Archiwum
- Index
- Natural History Lore and Legend by F Edward Hulme first published in 1895 (2000)
- Dickson_Helen_ _Harlequin_Romans_Historyczny__274_ _Zakochany_lajdak
- Historyczne Bitwy Cajamarca 1532, Andrzej TarczyĹski
- Cornick Nicola Romans Historyczny 111 Mezalians
- Sandemo Margit Dziewica z lasu mgieĹ(historyczny)
- Historia malzenska dla doroslyc Antczak Radoslaw
- arkusz finalowy historyczny
- HISTORIA DEL ANĂLISIS ECONĂMICO
- Drobiazgi zycia Czechow A.
- Shakespeare W. Antoniusz i Kleopatra
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wciąż złego ducha wspominam... Daj spokój! Przestań pić, stary już jesteś, zdechnąć ci pora.
Pięćdziesiąt osiem lat... W tym wieku ludzie na jutrznię chodzą, do śmierci się szykują, a ty...
O, Boże!
Panie Boże, zmiłuj się, jakże straszno mruknął. Gdyby człowiek przesiedział tu całą
noc, umarłby chyba ze strachu. To dopiero miejsce do wywoływania duchów.
Przy słowie: duchów , przeraził się jeszcze bardziej... Hulający wiaterek, migotanie
świetlnych plam pobudzały i podniecały wyobraznię w najwyższym stopniu. Komik nastro-
szył się, skulił i, sięgając po świecę, po raz ostatni z dziecinnym lękiem zerknął z ukosa w
ciemną jamę widowni. Twarz jego zniekształcona szminką miała wyraz tępy i prawie bez-
myślny.
Nie dosięgnąwszy świecy zerwał się nagle i wbił nieruchomy wzrok w ciemności. Dobre
pół minuty stał milcząc, potem, ogarnięty niesamowitym strachem, schwycił się za głowę i
zatupał nogami...
Ktoś ty! zawołał przerazliwym głosem. Ktoś ty?
W jednej z lóż parterowych stała biała ludzka postać. Kiedy światło padało w jej kierunku,
można było odróżnić ręce, głowę i nawet białą brodę.
Ktoś ty? powtórzył dzikim głosem komik.
Biała postać przerzuciła nogę przez balustradę loży, wskoczyła do orkiestry, potem bez-
szelestnie, jak cień, podeszła do rampy.
To ja odrzekła gramoląc się na scenę.
Kto? krzyknął Kalchas, cofając się gwałtownie.
Ja, ja, Nikita Iwanycz... Sufler. Proszę się nie niepokoić.
Drżący i oszalały ze strachu komik opadł bezsilnie na taboret i zwiesił głowę.
To ja mówi podchodząc bliżej wysoki, żylasty człowiek, łysy, o siwej brodzie, w samej
bieliznie i boso. To ja, sufler.
Boże mój! wybełkotał komik przesuwając dłonią po czole i ciężko dysząc. To ty, Ni-
kituszka? Po coś tu przyszedł?
Nocuję w tej loży parterowej. Nie mam gdzie nocować. Proszę tylko nie mówić Alekse-
mu Fomiczowi.
65
To ty, Nikituszka?... bełkotał bezwładnymi wargami Kalchas wyciągając ku niemu
drżącą rękę. Boże mój, Boże! Wywoływali mnie szesnaście razy, ofiarowali trzy wieńce i
mnóstwo rzeczy... Wszyscy byli zachwyceni, ale nikomu nie przyszło do głowy obudzić pija-
nego starca i odwiezć do domu. Stary jestem, Nikituszka. Mam pięćdziesiąt osiem lat. Chory
jestem... Znużona moja słaba dusza...
Kalchas pochylił się ku suflerowi i drżąc na całym ciele schwycił go za ręce.
Nie odchodz, Nikituszka bełkotał jak w malignie. Stary jestem, bezsilny, umierać mi
pora... A strach...
Panu, Wasilij Wasiliewicz, pora do domu powiedział tkliwie Nikituszka.
Nie pójdę. Nie mam domu! Nie, nie!
Jezu Chryste! To pan już zapomniał, gdzie mieszka?
Nie chcę tam iść, nie chcę... mamrotał komik w zapamiętaniu. Sam jestem... Tam nie
ma nikogo, Nikituszka. Ani krewnych, ani żony, ani dziatek... Sam jeden, jak wiatr w polu.
Umrę i nikt nawet nie wspomni...
Zdenerwowanie komika udzieliło się Nikituszce. Pijany, podniecony starzec szarpał go za
rękę, kurczowo ściskał i brudził szminką zmieszaną ze łzami. Nikituszka kulił się z zimna i
wciągał głowę w ramiona.
Strach mi samemu bełkotał Kalchas. Nikt mnie nie upieści, nie pocieszy, nie ułoży do
łóżka, pijanego. Komu na mnie zależy? Komu jestem potrzebny? Kto mnie kocha? Nikt mnie
nie kocha, Nikituszka.
Publiczność pana kocha, Wasiliju Wasiliewiczu...
Publiczność sobie poszła i śpi... Nie, nikomu nie jestem potrzebny, nikt mnie nie kocha...
Ani żony, ani dzieci!
Jest tu czego rozpaczać!
Przecież ja także jestem człowiekiem. Szlachcicem jestem, Nikituszka, z dobrej rodzi-
ny... Pókim do tej jamy nie trafił, w wojsku służyłem, w artylerii. Zuch ze mnie był, piękny
chłopak, gorący, śmiały... A potem co za aktor mój Boże, mój Boże! I gdzie się to wszyst-
ko podziało, gdzie te czasy?
Trzymając suflera za rękę, komik podniósł się i tak zamrugał oczami, jakby z ciemności
nagle wszedł do jasno oświetlonego pokoju. Po policzkach, brużdżąc smugi w szmince, spły-
wały duże łzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]