Archiwum
- Index
- 398. Gerard Cindy Dzikie serca 01 Ni srebro ni złoto
- MacLean Alistair Tabor do Vaccares
- MacLean Alistair Złota wyspa
- Michaels_Leigh_Bardzo_moralna_propozycja_02
- Elizabeth Power Dom milionera
- Anonimo RECETAS2
- BieśÂ„kowska_Danuta_ _Daniel_na_Saharze
- Godeng Gert Krew i Wino 07 Wilk z gśÂ‚owć… czśÂ‚owieka
- Pilch Jerzy Spis CudzośÂ‚ośźnic
- WypatrujÄ…c swego przeznaczenia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koła złapały przyczepność i pociąg ruszył z miejsca. Trzymając się poręczy, Deakin wychylił się i
spojrzał do tyłu. Zamieć i zmrok sprawiały, że nie był tego całkiem pewny, mógł to być tylko wytwór
jego wyobrazni, ale zdawało mu się, że między wagonem z prowiantem a pierwszym wagonem z końmi
tworzy się niewielki odstęp. Pół minuty pózniej, gdy pociąg wszedł w zakręt, co znacznie ułatwiło mu
obserwację, wiedział już, że wyobraznia go nie poniosła. Oba wagony z końmi stały na torze w
odległości dwunastu, trzynastu metrów, szybko niknąc w ciemności.
Deakin wyprostował się. Jego twarz na pozór była jak zwykle kamienna, nieprzenikniona, a jednak
można było doszukać się na niej przebłysków satysfakcji. Otworzył drzwi przedziału i wszedł do
środka. Gubernator, Claremont, Pearce i O'Brien skupili się przy piecyku, niańcząc szklanki. Marika
siedziała na uboczu, z rękami splecionymi skromnie na kolanach. Ona nic nie piła. Wszyscy
jednocześnie odwrócili się do drzwi. O'Brien skinął kciukiem w stronę drugiego wagonu.
- Kolacja czeka w kuchni. - Gdzie mam dziś spać?
- Mógłbyś nauczyć się słowa dziękuję .
- Nie przypominam sobie, żeby ktoś podziękował mi za te siedem godzin w lokomotywie. Gdzie
mam spać?
- Tutaj - odpowiedział mu Claremont. - Niech pan się położy na którejś z tych kanap.
- Co? Tak blisko barku? - zadrwił Deakin i ruszył do drzwi.
- Deakin! - zatrzymał go pułkownik. Więzień odwrócił się z powrotem. - Solidnie pan się tam
napracował. Nie chciałem, żeby to tak wypadło. Zmarznięty?
- Jakoś przeżyłem.
Claremont spojrzał na gubernatora, który po chwili wahania skinął głową. Pułkownik sięgnął do
barku, wyjął butelkę bourbbna i podał ją Deakinowi, który z oporem przyjął podarunek.
- Jak to powiedziała panna Fairchild, skoro nie udowodniono panu jeszcze winy, jest pan niewinny.
Chyba się rozumiemy - rzekł Claremont. - To pana trochę rozgrzeje.
- Dziękuję, pułkowniku. Bardzo to ładnie z pańskiej strony. Więzień skierował się do drzwi. Marika
podniosła wzrok, uśmiechając się do niego nieśmiało. Deakin minął ją obojętnie. Dziewczyna przybrała
równie beznamiętny wyraz twarzy jak on.
Cudem jakimś upchali się we trzech w ciasnej kuchni. Carlos i Henry nie odmówili szczodrego
poczęstunku z butelki Deakina, a on sam zaatakował kolację. Jego porcja była równie imponująca, co
niesmaczna, ale trudno się dziwić, że kucharz nie był w najwyższej formie. Wyskrobał talerz widelcem,
podniósł szklankę i wypił do dna.
- Przepraszam, panie Deakin - usprawiedliwił się skruszony Carlos. - Obawiam się, że stwardniało w
piekarniku.
Deakin przezornie nie pytał, co mianowicie stwardniało.
- Było pyszne, naprawdę. Właśnie tego mi było trzeba. - Ziewnął. - A teraz przyda mi się co innego.
- Wziął butelkę, lecz po namyśle odstawił ją z powrotem na stolik. - Kiepski ze mnie pijak. Nie skoń-
czylibyście tego za mnie, chłopaki?
Carlos rozpromienił się.
- Spróbujemy, panie Deakin. Niech pana o to głowa nie boli. Więzień wrócił do przedziału
dziennego w chwili, gdy gubernator, Claremont, Pearce i O'Brien zbierali się do sypialni. Marika już
wcześniej wyszła. %7ładen z mich nie raczył się do niego odezwać, nikt nawet na niego nie spojrzał.
Dorzucił do pieca, wyciągnął się na kanapie od strony lokomotywy, wyjął zegarek i sprawdził, która
godzina. Była pierwsza w nocy.
Rozdział siódmy
- Pierwsza w nocy - powiedział Sepp Calhoun. - Wrócisz przed świtem?
- Wrócę - obiecał Biała Ręka, wyszedł po schodkach z gabinetu komendanta i dołączył do swoich
wojowników. Na dziedzińcu fortu zebrało się co najmniej pięćdziesięciu Indian. Siedzieli na koniach,
biali od gęsto zacinającego śniegu. Wódz Pajutów wskoczył na siodło i uniósł dłoń w uroczystym
pozdrowieniu. Calhoun odpowiedział takim samym gestem. Indianin zawrócił konia i pogalopował do
bramy. Pięćdziesięciu wojowników ruszyło za nim.
Deakin drgnął, obudził się i przerzucił nogi przez krawędz łóżka. Spojrzał na zegarek. Była czwarta
nad ranem. Wstał, cicho przeszedł korytarzem obok sypialni gubernatora i Mariki, minął jadalnię,
wyszedł na tylny pomost i przeskoczył na sąsiedni. Podkradł się do okna i zajrzał do środka wagonu.
Półtora metra od niego para kościstych nóg wystawała z kuchni na korytarz. Niewątpliwie były to
nogi Henry'ego. Kelner na zmianę krzyżował je i prostował. Jak widać, nie spał.
Zamyślony Deakin odsunął się od okna i przeszedł na skraj pomostu. Wspiął się na poręcz,
przytrzymał okapu i z wysiłkiem podciągnął się na zasypany śniegiem, oblodzony dach. Wstrząsy
i kołysanie wagonu nie ułatwiały mu zadania, gdy ryzykownie posuwał się na czworakach od
jednego wentylatora do drugiego.
Pociąg jechał teraz wzdłuż wąskiego, głębokiego kanionu, ogrodzony szpalerem ośnieżonych sosen,
których gałęzie, uginając się pod ciężarem śniegu, niemal omiatały dachy wagonów. Wiedziony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]