Archiwum
- Index
- 054 Z Czerwonego Bractwa
- Andrzej_Samson_Moje_dziecko_mnie_nie_slucha
- Goethe Werther
- Clarin, Leopoldo Alas La Regenta I
- Fremdsprache Deutsch _04
- Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagera 01 PowiedziaśÂ‚abym ci, śźe cić™ kocham ale
- Franc Rozman ćÂŚlovek sem ustvarjam
- Jack Vance The Gray Prince
- Alan Dean Foster The Metrognome And Other Stories
- Holzer_Erika_ _Oko_za_Oko
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
startowaliśmy trafialiśmy na jakąś walkę. Często staczaliśmy w
powietrzu prawdziwe boje. Czasem zdarzało się nawet od czterdziestu
do sześćdziesięciu angielskich maszyn, ale na ogół składało się tak
niefortunnie, że Niemcy byli w mniejszości i wtedy bardziej liczyły
się umiejętności niż ilość.
Anglicy zachowywali się niemal jak koledzy, a my musieliśmy zgadzać
się na to. Czasem któryś z nich zniżał lot i odwiedzał Boelckego w
jego kwaterze, najczęściej rzucając bomby. Wyzywał nas do walki i
nigdy nie uciekał. Nie natrafiłem na żadnego Anglika, który
stroniłby od walki, podczas gdy Francuzi starali się unikać starcia.
Spędzaliśmy całą eskadrą pościgową cudowny czas. Duch i zapał
naszego dowódcy ożywiał wszystkich jego pupili. Zlepo mu ufaliśmy.
Nie było możliwości, by choć jeden z nas wyłamał się. Byłoby to
czymś niepojętym. Ożywiani tym duchem z radością pomniejszaliśmy
liczbę przeciwników.
Tego dnia, gdy Boelcke zginął, eskadra posłała na ziemię
czterdziestu nieprzyjaciół. Tak więc lista zwycięstw przekroczyła, i
to sporo, setkę. Duch Boelckego żyje wciąż pośród jego uzdolnionych
następców.
Zmierć Boelckego (28 pazdziernik 1916)
Odbywaliśmy lot, kolejny raz prowadzeni na wroga przez Boelckego.
Zawsze wtedy gdy był z nami mieliśmy to cudowne poczucie
bezpieczeństwa. Gdy go zabrakło, okazał się tym jedynym i
wyjątkowym. Pogoda była porywista, a na niebie wisiało sporo chmur.
Wydawało się, że nie ma żadnych samolotów.
Z dużej odległości dostrzegliśmy dwóch bezczelnych Anglików, którzy
chyba cieszyli się z tej koszmarnej pogody. Nas było sześciu, zaś
ich tylko dwóch. Nawet gdyby było dwudziestu przeciwników, a Boelcke
dałby sygnał do ataku, to wcale nie bylibyśmy zaskoczeni.
Jak zwykle rozpoczęły się zmagania. Boelcke zabrał się za jednego, a
ja za drugiego. Byłem zmuszony pozwolić mu uciec, gdyż nagle na
mojej drodze pojawiła się jedna z niemieckich maszyn. Rozejrzałem
się i zobaczyłem, że Boelcke załatwiał swoją ofiarę w odległości
około dwustu metrów ode mnie. Zwykła rzecz. Powinien posłać w dół
przeciwnika i właśnie tego oczekiwałem. W pobliżu leciał jego
przyjaciel. Było to interesujące starcie. Strzelało naraz wiele
osób. Anglik prawdopodobnie powinien spaść lada moment. Nagle
ujrzałem nienaturalny ruch dwóch niemieckich maszyn. Natychmiast
pomyślałem: "Kolizja!". Nigdy dotychczas nie widziałem zderzenia w
powietrzu. Miałem jakieś tam wyobrażenie, ale zupełnie nie zgadzało
się ono z rzeczywistością. Tak naprawdę to, co się stało wcale nie
było kolizją. Obie maszyny zaledwie dotknęły jedna drugiej. Ale
jeżeli samoloty lecą z ogromną prędkością, to nawet nieznaczny
kontakt wywołuje gwałtowny wstrząs. Boelcke odskoczył od swojej
ofiary i schodził w dół w silnym skręcie. Wydawało się, że wyjdzie
jakoś z tego, ale gdy był pode mną dostrzegłem, że z płatowca
odpadło kilka części. Nie widziałem tego, co działo się pózniej, bo
cały samolot zniknął w chmurze. Jego maszyna utraciła sterowność.
Spadł odprowadzany przez najwierniejszego przyjaciela. Po powrocie
dowiedzieliśmy się, że wiadomość: "Boelcke nie żyje!" zdążyła już
dotrzeć. Nie byliśmy w stanie pojąć tego, co się stało.
Szczególnie cierpiał człowiek, który niefortunnie stał się sprawcą
tego wydarzenia.
Najbardziej zaskakujące było to, że każdy kto spotkał Boelckego
wyobrażał sobie, że tylko on sam był jego największym przyjacielem.
Poznałem około czterdziestu osób, które wmawiały sobie, że jedynie
one są w zażyłych stosunkach z Boelckem. Twierdzili, że mają monopol
na jego względy. Ludzie, których imiona pozostały nieznane Boelckemu
wierzyli, że akurat do nich miał szczególną słabość. Był to fenomen
z którym nie zetknąłem się nigdzie indziej. Boelcke nie miał
osobistych wrogów. Nie robiąc żadnych różnic był jednakowo uprzejmy
dla każdego. Jedynym może cieszącym się większymi względami był
człowiek, który pechowo przyczynił się do śmierci Boelckego.
Ósmy
W czasach Boelckego "osiem" było całkiem niezłą liczbą. Ci, którzy
obecnie słyszą o ogromnych sukcesach co niektórych pilotów muszą
być
przekonani, że bardzo łatwo jest zestrzelić samolot. Mogę zapewnić
wyrażających takie opinie, że cały latający interes zmienia się z
miesiąca na miesiąc, a czasem nawet z tygodnia na tydzień.
Oczywiście, wraz ze wzrostem liczby samolotów w powietrzu niektórym
udaje się osiągnąć zwycięstwa poprzez posyłanie kolejnych wrogów ku
ziemi, ale równie łatwo można samemu powiększyć liczbę czyichś
zwycięstw. Uzbrojenie przeciwnika jest coraz silniejsze, a i ilość
również wzrasta. Kiedy Immelmann zestrzelił swoją pierwszą ofiarę
miał to szczęście, że trafił na przeciwnika, który nie był
uzbrojony. Już wkrótce skończyła się niewinność i teraz można
zetknąć się z nią wyłącznie na placach ćwiczeń. Dziewiątego
listopada, 1916, razem z moim małym kolegą Immelmannem, który miał
zaledwie osiemnaście lat, lecieliśmy na wroga. Obydwaj działaliśmy w
eskadrze pościgowej Boelckego. Poznaliśmy się już wcześniej i szybko
porozumieliśmy. Najważniejszą sprawą jest koleżeństwo. Zmierzaliśmy
do boju. Miałem już na swoim koncie siedmiu wrogów, a Immelmann
pięciu. W tym czasie było to sporo.
Wkrótce po przybyciu nad linię frontu zobaczyliśmy eskadrę
bombowców. Leciały z bezczelną śmiałością. Było ich wiele, prawie
tak samo jak podczas bitwy nad Sommą. Myślę, że w przybliżeniu ich
liczba wynosiła około czterdziestu lub pięćdziesięciu maszyn. Nie
potrafię podać tego dokładnie. Cel dla bomb musiał znajdować się w
pobliżu naszego lądowiska. Zbliżyłem się do ostatniego nich, gdy
prawie już dotarli na miejsce. Podleciałem blisko wrogiej maszyny.
Kilka pierwszych strzałów wyeliminowało nieprzyjacielskiego
strzelca. Zapewne również połaskotały pilota. Bardzo szybko
zdecydował się lądować razem z ładunkiem bomb. Wystrzeliłem jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]