Archiwum
- Index
- Bednarska Agnieszka Emigracja uczuć Emigracja uczuć tom 1
- Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 1 Sten
- Longin Jan Okoń Trylogia Indiańska. Tom III Śladami Tecumseha
- Moorcock_Michael_ _Sniace_miasto_ _Sagi_o_Elryku_Tom_IV
- Carroll_Jonathan_ _Vincent_Ettrich_TOM_02_ _Szklana_zupa
- Moorcock_Michael_ _Perlowa_Forteca_ _Sagi_o_Elryku_Tom_II
- Clancy Tom Splinter Cell 02 Operacja Barakuda
- Hasek Jaroslav Przygody dobrego wojaka Szwejka tom 2
- Lam Jan Głowy do pozłoty tom I
- Clancy Tom Zwiadowcy 1 Wandale
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
marynarzy. Vancho pozostał na pokładzie Petrela .
Druga szalupa dotarła bez kłopotów na brzeg. Zarono zarządził zbiórkę. Po chwili Menkara
i większość żeglarzy ruszyli w stronę palm. Pozostawiono trzech korsarzy, by strzegli szalup:
smagłego Szemitę o haczykowatym nosie, giganta rodem z Kush oraz łysego Zingarańczyka o
rumianej twarzy.
Conan obserwował to wszystko z żywym zainteresowaniem ze szczytu głównego masztu
Szelmy . Jego okręt dryfował tuż za horyzontem ze spuszczonym przednim żaglem,
podrzucany niespokojnie przez długie oceaniczne fale.
Oddziałek Zarona wyrąbywał sobie drogę przez gęstą tropikalną dżunglę. Słychać było
stękanie i ciężkie oddechy utrudzonych ludzi, łoskot rąbanych pałaszami lian i pni młodych
drzewek oraz szelest roztrącanych stopami liści.
Powietrze było gorące i parne. Pot lśnił na muskularnych ramionach, perlił się na
kędzierzawych nagich piersiach, skapywał z poprzecinanych bliznami brwi. Odór
rozkładającej się roślinności mieszał się z wonią egzotycznych kwiatów, zdających się płonąć
bielą, złotem i karmazynem na tle ciemnej zieleni puszczy.
Zarono uświadomił sobie obecność jeszcze jednego zapachu. Minęło trochę czasu, nim go
rozpoznał. Z dreszczem odrazy zdał sobie sprawę, że jest to piżmowy smród węży. Mrucząc
przekleństwo, przycisnął do nozdrzy gałkę zapachową, wydzielającą aromat skrawków skórki
pomarańczy i okruchów cynamonu. Wciąż jednak wyczuwał smród węży. Gdy się nad tym
zastanowił, poczuł niepokój. W czasie swej korsarskiej kariery znalazł się na mnóstwie
oceanicznych wysp, jednak na żadnej z nich nie mieszkały węże.
Panował duszący żar. Pnie palm udrapowane pętlami kwitnących lian odcinały wiew
świeżej morskiej bryzy. Zlany potem Zarono rozglądał się czujnie po zaroślach.
Z wyjątkiem tego przeklętego smrodu węży nie wyczuwam żadnego zagrożenia
powiedział do Menkary.
Więc też to zauważyłeś? Menkara obdarzył go słabym uśmiechem.
Czuję tylko smród i upał. Zarono wzruszył ramionami. Jestem rozczarowany,
spodziewałem się jakichś nieziemskich potworności. Czyżby nie było tu duchów ani
demonów? Nawet jakiegoś powstałego z grobu, toczącego pianę nieszczęśnika? Pni!
Menkara obrzucił go chłodnym spojrzeniem.
Jak nieczułe są zmysły mieszkańców Północy! Nie zauważyłeś nawet ciszy?
Hmm& mruknął Zarono. Skoro o tym wspomniałeś&
Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Rzeczywiście, w dżungli panował złowieszczy
spokój. Na niewielkiej wysepce nie można było spodziewać się wielkich zwierząt, mimo to
powinien rozlegać się łopot ptasich skrzydeł, szmer przemykających się jaszczurek i krabów
lądowych czy szelest potrząsanego wiatrem listowia. Panowała jednak zupełna cisza, jak
gdyby dżungla wstrzymała dech i przyglądała się im niewidzialnymi oczami.
Zarono wymamrotał przekleństwo, opanował jednak swój lęk. Jego ludzie, torujący sobie
drogę przez zarośla, niczego nie spostrzegli. Zarono gestem nakazał Menkarze milczenie i
pobrnął za swoimi żeglarzami w głąb wyspy. Teraz jednak towarzyszyło mu wrażenie, że są
obserwowani.
Gdy nadeszło południe, korsarze dotarli na miejsce. W jednej chwili przedzierali się przez
gęste poszycie, w następnej znalezli się na otwartej polanie. Dżungla skończyła się nagle,
jakby roślinność bała się przekroczyć niewidzialną granicę. Za kolistą barierą rozpościerała
się połać płaskiego, piaszczystego gruntu, na której rosło jedynie kilka rachitycznych kępek
bezbarwnej trawy. Menkara i Zarono wymienili znaczÄ…ce spojrzenia.
Na środku tej martwej strefy wznosiła się tajemnicza budowla, którą przybyli splądrować.
Zarono nie był w stanie określić, jakiemu celowi niegdyś służyła. Mogła to być równie dobrze
świątynia, grobowiec lub magazyn. Przysadzisty, masywny budynek wykonano z matowego
czarnego kamienia. Z niejasnego powodu trudno było ocenić rozmiary budowli.
Gmach miał mniej więcej sześcienny kształt, lecz jego boki nie były gładkie, składały się z
mnóstwa skierowanych we wszystkie strony nieregularnych krzywizn i płaszczyzn.
Brak było jakiejkolwiek symetrii, jak gdyby każdy element budowli został zaprojektowany
przez innego architekta lub złożono ją z części dziesiątków innych gmachów z rozmaitych
krajów i wieków.
Czarna Zwiątynia o ile to była świątynia wznosiła się przed wędrowcami w parnym,
mętnym powietrzu. Zarono poczuł lodowate dotknięcie nigdy dotąd nie doświadczanej grozy.
Aura strachu, promieniująca z przysadzistej czarnej budowli, wstrząsnęła nawet tym
zahartowanym łotrem o stalowych nerwach. Mrużąc oczy, utkwił w niej gniewne spojrzenie,
starając się zidentyfikować przyczynę lęku sprawiającego, że brak mu było tchu.
Zwiątynia była obca. Obca ludziom. Styl, w jakim ją zbudowano, był odmienny od
wszystkich, z jakimi Zarono zetknÄ…Å‚ siÄ™ w czasie swoich licznych wypraw. Nawet nawiedzane
przez demony stygijskie katakumby nie były tak obce, jak ta nieregularna bryła czarnego
kamienia. Zdawało się, że budowniczowie kierowali się własną, nieludzką geometrią, jakimś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]