- Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 01 Wielkie Wrota
- Karl Treumund Saga o Nibelungach
- John DeChancie Castle 02 Castle for Rent
- Cabot Particia Amazonka
- Howard Robert E. Dolina Grozy(1)
- Aleksander Dumas D Artagnan
- Burrows Annie Niemoralna propozycja
- Antoni Czechow Historie zakulisowe
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lafemka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrealizować marzeń, a mianowicie zostać chirurgiem. Jesteś żonaty, ale nie bardzo
szczęśliwy w małżeństwie. To twoja wina, bo upokorzenia, jak je nazywasz, przenosisz do
domu i wylewasz złość przy obiedzie. Do twoich zalet zaliczyć trzeba miłość i troskę o...
dwoje... nie, troje dzieci.
Gdy Benedikte posunęła się tak daleko, laborant wyrwał jej ołówek z ręki. Jego oblicze
przypominało gradową chmurę.
- Dziękuję, to wystarczy! Co chcesz wiedzieć? Sprawiasz wrażenie, że i tak wiesz już
wszystko.
- Chciałabym, abyście mi powiedzieli, jak daleko zaszliście w badaniach. Co mogę
wykluczyć, by nie marnować czasu?
- Starannie przebadaliśmy kuchnię i tu nie ma na co narzekać. Wszystko przygotowywane
jest czysto i porządnie, jedzenie jest zwyczajnym marnym jedzeniem szpitalnym, z ilością
bakterii w normie.
- Co dalej?
- Oczywiście zbadaliśmy personel, sprawdzając, czy ktoś nie przenosi choroby. Wszyscy
jednak dokładnie przestrzegają zasad higieny, nikt nie przechodzi z jednego pawilonu do
drugiego, uprzednio starannie się nie oczyściwszy.
Pielęgniarka wtrąciła nieśmiało:
101
- Dotarły do nas wieści o tym, co zdziałałaś tu w szpitalu. Podobno rezultaty są zaskakujące.
Wszyscy zarażeni wracają do zdrowia.
- To może być również kwestią czasu - surowo orzekł laborant. - Prawdopodobnie i tak by
wyzdrowieli.
- Oczywiście - odparła Benedikte łagodnym tonem, który można by określić jako jej znak
szczególny. Ci, którzy sami są silni, mogą pozwolić sobie na okazanie pokory.
- Ale na pewno nie ta pacjentka z zapaleniem wyrostka - upierała się pielęgniarka. - Ona by
sobie nie poradziła, jedną nogą była już na tamtym świecie. Jak ona się nazywa?
- Marit z Grodziska - podpowiedziała Benedikte.
- Tak, o nią właśnie mi chodzi. Słyszałam, jak ordynator mówił, że to niepojęte.
Laborant miał bardzo kwaśną minę, Benedikte pospiesznie więc zapytała:
- Gdzie wybuchła infekcja?
- Pokażę ci - odpowiedziała jej pielęgniarka i razem opuściły laboratorium.
Po kolei wskazywała, jak rozchodziła się choroba, gdzie wystąpił pierwszy przypadek
zachorowania, a gdzie następne, aż do chwili gdy nie dało się już prześledzić jej drogi.
Benedikte podziękowała za pomoc i samodzielnie zabrała się za rozwiązywanie zagadki.
Najdłużej przebywała u pacjenta, od którego zaczęła się epidemia. Poprosiła o pożyczenie
jakiejś części garderoby, należącej do niego, i przez długą chwilę siedziała nieruchomo
trzymając ją w dłoni; siła Benedikte tkwiła bowiem w umiejętności odczytywania informacji z
przedmiotów. Pózniej obeszła inne pawilony i po trzech godzinach od chwili opuszczenia
laboratorium znów tam powróciła. Uznała, że laborant i jego asystentka mają prawo
dowiedzieć się o wszystkim jako pierwsi.
- Nie ma już zródła infekcji - oświadczyła. - Stafilokoki przywleczone zostały do szpitala
przez jedną z odwiedzających pierwszego chorego. Prawdopodobnie umiejscowione były w
gardle i poprzez kaszel lub brudne ręce przeniosły się na chorego, osłabionego i bardziej
podatnego na zakażenie. Następnie zaraza bardzo szybko rozniosła się przez personel,
zanim zorientowano się, że to epidemia. Pózniej zachowywano nienaganną czystość, ale
wtedy było już za pózno. Zawsze upływa trochę czasu, zanim ujawnią się pierwsze objawy
ataku bakterii.
- Gdzie nauczyłaś się tego wszystkiego o bakteriach i szpitalu?
Benedikte uśmiechnęła się szeroko.
102
- Rozmawiałam dzisiaj z wieloma osobami, również z lekarzami. Wydaje się, że choć nie
wychwalają mnie pod niebiosa, to, wprawdzie niechętnie, akceptują moje poczynania.
Prawdopodobnie dzięki memu krewniakowi Christofferowi Voldenowi. Tym razem jednak
uporaliśmy się z zarazkami, dałam też znać, by wezwano kuzynkę pierwszego pacjenta na
leczenie. Ona przecież nie powinna roznosić zarazków.
- Zdrowym nie wyrządzą żadnej szkody - mruknął laborant. - Ale chorym i osłabionym...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]