Archiwum
- Index
- Bevarly Elizabeth Czas na dziecko Jeszcze jedna szansa
- Montgomery Lucy Maud BśÂ‚ć™kitny zamek
- Claude Henri FuzĂŠe de Voisenon Le sultan Misapouf
- DePalo_Anna_ _Szesciu_wspanialych_04_ _Niechciana_milosc
- Harry Turtledove V
- R1031. Winters Rebecca Cudowna terapia
- 045. Ross Kathryn Noce w Paryśźu
- Linux Newbie Administrator Gu
- Cartland Barbara KśÂ‚amstwa dla miśÂ‚ośÂ›ci
- zycie po zdradzie Jak poradzic sobie z niewiernoscia zdrada
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aeie.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
deszczem - rzekł Noel.
- Jestem pewien, że miała taki zamiar. - Nie chciał ich
niepokoić, więc nie powiedział, że koń pojawił się bez
niej. - Dlatego właśnie idę jej szukać.
- Jake mógłby ci pomóc, ojcze - stwierdził Noel z powa
gą. - Potrafi nas znalezć, kiedy bawimy się w chowanego.
- Możliwe. - Devon rzucił okiem na psa. Wątpił, żeby
zdołał wywęszyć cokolwiek w tym deszczu.
- Musisz mu tylko dać do powąchania coś, co do niej
należy, żeby wiedział, kogo ma tropić - wyjaśnił Noel.
- To chyba się nie okaże konieczne. - Położył ręce na
głowach dzieci, chcąc tym sposobem uspokoić je i zmniej
szyć ich łęk, co nigdy by mu nie przyszło do głowy, gdy
by w jego życiu nie pojawiła się Giną i nie zburzyła wszyst
kich jego zasad.
Znów rozległ się łoskot gromu. Devon odwrócił się do
Winstona, starając się sprawiać wrażenie, iż panuje nad
sytuacjÄ….
- Przygotuj kÄ…piel dla pani hrabiny. Bez wÄ…tpienia prze
mokła do nitki i zmarzła na kość.
Pies zaskomlał cichutko. %7łe też tak wielkie stworzenie
może wydawać z siebie głos świadczący o takiej bezrad
ności. Devon zatrzymał się, żeby pogłaskać Jake'a po gło
wie i powiedzieć mu kilka kojących słów. To przecież tyl
ko zwierzę... ale Devon wiedział, że tłumaczenie to nie
przekonałoby Giny.
Obdarzała miłością wszystkich i wszystko. Chyba nie
znał nikogo, kto posiadałby tak nieograniczone zasoby te
go uczucia.
Wyprostował się i ruszył do wyjścia.
- Znajdz ją, ojcze - zawołała za nim Millicent, a w jej
głosie słychać było lęk.
- Dobrze, kociÄ…tko - odkrzyknÄ…Å‚.
- Obiecujesz?
- ObiecujÄ™.
Okazało się jednak, że nie tak łatwo jest tego dotrzy
mać. Nikt nie miał pojęcia, dokąd mogła się udać Giną.
Nikt nie zauważył, z której strony nadbiegł jej koń.
Devon przeszukał ogrody, okolice wokół stajni, tereny
po obu stronach ścieżki, prowadzącej do głównej drogi.
Deszcz padał bez ustanku, błyskawice od czasu do czasu
rozświetlały czarne niebo, grzmoty wstrząsały powie
trzem, a niepokój Devona narastał.
Strumyczki wody tworzyły kałuże. Jeśli upadła na
twarz, jeśli straciła przytomność, jeśli zebrała się wokół
niej woda, czy mogła utonąć?
Gdzież ona, u diabła, jest?
Być może nie dbała o jego zdanie, ale przecież nie ukrywa
łaby się przed nim celowo. Nie chciałaby przestraszyć dzieci.
Jasne, dzieci. Nie dopuściłaby, żeby się przez nią przelękły.
A przecież nosiła się z myślą odejścia. Potrafił zrozumieć
to, że chciała zostawić jego, ale dzieci? Nie umiał znalezć
powodu, dla którego mogłaby zapragnąć je opuścić.
Margaret by nie... Margaret. Na Boga, czemu bez prze
rwy o niej myśli. Ileż to razy wspominał o Margaret swej
nowej żonie? Jakiż z niego idiota!
Swymi ciągłymi uwagami na temat Margaret doprowa
dził Ginę do rozpaczy.
Ginę, która umiała kochać mocniej, niż którakolwiek
mu znana kobieta.
Ginę, która nie czekała, aż inni ją uszczęśliwią, lecz sa
ma tworzyła szczęście.
Ginę, która nigdy nie zostawiłaby jego dzieci, gdyby nie
przekonała samej siebie, że leży to w ich interesie... a przecież
to on sprawił, iż uwierzyła, że bez niej będą szczęśliwsi.
Jej ojciec mówił o niewyobrażalnych bogactwach. De-
von zdał sobie teraz sprawę, że wykazał się pożałowania
godnym brakiem wyobrazni, bo przecież gdy w grę wcho
dzi GinÄ…, bogactwo to istotnie jest niezmierzone.
Minęła już prawie godzina od czasu, kiedy wyruszył na
poszukiwanie żony. A może ona już wróciła do domu?
Przecież jest doskonalą amazonką. Nie potrafił wy
obrazić sobie, co mogłoby sprawić, że spadla z konia. Usi
łował sam siebie przekonać, że istnieje jakieś inne logicz
ne rozwiązanie. Pewnie zsiadła, żeby przyjrzeć się jakiejś
roślinie, która jej się spodobała, co przecież zdarzało się
często. A wtedy błysk pioruna spłoszył wierzchowca.
A teraz pewnie jest już w domu, gdy tymczasem on wciąż
jej szuka. Postanowił więc także wrócić do dworu.
Jednak gdy zjawił się na miejscu, powitała go atmosfe
ra ponurego niepokoju. Dwór nigdy dotąd nie sprawiał
wrażenia tak pustego i pełnego żałości. Po śmierci Marga-
ret zapanował tu smutek, ale nie aż tak straszny, nie taki
złowróżbny.
Znowu Margaret. Musi ją usunąć z pamięci. To jest już
przeszłość. Giną będzie przyszłością. Oczywiście jeśli
zdoła ją jeszcze przekonać, by zechciała z nim zostać.
Rozległ się kolejny grzmot, który sprawił, że zadrżał.
Po chwili pojawił się przed nim Winston.
- Wróciła?
Jednak odpowiedz wypisana była wyraznie na twarzy
wiernego sługi.
- Nie, panie.
- Znajdz kilka latarni. Na dworze jest ciemno jak w piekle.
- Tak, panie.
Ruszył schodami na górę. Musi sprawiać wrażenie spo
kojnego, musi zapanować nad rosnącą paniką. Nie wypa
da, żeby hrabia Huntingdon pokazywał innym swój strach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]