Archiwum
- Index
- Anne McCaffrey Acorna 2 Acorna's Quest
- McAllister Anne, Gordon Lucy Nieoczekiwana zmiana miejsc
- 169. Mather Anne Sekretne miejsce
- Mallory Anne Sekret kurtyzany
- McCaffrey Anne Smocze werble
- Sward Anne Lato polarne
- Anne Moir Dav
- McSparren Carolyn Super Romance 106 Nasz dom wśród drzew
- 0915. Sullivan Maxine Dom marzeń
- Natalie Rivers Dom na wyspie Korfu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na szubienicy. Wiedział jednak, że nic z tego nie będzie.
Z goryczą pomyślał, że Marianne była zaledwie o krok od śmierci. Był na
nią wściekły, że tak ryzykowała, a ona nie pozostała mu dłużna. Uśmiechnął się
do swoich wspomnień. Ta słodka dziewczyna potrafiła pokazać pazurki, kiedy
się zezłościła.
- 146 -
S
R
Była obrażona, że on zataił przed nią, kim jest i jak się nazywa. Może i
miała rację, ale powinna wziąć pod uwagę nadzwyczajne okoliczności, w jakich
oboje siÄ™ znalezli.
Marianne jest godną pożądania, piękną, dzielną i pełną temperamentu
kobietą. Pragnął jej całym sobą i marzył, żeby przy niej się budzić i zasypiać.
Czuł, że są sobie przeznaczeni, a mimo to wahał się i nie miał odwagi zrobić
tego ostatniego kroku.
Nie był pewny, czy uczucie, które nie pozwala mu spać nocami, to miłość
czy tylko namiętność. Bał się, że po jakimś czasie zatęskni za dawnym życiem, i
czuł, że byłby nie w porządku, gdyby ożenił się z Marianne, wiedząc, że nie
będzie dla niej odpowiednim mężem.
Zdawał sobie sprawę, że nic nie wie o miłości. Nie miał kochających
rodziców ani rodzeństwa. Jedynymi, którzy okazywali mu przywiązanie, byli
jego żołnierze.
Marianne zasługuje na kogoś lepszego niż on. Czy powinienem dążyć do
szczęścia, ryzykując, że tym samym zniszczę jej życie? - zadał sobie w duchu
pytanie Drew.
- Pięknie wyglądasz w tej sukni, Jane. Doktor Thompson ma znakomity
gust - pochwaliła Marianne.
- Rzeczywiście, wyglądam ładnie - przyznała Jane i musnęła palcami
naszyjnik z lazurytu, który dostała dziś rano razem z pięciuset funtami od lady
Edgeworthy. - Wszystkie te rzeczy są takie piękne, ale najbardziej cieszy mnie
kapelusik od ciebie. Dałaś mi aż dwa nakrycia głowy, doprawdy, rozpuszczasz
mnie, Marianne.
- Ten zielony zrobiłam, zanim pokazałaś mi swoją nową suknię, a potem
dorobiłam drugi. Jeden jest w prezencie ode mnie, a drugi, choć mojej roboty,
od mojej mamy i od Lucy, bo to one zapłaciły za materiał i przybranie.
- Jesteście dla mnie takie dobre! - Jane westchnęła i wzięła ozdobioną
niebieską wstążką wiązankę zrobioną z kwiatów, które Lucy zebrała rano w
- 147 -
S
R
ogrodzie. Od pani Horne pożyczyła oprawioną w białą skórę Biblię, a od lady
Edgeworthy starą koronkową podwiązkę. Tak wyposażona mogła stanąć na
ślubnym kobiercu. - Jestem wreszcie gotowa. Możemy schodzić - oznajmiła.
Jane zeszła na dół, a Marianne poczekała na górze, chcąc, by dzisiaj
wszyscy podziwiali tylko pannę młodą. Potem podjechały powozy mające ich
zawieść do kościoła. Do pierwszego wsiedli Marianne, Jane i major Barr, który
miał zastąpić nieżyjącego ojca Jane i poprowadzić ją do ołtarza. Do drugiego
lady Edgeworthy, pani Horne i Lucy.
Nie jechali długo, bo kościół znajdował się na skraju posiadłości lady
Edgeworthy. Czekała na nich spora gromada ludzi z wioski. Z ciekawością
przyglądali się wysiadającym z powozów, a kiedy panna młoda i goście znalezli
się w kościele, gapie także weszli i zajęli miejsca w tylnych ławkach.
Marianne była druhną Jane, a pan Pembroke drużbą doktora Thompsona.
Pastor zaintonował pierwszy hymn i liczne głosy wypełniły niewielki kościół.
Doktor Thompson cieszył się sympatią okolicznych mieszkańców, a niektórzy z
nich, szczególnie ci biedniejsi, wprost go uwielbiali.
Przyglądając się, jak Jane promienieje szczęściem, składając małżeńską
przysięgę, Marianne miała łzy w oczach. Wzięła od Jane wiązankę, zanim
nowożeńcy przeszli do zakrystii, aby złożyć podpisy na akcie ślubu. W chwilę
potem zabrzmiał kościelny dzwon i młoda para opuściła kościół.
Obsypana płatkami róż Jane wsiadła do powozu, który czekał, by zabrać
ją do Sawlebridge House, gdzie po południu miało się odbyć niewielkie weselne
przyjęcie urządzone przez lady Edgeworthy.
Marianne miała wsiadać do powozu, gdy nagle coś zwróciło jej uwagę.
Obejrzała się przez ramię i zobaczyła wysokiego mężczyznę. Drew, bo to był
on, ukłonił się, a ona poczuła, że jej serce przyspieszyło rytm.
A więc przyjechał, pomyślała rozradowana, ale zaraz uprzytomniła sobie,
że gdy wszyscy czekali, aż nowożeńcy wyjdą z kościoła, Drew miał
wystarczająco dużo czasu, by podejść do niej i porozmawiać. Jednak tego nie
- 148 -
S
R
zrobił. Stał z daleka, a na jego twarzy nie było śladu zuchwałego uśmiechu,
który ją tak urzekał.
Zrozumiała, że nie miała racji, złoszcząc się na Drew, bo mógł nie
ujawniać prawdziwego nazwiska z ważnych powodów. Zadała sobie w duchu
pytanie, czy nadal jest na nią zły. Gdyby mu na niej zależało, a obowiązki nie
pozwalały mu wcześniej przyjechać, napisałby choć parę słów.
Wsiadła do powozu. Ogarnęło ją rozczarowanie, ale musiała ukryć
emocje, aby nie popsuć tak ważnego dla Jane dnia.
Marianne znała wszystkich gości poza dwoma mężczyznami
zaproszonymi przez doktora Thompsona. Jeden z nich, starszy pan, uśmiechnął
się do niej i odszedł, by porozmawiać z majorem Barrem. Drugi, około
[ Pobierz całość w formacie PDF ]