Archiwum
- Index
- Meg Alexander Kłopoty lorda Marcusa
- Cabot Particia Amazonka
- Ĺťelazny Roger Amber 02 Karabiny Avalonu
- Cabot Meg Dziewczyna Ameryki 2 Pierwszy krok
- Carroll Jenny (Cabot Meg) 1 800 Jeśli W
- Moreland Peggy SiśÂ‚a przycić…gania
- Drobiazgi zycia Czechow A.
- Fletcher Pratt The Onslaught from Rigel
- Montgomery Lucy Maud BśÂ‚ć™kitny zamek
- Yoga Upanishad
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciągnął rękę i wyrwał zeszyt kujonowi, który akurat wychodził z klasy.
- Rick - powiedział Chuda Szyjka zdegustowanym tonem. - Oddaj to.
- Rick - zaczął przedrzezniać falsetem jeden z kolegów Lance'a. - Oddaj to.
- Wez się opanuj - powiedział Chuda Szyjka, wyciągając rękę po zeszyt.
Ale Rick trzymał go wysoko w powietrzu, poza zasięgiem o wiele niższego
właściciela.
- Wez się opanuj - powtórzył falsetem inny chłopak z drużyny. - Chryste, i kto to
mówi.
Kujon miał taką minę, jakby mu się zbierało na płacz. Aż nagle jakaś dłoń, należąca
do kogoś wyższego od tych wszystkich mięśniaków, wyłuskała zeszyt z dłoni Ricka.
- Proszę, Ted - powiedział Will do Chudej Szyjki, oddając mu zeszyt. Chłopakowi
drżały ręce, ale patrzył na Willa wzrokiem pełnym uwielbienia.
- Dzięki, Will - powiedział.
- Nie ma sprawy. - Will ani razu się nie uśmiechnął. Odwrócił się do Ricka i dodał: -
PrzeproÅ›.
- Daj spokój, Will - odezwał się Lance tonem, w którym wyraznie było słychać: Wez
przestań, przecież się tylko wygłupialiśmy . - Rick sobie z chłopakiem żartował. On...
Głos Willa był chłodny.
- Rozmawialiśmy już o tym - powiedział. - Przeproś Teda, Rick.
Nie byłam ani trochę zaskoczona, kiedy Rick obrócił się do Chudej Szyjki i rzucił:
- Przepraszam.
Bo w głosie Willa zabrzmiała jakaś stalowa nutka, która wszystkich wyraznie
ostrzegała, że nikt - nawet ważący dziewięćdziesiąt kilo środkowy obrońca - nie będzie z nim
zadzierał. Ani ośmielał się sprzeciwiać jego poleceniom.
Może wszyscy rozgrywający napastnicy tak mają.
A może chodziło o coś zupełnie innego.
- Nie ma problemu - powiedział Ted. A potem uciekł razem z kumplem. Zniknęli w
tłumie kłębiącym się na korytarzu.
Ruszyłam za nimi, nieco wolniej. Will mnie nie zauważył i byłam z tego zadowolona.
Pewnie nie wiedziałabym, co powiedzieć, gdyby się ze mną przywitał. Trochę się przestra-
szyłam, kiedy tak naskoczył na Ricka, a tamten go rzeczywiście posłuchał.
Jeśli to możliwe, żeby ktoś cię przestraszył, gdy się zorientuje, że zakochał się w kimś
na zabój.
Kiepska sprawa. Naprawdę kiepska. No bo nie chcę wzdychać bez sensu do chłopaka.
A już szczególnie do takiego, który znienacka pojawił się u mnie w domu, zosta! na obiedzie,
okazał się bożyszczem kujonów i był już zaklepany przez jedną z najładniejszych dziewczyn
w szkole. To się na pewno nie skończy dla mnie dobrze. Nawet Nancy nie umiałaby dostrzec
w tym żadnych zalet.
Resztę dnia więc spędziłam, starannie unikając myślenia o nim. To znaczy, o Willu.
I to nie tak, że nie miałam żadnych innych zmartwień. Musiałam napisać referat dla
pana Mortona. A w czasie lunchu dowiedziałam się od Liz, że co najmniej kilka dziewczyn z
pierwszej klasy biega na sto metrów - mój dystans - w szkolnej reprezentacji. Jeśli ich nie
pokonam, nie dostanę się do drużyny lekkoatletycznej liceum Avalon.
Nie miałam zamiaru brać udziału w eliminacjach do szkolnej reprezentacji tylko po to,
żeby się do niej nie dostać, bo jakaś zasmarkana pierwszoklasistka przez całe lato trenowała,
a nie leżała na materacu tak jak ja.
Więc kiedy tego dnia wróciłam do domu, przebrałam się w ciuchy do biegania. Ruch
może okazać się zbawienny z dwóch względów - pomoże mi wrócić do formy przed eli-
minacjami do reprezentacji, a poza tym odwróci moje myśli od pewnego rozgrywającego
napastnika.
Poszłam poprosić mamę, żeby mnie podrzuciła do parku, ale nie znalazłam jej w
gabinecie. Załomotałam do drzwi pokoju ojca. Mruknął coś, więc weszłam do środka.
- Och, Ellie. Cześć. Nie słyszałem, kiedy wróciłaś do domu.
A potem zauważył, w co jestem ubrana, i mina mu zrzedła.
- Och - powiedział innym głosem. - Nie dzisiaj, Ellie. Jestem naprawdę zawalony
pracą. Rozumiesz, chyba udało mi się dokonać przełomu. Widzisz, tę plamę na ostrzu? To
jest...
- Nie musisz ze mną biegać - przerwałam, nie czekając na kolejny wykład na temat
głupiego miecza mojego taty. - Podrzuć mnie tylko do parku. Gdzie mama?
- Podwiozłem ją na stację. Musiała dziś w mieście poszukać jakichś materiałów.
- Dobra. Daj mi kluczyki, to pojadę sama. Zrobił przerażoną minę.
- Nie, Ellie - zaprotestował. - Ty masz tylko promese. Musi z tobą jechać ktoś, kto ma
normalne prawo jazdy.
- Tato, jadę tylko do parku. To trzy kilometry stąd. drodze jest jedno skrzyżowanie i
jedne światła. Nic mi będzie.
Tata nie poszedł na to. Pozwolił mi wprawdzie prowadzić ale sam siedział obok.
Kiedy dojechaliśmy do parku, akurat trwał mecz małej li baseballu i mecz lacrosse'a.
Parking był zastawiony mini vanami i volvo. Tata stwierdził, że to dlatego, że większość
mieszkańców Annapolis to byli wojskowi, a oni wszyscy chcą jezdzić najbezpieczniejszymi
samochodami.
Ciekawe, czy tata Willa też jezdzi volvem. No wiecie, skoro Will powiedział, że on
służy w marynarce. Ups. Nie zamierzałam myśleć o Willu.
Tata powiedział, żebym zadzwoniła do niego z budki przy szatniach, kiedy już się
nabiegam - jakby nie mogli mi wreszcie kupić komórki - żeby mógł po mnie wrócić. Obie-
całam, że tak zrobię, a potem zabrałam swojego iPoda i wodę i wysiadłam z samochodu. Na
ścieżce do biegania było tylko parę osób, w większości spacerujących ze swoimi terierami
albo owczarkami szkockimi. W Minnesocie najpopularniejsze psy to czarne labradory. Tutaj -
owczarki szkockie. Tata mówi, że to dlatego, że byli wojskowi chcą mieć jak najinte-
ligentniejsze psy i to są właśnie owczarki szkockie.
Pies Willa, Kawaler, to też owczarek szkocki... Tylko taki o tym wspomniałam.
Mimo póznego popołudnia było nadal całkiem gorąco. Kiedy ruszyłam truchtem,
natychmiast pokryłam się cienką warstewką potu.
Czułam się wspaniale, mogąc rozruszać mięśnie po długim dniu siedzenia przy
szkolnych stolikach. Minęłam spacerowiczów z psami. Starannie unikałam kontaktu wzro-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]