Archiwum
- Index
- Cankar, Ivan La domo de Maria helpantino (Esperanto)
- Buyno Arctowa Maria Figa
- Kurecka Maria Niedokończona gawęda
- o krasnoludkach i sierdce Marysi
- Danielle Steel Skok w nieznane
- Dan Abnett Duchy Gaunta 04 Gwardia Honorowa
- Hamilton, Laurell K Meredith Gentry 03 Seduced by Moonlight
- Kureishi Hanif Czarny album
- Regine Pernoud Ryszard Lwie Serce
- Susane Johnson Jezioro pokus
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- docucrime.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozrywałby go w onej melancholii.
Owszem, bardzo chętnie użyczę! odrzekł Sarabanda.
Oto nuty owe, proszę, bardzo proszę... Wszakże nie cała pieśń w tych nutach jest.
Resztę, czego tam brak, z duszy śpiewać trzeba. O, nie sprawia to żadnej trudności! Dosyć
jest spojrzeć na łunę zachodniej zorzy, dość poczuć zapach pól i łąk, dość zasłuchać się w ten
wielki chór, jaki cisza polna gra... Aatwo, bardzo łatwo! Oto nuty. Proszę, proszę bardzo...
Bardzo mi przyjemnie. Sługa uniżony!
I odszedł wielki muzyk szybkim krokiem, zostawiwszy Modraczka z nutami w ręku i ze
zdumieniem w sercu, iż ten mistrz nad mistrze tak prosty był, tak uczynny, a przy tym taki
nieśmiały, niewymowny, taki niezgrabny nawet.
No! pomyślał sobie. Półpanek rację ma! Jeśli z tego szaraczka taki sławny muzyk jest,
to cóż dopiero będzie z naszego Półpanka, którego przecież i wzrost, i osoba, i cała prezencja
wcale co innego!
I wraca prędko z nutami do Słowiczej Doliny, gdzie go oczekiwał Półpanek.
Maj się już kończył i gorąco było na świecie, kiedy nasz zielony grajek rozpoczął
koncerty.
Obrał sobie miejsce w cieniu jednego grzyba, nad samym brzegiem strugi, i tu siedząc jak
pod parasolem ćwiczył się co dzień w śpiewaniu. %7łe jednak zawsze takt gubił, musiał mu
69
zgrzany od srogiego upału i ociekający potem Modraczek wybijać go pałeczką wyłamaną z
trzciny.
Co to był przy takiej lekcji za wrzask, jaki skrzek, jakie fałszywe dzikie tony, tego opisać
nie sposób!
%7łaba darła się jak opętana, Modraczek walił swoją trzciną tak, jakby ze trzy baby u strugi
kijankami prały, a żuki, muchy, komary, wróble nawet, wszystko to uciekało z piskiem, z
brzękiem, z trzepotem, żeby tylko jak najdalej uszy unieść od tego nieszczęsnego grzyba, pod
którym Półpanek śpiewał.
Ale nie wszystko uciec mogło. Tuż przy samym brzegu strugi mieszkały lilie wodne,
którym nie wolno było opuszczać swego chłodnego, błękitnego domu. Nie mogąc tedy żadną
miarą usunąć się od owego wrzasku, wychylały swoje białe kielichy, prosząc na wszystko
choć o chwilę spokoju, choć o odrobinę ciszy.
Przepraszamy najmocniej panów dobrodziejów! mówiły słodkim i uprzejmym głosem.
Ale od czasu jak panowie dobrodzieje poświęcają się muzyce, żyjemy tu w ciągłej trwodze,
w ciągłym niepokoju, ot, jakby we młynie. Nie chcemy panom dobrodziejom najmniejszej
przykrości wyrządzić, ale niepodobna się nam ani rankiem modlić do wschodzącej jutrzenki,
ani słyszeć, jak konwalie na wieczorny pacierz dzwonią w tamtym gaju. Zupełnie się u nas
wszelki porządek pomieszał... Panowie dobrodzieje zapewne wiedzą, że tkamy w krosnach
nici srebrne na zasłony dla nowicjuszek zamkniętych w zieleni pączków; otóż nawet nici w
krosnach pękają nam od tego nieznośnego hałasu, jaki się panom dobrodziejom podoba tu
przed samą furtą naszą czynić! Próbowałyśmy już nawet głębiej w wodę iść, aby tam nieco
zażyć ciszy i spokoju; ale bez słońca nie sposób nam żyć. Niechaj więc prośba nasza panów
dobrodziejów nie uraża! My uznajemy tak wielki talent pana w zielonym garniturze, jako też i
siłę, bardzo wielką siłę pana w garniturze niebieskim! Ale tak, jak jest, nie sposób nam
wytrzymać! Nerwy nasze zbyt cierpią na tym!
Tu dygnęły, jakby kto świeczkę maczał, i ukryły się skromnie pod wielkie okrągłe liście,
które im za woale służą.
Ale trzciny i tataraki nie były tak uprzejme. Te od razu zaczęły w pałki swoje tłuc i w
miecze długie trzaskać.
Któż to tam tak wrzeszczy wołały jakby go ze skóry darto? A nie będziesz ty cicho
krzykaczu? Czy nie widzisz, że nas tu całe wojsko stoi, a takiego piekielnego rejwachu nie
robi, jak wy jeden z drugim! A pałką go! A nuż szablą po nim!
Hej, pachołki! Zaszumieć tam w złote szałamaje! Niech pozna wrzaskun ten, co to jest
prawdziwa muzyka! Hej, grajcie, litaury, grajcie, surmy nasze!...
I giął się oczeret z szerokim, głośnym poświstem, szumiały trzciny, brząkały tataraki w
szerokie szablice, a wiatr, wpadłszy między nie, dziwną muzykę na złotych szałamajach
czyniąc, taką pogróżkę śpiewał:
...Hej, milczkiem, a chyłkiem,
A ciszkiem, a cisz...
W zasadzce tu stoim,
A hasło czy wiesz ?
W zasadzce tu stoim,
Wzniesiony nasz miecz,
Kto idzie? Daj hasło!
A nie wiesz to precz!
Dziwaczna ta, podobna do cygańskiej muzyka, zrazu cicha, potem rosnąca w moc i
potężniejsza coraz, chwilę trzęsła jak grzmot oczeretem, po czym znów cichnąc i milknąc
rozwiewała się, jakby jej nie było.
70
Ale opętany zazdrością i pychą Półpanek nie zważał ani na grozby buńczucznych trzcin i
tataraków, ani na pokorne prośby białych lilii wodnych. Owszem, im głośniejsze były i
grozby, i prośby, tym on zapalczywiej krzyczał, aby je zagłuszyć, tak że mu się gardło
wydęło jak najtęższy pęcherz.
Dlaboga! wołał przerażony Modraczek. Folguj waćpan nieco w tym śpiewie, bo mi
siÄ™ tu jeszcze w oczach rozpukniesz!
Ledwo to rzekł... krrach! skóra napiętą jak na bębnie trzasła, a Półpanek, jak siedział, tak
padł, raz tylko zipnąwszy.
II
Południe było znojne, gorące. Kosiarze dosiekali łąki. Długi ich rząd posuwał się równo,
równo wyciągały się grzbiety i ramiona w lnianych, błyszczących w słońcu koszulach, równo
szły jasne kosy w trawę tuż przy ziemi!
Na miedzy pod gruszą stały już dwojaki gliniane złocąc się ziemniakami i bielejąc
mlekiem.
Dzieci, które je z chat przyniosły, bawiły się w zgadanego usiadłszy kupką całą na
górce, w modrych spódniczynach, w czerwonych spencerkach, właśnie jak ostróżki i maczki.
Wtem patrzą, a tu spod gaju toczy się człeczek maluśki i prosto do dwojaków idzie.
Krężołek to był, paz króla jegomości Błystka, który, dla zbytniej swej tuszy upału
ścierpieć nie mogąc, wziął łyżkę i miskę i szedł do kosiarzy, żeby tam kwaśnego mleka
pojeść i nieco się orzezwić.
Struchlały dzieci, patrzą, a ów sobie do pierwszych z brzegu dwojaczków sięga, złotą
łyżeczką mleka nabiera, na złotą miseczkę kładzie. Już pełno miał prawie i właśnie po
wrębach podśmietanie zgarniał, kiedy wtem buchnął w powietrze przejmujący krzyk wielu
cienkich głosików:
Nasz muzykant nie żyje!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]