Archiwum
- Index
- 791. Weston Sophie Weselne dzwony 03 Zakochany książę
- 0893. Celmer Michelle Królewskie związki 02 Książę i sekretarka
- Cykl Pan Samochodzik (54) Stara księga Arkadiusz Niemirski
- 03. Marinelli Carol Królewski Ród Na łasce księcia
- Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę
- GR671. Jordan Penny Małżeństwo z księciem
- Balcerzan Edward Przygody człowieka książkowego
- Rob McGregor Indiana Jones i dziedzictwo jednoroĹźca
- 02.Robert Ludlum Dziedzictwo Scarlattich
- Dunlop Barbara Dziedzic francuskiej fortuny
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale jak mamy ją otworzyć? Tu brakuje otworu na klucz.
- Siłą woli.
- O rany, Henri. Przestań być taki tajemniczy Odbiera mi kłódkę.
- Ona otwiera się tylko wtedy, gdy jesteśmy razem, i dopiero po ujawnieniu się twojej pierwszej mocy
Podchodzi do drzwi frontowych, wystawia na zewnątrz głowę, potem je szybko zamyka i przekręca zamek. Wraca.
- Przyciśnij dłoń do kłódki - mówi.
- Jest ciepła.
- Dobrze. To znaczy, że jesteś gotów.
- Co teraz?
Henri przykłada dłoń do przeciwnego boku kłódki i splata swoje palce z moimi. Mija sekunda. Kłódka otwiera się z
trzaskiem.
- Niesamowite! - mówię.
- Chroni ją loryjski czar, tak jak ciebie. Jest niezniszczalna. Mógłbyś przejechać po niej walcem i nie byłoby śladu
rysy. Tylko my dwaj możemy ją wspólnie otworzyć. Chyba że umrę, wtedy będziesz mógł zrobić to sam.
- Dobra, mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Próbuję unieść wieko, ale Henri przytrzymuje moją rękę.
- Jeszcze nie - mówi. - Tu są rzeczy, których nie możesz jeszcze zobaczyć. Nie jesteś gotów. Idz, usiądz na kanapie.
- Henri,dlaczego...
20
- Po prostu mi zaufaj.
Kręcę głową i siadam. Henri otwiera Kuferek, wyjmuje kamień, klóry ma z piętnaście centymetrów długości i pięć
grubości. Zamyka wieko na kłódkę, przynosi kamień do mnie. Jest doskonale gładki, o podłużnym kształcie,
przejrzysty na zewnątrz, ale matowy w środku.
- Co to jest? - pytam.
- Loryjski kryształ.
- I do czego to służy?
- Potrzymaj.
W zetknięciu z kamieniem moje dłonie rozbłyskują światłem jeszcze jaśniejszym niż poprzedniego dnia. Kryształ
zaczyna się rozgrzewać. Unoszę go, oglądam dokładnie z bliska. Matowa masa w środku kłębi się, zwijając do
wewnątrz jak fala. Czuję też, jak amulet na mojej szyi robi się coraz gorętszy. Cały ten nowy stan rzeczy budzi mój
zachwyt. Dotąd nic, tylko czekałem i czekałem, i nie mogłem się doczekać na objawienie się moich Dziedzictw.
Bywały co prawda momenty, kiedy miałem nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, że w końcu będziemy mogli gdzieś
osiąść i prowadzić normalne życie, ale teraz - trzymając kryształ, który ma w środku coś, co wy-uląda jak kłębek dymu,
i wiedząc, że moje ręce są odporne na gorąco
1ogień i że następne dziedziczne moce są w drodze, a po nich objawi się moja moc główna (ta, która pozwoli mi
walczyć) - to wszystko jest całkiem fajne i podniecające. Nie mogę przestać się uśmiechać.
- Co siÄ™ z nim teraz dzieje?
- Ten kamień jest podległy twojemu Dziedzictwu. Twój dotyk go uaktywnia. Gdyby darem, który rozwijasz, nie był
Lumen, sam kryształ rozświetlałby się tak jak twoje ręce. Tymczasem jest odwrotnie.
Wpatruję się w kryształowy kamień, obserwując, jak dymek kłębi się i jarzy.
- Zaczynamy? - pyta Henri.
- Jasne! - Kiwam ochoczo głową.
***
Pod koniec dnia zrobił się ziąb. W domu jest cicho, tylko od czasu do czasu powiew wiatru wstrząsa oknem. Leżę na
plecach na długim drewnianym stoliku do kawy, ze zwieszonymi luzno rękami. W którymś momencie Henri pod jedną
i drugą rozpali ogień. Oddycham wolno i rytmicznie zgodnie z jego wskazówkami.
Musisz mieć zamknięte oczy - mówi. - Wsłuchuj się tylko w wiatr. Mogą cię lekko piec ramiona, kiedy będę
przeciągał po nich kryształem. Próbuj to znieść najdzielniej, jak potrafisz.
Słucham wiatru poruszającego drzewami na zewnątrz. W pewien sposób czuję, jak się kołyszą i uginają.
Henri zaczyna od mojej prawej ręki. Przyciska kryształ do wierzchu dłoni, potem przesuwa go do nadgarstka i w
górę po przedramieniu. Czuję pieczenie, jak zapowiadał, ale na tyle znośne, że nie cofam ręki.
- Pozwól odpłynąć swojemu umysłowi, John. Udaj się tam, dokąd cię poniesie wewnętrzna potrzeba.
Nie wiem, o czym on mówi, ale próbuję rozjaśnić swój umysł i oddychać wolno. Nagle mam wrażenie, że naprawdę
odpływam. Nie wiadomo skąd czuję ciepło słońca na twarzy i wiatr cieplejszy od tego, który wieje za oknem. Kiedy
otwieram oczy, nie jestem już w Ohio.
Jestem nad bezmiarem wierzchołków drzew, nic tylko dżungla jak okiem sięgnąć. Błękitne niebo, bijące
promieniami słońce, prawie dwukrotnie większe od słońca Ziemi. Ciepły, łagodny wiatr przewiewa mi włosy W dole
rzeki drążą głębokie kaniony pośród łanów zieleni. Unoszę się nad jedną z nich. Zwierzęta wszelkich kształtów i wiel-
kości - niektóre długie i smukłe, inne o krótkich kończynach i krępych ciałach, niektóre z długą sierścią, inne o ciemnej
skórze, która wygląda na szorstką w dotyku - stoją u wodopoju nad brzegiem spokojnej rzeki. W dali widzę zakole na
linii horyzontu i wiem, że jestem na Lorien. To planeta dziesięciokrotnie mniejsza od Ziemi i patrząc z wystarczająco
dużej odległości, można zobaczyć krzywiznę jej powierzchni.
Jakimś cudem umiem latać. Wzbijam się i obracam w powietrzu, potem pikuję w dół i mknę nad rzeką. Zwierzęta
unoszą głowy, patrzą z zaciekawieniem, ale bez strachu. Lorien w pełni swojej świetności, pokryta zielenią,
zamieszkana przez zwierzęta. Trochę tak wyobrażam sobie Ziemię sprzed milionów lat, kiedy to natura kierowała
życiem stworzeń, zanim pojawili się ludzie i zaczęli kierować naturą. Lorien w czasach rozkwitu; wiem, że dziś już tak
nie wygląda. Widocznie żyję pamięcią. Raczej nie własną.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]