Archiwum
- Index
- McAllister Anne, Gordon Lucy Nieoczekiwana zmiana miejsc
- 249. Clark Lucy Ĺťycie na walizkach
- 1102. Gordon Lucy Dwie gwiazdy
- 533. Ellis Lucy Randka w Toronto
- Ellis_Lucy_Tydzien_w_Nowym_Jorku
- Clark Lucy Podwójne szczęście
- Montgomery Lucy Maud Okruchy światła
- 700 a
- D010. Woods Sherryl Nie o osmej, kochanie
- 22 Demon i panna
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
harmonizowały z sukienką. Kolejny wianek włożyła na włosy uczesane w miękkie pukle.
Podniecenie wymalowało na policzkach żywe rumieńce. Narzuciła na ramiona płaszcz i
nałożyła kapelusz.
- Wyglądasz bardzo ładnie i tak... inaczej, kochanie - powiedziała Cissy. - Jak zielony,
księżycowy promień z czerwonym połyskiem - jeśli coś takiego może istnieć.
Valancy zatrzymała się, by ją pocałować. - Mam wyrzuty sumienia, zostawiając cię
samÄ….
- Och, nie martw się. Dobrze się dzisiaj czuję. Byłoby mi przykro, że ze względu na
mnie siedzisz tu jak przykuta. Mam nadzieję, że dobrze się zabawisz. Nigdy nie chodziłam na
tańce do Corners, ale bywałam w innych miejscach. Zawsze było wesoło. Bądz spokojna,
ojciec się nie upije. Nigdy tego nie robi, gdy ma grać na zabawie. Lecz tam pewnie podadzą
alkohol. Co zrobisz, jeśli towarzystwo sobie podpije?
- Nikt mnie nie spróbuje napastować.
- Być może nie na poważnie. Zresztą ojciec już tego dopilnuje. Ale tam może być
głośno i... nieprzyjemnie.
- To mnie nie obchodzi. Idę tylko popatrzeć. Nie będę przecież tańczyć. Chcę po prostu
zobaczyć, jak wygląda taka zabawa. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Tylko sztywne
wieczorki w Deerwood.
Cissy uśmiechnęła się z powątpiewaniem. Wiedziała lepiej od Valancy, jak wygląda
wiejska zabawa z alkoholem. Ale z drugiej strony wszystko może być w porządku. - Mam
nadzieję, że się rozerwiesz - powiedziała na pożegnanie.
Jazda sprawiła Valancy dużą przyjemność. Wyruszyli dość wcześnie, bo do Chidley
Corners mieli dwanaście mil, a jechali starą bryczką Abla. Droga była wyboista jak większość
dróg na terenie Muskoka, lecz pełna uroku i piękna dostojnych, północnych lasów. Prowadziła
wśród smukłych, szumiących sosen, wspaniale prezentujących się w promieniach
zachodzącego, letniego słońca i dalej brzegami nefrytowozielonych rzeczek obrośniętych
paprociami.
Ryczący Abel okazał się czarującym towarzyszem. Znał wszystkie historie i legendy
tego odległego, dzikiego zakątka. Valancy kilkakrotnie tłumiła śmiech na myśl, co
powiedziałby stryj Beniamin i reszta Stirlingów, gdyby zobaczyli ją jadącą z Ryczącym Ablem
tą odrapaną bryczką na tańce do Chidley Corners.
Początkowo zabawa przebiegała całkiem spokojnie i Valancy dobrze się bawiła.
Zatańczyła nawet dwa razy z wiejskimi chłopcami, którzy byli doskonałymi tancerzami i
pochwalili jej umiejętności. Dobiegł jej uszu i następny, mniej subtelny komplement, ale nie
słyszała ich dotąd zbyt wiele, więc nie obraziła się. Usłyszała rozmowę dwóch miejscowych
młodzieńców stojących w pobliżu.
- Wiesz, kim jest ta dziewczyna w zielonej sukience?
- Nie. Ale pewnie z miasta. Może z Port. Ma taki elegancki wygląd.
- Nie piękność, lecz muszę przyznać, że coś w sobie ma. Czy widziałeś kiedy takie
oczy?
Wielkie pomieszczenie w szopie udekorowano świerkowymi i sosnowymi gałęziami i
oświetlono lampionami. Podłogę natarto woskiem. Skrzypce pod palcami Ryczącego Abla
wydawały czarodziejskie tony. Wiejskie dziewczęta były ładnie i starannie ubrane. Jednym
słowem Valancy uważała, że jest to najlepszy wieczorek taneczny w jej życiu.
O jedenastej zmieniła jednak zdanie. Na zabawie pojawiło się nowe towarzystwo i do
tego pijane. Whisky zaczęła krążyć bez ograniczeń. Wkrótce prawie wszyscy mężczyzni byli
mocno podchmieleni. Część gości znajdująca się na ganku i przy drzwiach wywołała
zamieszanie. W sali zrobiło się głośno i cuchnęło alkoholem. Tu i tam wybuchały kłótnie,
padały głośne przekleństwa i nieprzyzwoite słowa. Dziewczęta przemocą ciągnięto do tańca.
Valancy siedząca samotnie w kącie patrzyła na to z niesmakiem i oburzeniem. %7łałowała teraz
swojej decyzji. Swoboda i niezależność są bardzo ważne, ale nie należy popełniać z tego
powodu głupstw. Powinna przewidzieć taką sytuację, zrozumieć dyskretne ostrzeżenia Cissy.
Rozbolała ją głowa i miała wszystkiego serdecznie dość. Lecz co mogła zrobić? Musi zostać.
Abel nie wyjedzie przed końcem zabawy. A to nie nastąpi wcześniej, niż o trzeciej lub czwartej
nad ranem.
Przybycie nowej grupy chłopców sprawiło, że zaczęło brakować partnerek do tańca.
Valancy zapraszano, lecz odmawiała krótko i stanowczo. Jednak niektórzy zle przyjmowali
odmowę; padały przekleństwa, krzywo na nią patrzono. Pod ścianą spostrzegła grupę obcych,
szepczących coś między sobą i rzucających w jej stronę wymowne spojrzenia. To ją
zaniepokoiło. Co oni knuli?
W tym momencie zobaczyła Barneya Snaitha, spoglądającego od drzwi ponad głowami
gości. Valancy pomyślała, że teraz jest bezpieczna i jednocześnie uświadomiła sobie, że to
właśnie z jego powodu chciała pójść na tę zabawę. Nadzieja na spotkanie była nikła i nawet nie
brała tego pod uwagę, jednak liczyła, że i on tu się zjawi. Wiedziała, że powinna wstydzić się
takich myśli, ale jakoś nie mogła. Teraz, gdy lęk ustąpił, zirytowało ją, że Barney przyszedł nie
ogolony. Mógł się przecież jakoś ogarnąć przed wyjściem na zabawę! A oto stał zarośnięty, w
starych spodniach i niebieskiej płóciennej koszuli. Nawet bez marynarki. Valancy miała chęć
porządnie nim potrząsnąć. Nic dziwnego, że ludzie są gotowi wierzyć w najgorsze opowieści
na jego temat.
Tymczasem jeden z szepczących pod ścianą mężczyzn ruszył w jej stronę. Był wysoki,
barczysty, dobrze ubrany, ale też i mocno wstawiony. Poprosił Valancy do tańca, a ona
grzecznie odmówiła. Wtedy spurpurowiał i przyciągnął ją do siebie. Gorący, ziejący whisky
oddech wionÄ…Å‚ jej w twarz.
- My tu nie pozwalamy na pańskie fochy, panienko. Jeśli nie byłaś dość ważna i
przyszłaś tu, to nie będziesz zbyt ważna, aby ze mną zatańczyć. Ja i moi przyjaciele długo cię
obserwujemy. Każdy z nas zatańczy z tobą jeden raz i każdemu dasz całusa.
Valancy z desperacją, ale na próżno, usiłowała uwolnić się z uścisku. Czuła, że zagłębia
się w korowód krzyczących, przytupujących i wyśpiewujących tancerzy. I nagle trzymający ją
mężczyzna zatoczył się, otrzymawszy dokładnie wymierzony cios w brodę. Przewrócił jakąś
wirującą parę i sam upadł. Ktoś chwycił Valancy za ramię.
- Tędy, szybko - powiedział Barney Snaith. Pomógł jej wyjść przez otwarte okno, sam
zręcznie przeskoczył parapet i ujął jej rękę. - Biegiem, będą nas gonili.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]