Archiwum
- Index
- Richthofen Manfred von Czerwony baron
- Giovanni Guareschi [Don Camillo 01] The Little World of Don Camillo (pdf)
- D'Onaglia Frederick Powrót do śĹźródeśÂ‚
- 474. Harlequin Romance Michaels Leigh Cuda sić™ zdarzajć…
- Clockwork Heart Dru Pagliassotti
- Richard Matheson Jestem legendÄ…
- Zelazny, Roger El Amor es un Numero Imaginario
- Dunlop Barbara Nienasyceni
- James P. Hogan Giants 3 Giant's Star
- C Anderson Poul Conan buntownik
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stemplofil.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzikich zwierząt. Tu w ogóle nie było nic żywego z wyjątkiem traw i chwastów wodnych. Nie
słyszeli też głosów ptaków.
Jeśli to był statek myślał na głos Conan to na pewno trójrzędowiec. Tutaj jest za płytko
barbarzyńca wciąż uważnie przypatrywał się toni wodnej. Tu jest jakiś prąd stwierdził
wreszcie. Sprawdzić smak wody.
Pirat, który sondował dno, przywiązał do liny kubek i spuścił go za burtę. Zaczerpnął wody i
podniósł do ust. Z obrzydzeniem wypluł za burtę.
Niezbyt słona, kapitanie, tylko lekko słonawa, ale za to cuchnie zgnilizną.
Tu gdzieś uchodzi jakiś strumień.
Mgła opada, kapitanie! drugi pirat, stojący na dziobie, wyciągnął rękę przed siebie. Tam
widać ląd!
Rzeczywiście mgła opadła, powietrze stawało się bardziej przejrzyste. Pirat wskazał wąski kanał
pomiędzy wodnym zielskiem, a dalej kawałek piaszczystej łachy.
Ster lewo! zwrócił się Conan do sternika. To mi wygląda na ujście rzeki. Odpychajcie się
wiosłami od dna, tutaj jest płytko.
Barbarzyńca wziął długi bosak i stanął na dziobie, aby usuwać ewentualne pływające przeszkody.
Mgła rozrzedziła się znacznie, chociaż widoczność była wciąż ograniczona i panował przejmujący
chłód. Teraz zobaczyli ujście rzeki w całej okazałości. Był to istny labirynt małych odnóg biegnących
pomiędzy trzcinami, wysepkami i mieliznami. Kanał, w który wpłynęli, stanowił tylko jedną z
możliwych dróg, ale Conan trzymał się go, gdyż były dość głęboki. Mimo to czasami wchodzili na
mieliznę i piraci wspólnym wysiłkiem musieli spychać łódz z powrotem na głębszą wodę. Czasami
omijali wysepki bocznymi kanalikami. Prąd rzeki był tak słaby, że miejscami prawie
niewyczuwalny. Nie mógł służyć nawet za drogowskaz, czy płyną w górę, czy w dół rzeki. A często
nie byli pewni, czy nie zabłądzili w bocznych rozgałęzieniach. Gdy jedna z dróg okazała się ślepa i
skończyła się kawałkiem piaszczystej łachy, Conan zdecydował się zejść na brzeg. Podszedł do
trzcinowych zarośli. Trawa była nie do przebycia, wyższa od człowieka, niesamowicie ostra i tak
twarda, że trudno było ją ciąć mieczem. A był to istny gąszcz.
Barbarzyńca wrócił na statek. Najlżejszy z piratów, Diccolo, został uniesiony przez piratów na
końcu jednego z wioseł. Nie zobaczył jednak żadnych wzgórz ani lasów, tylko wciąż to samo nie
kończące się pole trzcin. Teraz Conan żałował, że nie mają masztu, z jego szczytu mógłby
sprawdzić, czy gdzieś w tym zielsku nie widać turańskich okrętów. W świetle zamglonego słońca
woda, po której płynęli, wydawała się całkowicie czarna, ale gdy jeden z piratów zanurzył w niej
dłoń, okazało się, że jest ciemnoczerwona jak wino lub krew. Kolor był tak mocny, że nie było
widać dna, nawet gdy głębokość wynosiła pół piędzi. Pirat na dziobie ponownie spróbował wody,
zwilżył usta i połknął kilka kropel. Stwierdził, że pozostawiała w ustach okropny niesmak. Gęsta
ciecz nie zawierała żadnych żywych istot. Cymmerianin nie słyszał nawet rechotu żab, choć kiedy
był na brzegu, zdawało mu się, że widział jakieś komary lub węże. Niesamowita martwota tego
nieznanego lądu była przytłaczająca. Cisza wyostrzyła jednak barbarzyńskie zmysły Conana, który
wyczuł w powietrzu coś niezwykłego. Na łodzi nie słychać było zwykłych przekleństw i narzekań.
Kapitanie, spójrz tam! Drzewo!
Conan wyciągnął bosak z wody i uniósł wzrok. Po raz pierwszy odkąd wpłynęli w te trzęsawiska,
dostrzegł jakiś punkt orientacyjny.
Tak potwierdził. To drzewo!
Przejęcie w głosie pirata, który dostrzegł je pierwszy, byłoby w innych warunkach śmieszne, ale
tutaj to drzewo było pierwszą żywą rośliną, którą dostrzegli, z wyjątkiem pieniącego się wszędzie
zielska. Miało gruby, nieregularny pień i z daleka przypominało wierzbę. Niektóre z jego
pochylonych gałęzi dotykających powierzchni wody wydawały się lekkie i giętkie, ale dolne konary
wyglądały na twarde i mocne. Na pewno było to najlepsze miejsce do zacumowania, jakie mogli
sobie tutaj wymarzyć. Mieli tylko jeden kłopot. Od drzewa dzieliła ich spora przestrzeń porośnięta
trzcinÄ….
Jak tam dopłynąć? spytał nerwowo pirat stojący obok Conana. Może powinniśmy
spróbować innym kanałem?
Nie podjÄ…Å‚ decyzjÄ™ Cymmerianin. WyrÄ…biemy sobie drogÄ™.
Na polecenie kapitana szalupa wbiła się w zarośla próbując przebić się do drzewa. Zielsko stawiło
duży opór.
Naprzód, pchać mocniej, jeszcze kawałek, widzę prześwit, tam jest jakiś kanał! Jak dobijemy
do drzewa, to poślemy kogoś na górę, żeby obejrzał& Conan wypuścił z rąk bosak, uskakując
przed walącym się na niego bezwładnym ciałem. Był to pirat, który niedawno próbował wody z
rzeki. Przez chwilę łowił powietrze szeroko otwartymi ustami, ale jego ciało zesztywniało prawie
natychmiast. Zgon był tak nieoczekiwany, że padając o mało nie strącił za burtę swego kapitana.
Na Croma i wszystkie demony! krzyknął zaskoczony barbarzyńca. Chwycił odruchowo
bosak, który sterczał za burtą, zaplątany w gęstą roślinność. Szarpnął mocno, trzęsąc najbliższymi
trzcinami i wtedy na głowy piratów, którzy przestali na moment wiosłować, posypały się jakieś
białe przedmioty. Strączki albo kokony& pomyślał w pierwszej chwili barbarzyńca. Ale te kokony
się poruszały. Wkrótce też wrzaski piratów przekonały go, że był w błędzie. Zaatakowały ich jakieś
nieznane owady. O tym, że były niebezpieczne, barbarzyńca przekonał się prawie natychmiast, gdy
jeden z nich spadł na ramię stojącego obok pirata i natychmiast zaczął się wwiercać w jego ciało.
Mężczyzna chwycił robaka oburącz i pociągnął z całej siły. Wyrwał go wraz z kawałkiem ciała, a
struga czerwonej krwi chlusnęła na jego pierś. Rana była niesamowicie wielka. Inni piraci, krzycząc
z bólu, również wyrywali robaki ze swoich ciał. Przypominały one gąsienice, miały twarde,
składające się z segmentów ciała, z kilkoma parami nóg i ostrymi, tnącymi skórę i mięśnie
żuchwami. Nikt nie był pewien, czy były jadowite, ale i tak czyniły duże szkody. A spadało ich coraz
więcej.
Pchać naprzód, na wszystkie demony! przekrzykiwał zamieszanie Conan. Barbarzyńca
pierwszy zrozumiał, że jeśli chcą stąd ujść z życiem, to muszą wypłynąć spod tych przeklętych
trzcin. Toteż naparł na bosak całą siłą swych potężnych mięśni, ignorując wcinającą się w jego
skórę gąsienicę.
Musimy przebić się przez to zielsko albo zeżrą nas żywcem!
Przykład kapitana podziałał na załogę. Chwycili za wiosła i łódz ruszyła do przodu.
Conan czuł, jak owad wgryza się coraz głębiej w jego ciało i ssie krew. Ból stawał się nieznośny,
ale jeśli nie chciał tu zostać na zawsze, musiał go zignorować. Do pozostałych również to dotarło.
Po kilku ciągnących się jak godziny chwilach dziób Wiedzmy wychylił się z trzcin na otwartą
przestrzeń. Była to szeroka odnoga. Dopiero teraz piraci mogli się zemścić na robakach, wszystkie
zostały odszukane i wybite. Niektóre trzeba było wydobywać nacinając ciało nożami. Ranni nie
mogli przemyć ran wodą. Ta pod ich stopami była wszak bardziej śmiercionośna niż owady.
Krwawa walka kosztowała ich jedną ofiarę śmiertelną jeden z piratów zmarł z upływu krwi
wkrótce po tym, jak gąsienica przegryzła tętnicę szyjną.
Gdy ochłonęli nieco, ponownie popłynęli w kierunku drzewa. Kanał, w którym się teraz
znajdowali, prowadził w tamtą stronę, toteż postanowili się go trzymać. Trawa nie była
bezpieczna. Po raz pierwszy odkÄ…d ujrzeli ten brzeg, poczuli lekki podmuch wiatru. Trzciny po obu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]