Archiwum
- Index
- Cabot Meg Dziewczyna Ameryki 2 Pierwszy krok
- Carroll Jenny (Cabot Meg) 1 800 Jeśli W
- Cabot Meg Liceum Avalon
- Alexander, Lloyd Chronicles of Prydain 04 Taran Wanderer
- Cartland Barbara KśÂ‚amstwa dla miśÂ‚ośÂ›ci
- Zdalne profilowanie drukarki – czy to możliwe
- Houellebecq Michel Plateforme
- 161. Harlequin Temptation Ross JoAnn Ten trzeci
- Iain Banks Culture 01 Cons
- Bonnie Dee The Au Pair Affair
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- docucrime.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kto temu winien? Czy nie potraktowałeś Eli
nor w brutalny sposób? Mogę mu wszystko wytłu
maczyć.
- Wątpię w to. Co mu powiesz? %7łe twoja przyja
ciółka sama podarła na sobie sukienkę, żebym się na
niej położył? Jesteś aż tak naiwna? Dość tego. Sama
pójdziesz do powozu czy mamy cię zanieść?
- Nie dotykaj mnie - powiedziała Hester z godno
ścią. - Co zamierzasz z nami zrobić?
- Jeszcze nie wiem. Tobias, niestety, już stracony,
ale są inne możliwości. Rokeby będzie musiał zapła
cić ładną sumkę za twój powrót, jeśli ciągle będziesz
dziewicÄ….
- A Elinor?
- To inna sprawa. Mam stare porachunki z twoim
opiekunem. Może zatrzymać sobie kochankę, kiedy
już mu ją zwrócę, ale to nie nastąpi tak prędko.
Elinor zamarła. Co za potwór!
Usłyszała krzyk, kiedy Hester dopadła do niego,
a po nim jęk bólu.
- Uważaj, moja mała - ostrzegł Dacre. - Spróbu
jesz jeszcze raz, a sprawię ci takie baty, że popamię
tasz na całe życie.
Elinor została po chwili podniesiona i przerzucona
jak worek w czyjeś krzepkie ramiona. Kiedy mężczy
zna zaczął wchodzić z nią po schodach, ogarnęła ją
rozpacz.
Przypuszczała, że Dacre wywiezie je z Londynu
w jakieÅ› odludzie. Wtedy Rokeby nigdy ich nie znaj
dzie.
Nagle niosący ją mężczyzna zatrzymał się i Elinor
poczuła, jak sztywnieje.
- Nie ruszaj się - rozkazał dobrze jej znany głos.
- Posadz tę damę bardzo ostrożnie na krześle, które
stoi obok ciebie. Zciągnij koc z jej głowy.
Elinor, oswobodzona z koca, ujrzała Rokeby'ego.
W ręku trzymał pistolet, a jego twarz zastygła w gry-
masie straszliwego gniewu. Wiedziała, że w tym mo
mencie jest zdolny do wszystkiego, nawet do zabój
stwa.
- Tobias, zawołaj straż - powiedział zmienionym
głosem.
Gdy straż, która musiała czekać w pobliżu, obez
władniała pomagierów Dacre'a, stał nieruchomo.
Wpatrywał się w łotra i nie było wątpliwości, co chce
z nim zrobić.
- Marcusie, proszÄ™ ciÄ™, nie! - Elinor z trudem wy
powiedziała te słowa. - Pozwól, żeby został osądzo
ny przez prawo.
Wydawało się, że jej nie słyszy.
- Czy możesz chodzić, Elinor? - zapytał.
- Myślę, że tak... ale błagam cię...
- Zabierz Hester do drugiego pokoju. Tobias pój
dzie z wami.
Chłopak już chciał prosić, by darował ojcu życie,
ale zatrzymał go krótki rozkaz.
- Idz z kobietami! Nie chcę zrobić ci krzywdy, ale
wystarczy jeden strzał, by strzaskać ci nogę. Elinor,
zrób, co powiedziałem.
Elinor wstała, wiedząc, że nic innego jej nie pozo
stało. To nie był czas na dyskusje.
- Strzelaj teraz! - Dacre chwycił ją nagle i zasłonił
się nią jak tarczą. - Z tej odległości nie możesz chybić.
- Zaczął się przemykać przez hol w kierunku zewnętrz
nego podwórza, ciągnąc za sobą Elinor. Wyrywała się,
ale trzymał ją mocno. Schyliła głowę, próbując ugryzć
go w rękę. Zaklął szpetnie, ale jej nie puścił.
Po chwili poczuła, że Dacre osłabł, i usłyszała, jak
rzęzi. Odwróciła głowę i zobaczyła, że jego ręka zsu
wa się na piersi, a oczy uciekają gdzieś do tyłu. Nie
mogła tego zrozumieć: nie słyszała strzału. Z przera
żeniem wpatrywała się w lorda Dacre'a. W kącikach
ust zobaczyła pianę, jego purpurowa twarz wykrzy
wiła się potwornie.
Marcus chwycił ją za ramię i odciągnął. Nastę
pnie klęknął przy osuwającym się na ziemię męż
czyznie.
- Apopleksja - powiedział krótko i odwrócił się
do Tobiasa. - Trzeba wezwać lekarza. - Kiedy to mó
wił, rzężący oddech ustał. - Obawiam się, że już za
pózno. Nie żyje... Bardzo mi przykro, chłopcze...
Chłopak wytarł łzy.
- To najlepsze, co się mogło zdarzyć, milordzie.
Nie chciałbym patrzeć, jak go pan zabija ani jak za
bierają go do więzienia...
Elinor stwierdziła nagle, że musi usiąść. Opadła na
stojące obok krzesło. Hester podeszła do Tobiasa.
- Postaraj się nie myśleć o nim zle - powiedziała.
- Był twoim ojcem, a okoliczności sprzymierzyły się
przeciwko niemu.
- Wybaczyłaś mu? - Tobias patrzył na nią z nie
dowierzaniem.
- Jestem pewna, że za jakiś czas mu wybaczę, po
dobnie jak Elinor.
- Jesteś wspaniałomyślna. - Tobias podniósł do
ust rękę Hester. - To nie jest widok dla ciebie. Po
zwól, że zaprowadzę cię do salonu. Panno Tempie?
- Idz z nimi - powiedział Rokeby. - Muszę tu zo
stać.
Posłuchała go bez słowa. Odwróciła oczy od nie
ruchomej postaci i śmiertelnie zmęczona, obolała
i sponiewierana, poszła za Hester do salonu.
- Wyobrażam sobie, że jak najszybciej będą panie
chciały wrócić na Berkeley Sąuare - zwrócił się do
nich. - Proponuję jednak, by najpierw służąca zapro
wadziła panie do pokoju, który oddaję do waszej dys
pozycji.
Dopiero w tej chwili Elinor zdała sobie sprawę, jak
musi wyglądać. Suknia była w wielu miejscach po
darta i pobrudzona nie tylko ziemiÄ… z piwnicy, ale
również krwią. Zranienie nad okiem już nie krwawi
ło, ale w takim stanie nie mogła się nikomu pokazać.
Usiłowały wraz z Hester doprowadzić się do porząd
ku, ale na niewiele się to zdało. Potrzebowały kąpieli
i odpoczynku we własnym łóżku.
Gdy jechały na Berkeley Sąuare, Elinor miała na
dzieję, że nie spotka lady Hartfield, dopóki się nie
przebierze. Słysząc nadjeżdżający powóz, lady Lety-
cja wybiegła jednak na schody wejściowe.
- Moje kochane! - Azy płynęły po jej twarzy. -
Marcus obiecał, że was odnajdzie.
- Jesteśmy bezpieczne. - Elinor zdobyła się na nikły
uśmiech. - Milady, nie stała się nam żadna krzywda.
- A Dacre?
- Nie żyje.
Na tę odpowiedz lady Hartfield zaniemówiła
z przerażenia.
- Och, Marcusie, chyba nie ty...
- Nie, zabił się sam, chociaż miałem ochotę to zro
bić. Dacre'a powalił atak apopleksji.
- Kara boża?
- Możliwe. Ciociu, proszę mi teraz wybaczyć.
Muszę wrócić do Tobiasa. Chłopak potrzebuje po
mocy.
- Dobrze. Elinor i Hester są kompletnie wycień
czone. Możesz zobaczyć się z nimi jutro rano.
Marcus ujął dłoń Elinor i spojrzał jej w oczy.
- Do jutra?
W tych dwóch słowach wyraził nie tylko pytanie,
ale również obietnicę. Elinor nie odwróciła tym ra
zem głowy. Wstrzymując oddech, patrzyła na jego
smagłą twarz, rozświetloną wewnętrznym ogniem.
Lekko dotknął ustami jej dłoni, ukłonił się i odszedł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]