Archiwum
- Index
- 33 1 3 087 Serge Gainsbourg's Histoire de Melody Nelson Darran Anderson (pdf)
- Anderson Kevin J. Moesta Rebecca Oblążenie Akademii Jedi
- 104. Anderson Caroline Dozgonna miłość
- Hadd mondjam el__ Laurie Halse Anderson
- Anderson Kevin J. Moesta R. Władcy mocy (mandragora76)
- Anderson Evangeline Pełna Ekspozycja
- Anderson Caroline Posklejane szczęście
- Green Roland Conan i mgły Świątyni
- Pies BaskervillĂłw Arthur Conan Doyle
- Camp L. Sprague de & Carter Lin Conan Tom 25 Conan Bukanier
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozwiane włosy opadły na ramiona. Jej oczy błyszczały.
Uciekasz? zapytała. Och, Mitro!
Owszem odparł Conan podziwiając roztaczający się przed nim widok. Dziewczyna
zdawała się być zupełnie nieświadoma swej nagości. Jeśli chcesz iść z nami, ubieraj się szybko!
Ale nie w suknię uszytą po to, żeby cieszyć oczy mężczyzn wykrzyknęła. Pozwól mi
pójść do pokoju Falco i wziąć męskie ubranie. To zajmie mi tylko chwilę.
Dotrzymała słowa. Jednak kiedy wróciła, okazało się, że znaleziona tunika jest dla niej za
krótka, co podkreślało piękno jej długich nóg. Wciąż była bosa. W końcu znalazła skórzane
trzewiki z masywnymi, brÄ…zowymi sprzÄ…czkami.
Powinnam chyba coś z tym zrobić powiedziała przesuwając dłonią po udach.
Conan uśmiechnął się do niej.
Księżniczka i trzech awanturników, niezle! Myślę, że mogłabyś wziąć kuszę. Wskazał na
leżące na korytarzu ciało.
Daris posłusznie wzięła broń i zaczęła naciągać korbą cięciwę. Wtem spojrzała dziwnie na
Conana.
Nagle zacząłeś mówić po stygijsku stwierdziła. Tej nocy musiało zdarzyć się wiele
dziwnych rzeczy, a przypuszczam, że zdarzy się jeszcze więcej.
Cisza! rozkazał Conan ruszając w kierunku schodów.
Schodzili po masywnych, kamiennych stopniach, dla ostrożności nie zapalając świec. Na
każdym piętrze Conan zatrzymywał się i nasłuchiwał. Potem dokładnie sprawdzał korytarz
i dopiero wtedy dawał znak, aby dołączyła do niego reszta. Pierwsze kondygnacje były zupełnie
puste. Prawdopodobnie nikt prócz nich nie był więziony w tym luksusowym więzieniu. Jednak
niżej strażników było coraz więcej. Nocne warty składały się co najmniej z dwóch lub trzech
żołnierzy. Dwa razy Cymmerianin nakazał swym towarzyszom, aby zatrzymali się, czekając aż
ucichną odgłosy stóp. W ten sposób nie zauważona przez nikogo czwórka uciekinierów dotarła
na parter.
Schody prowadziły do wielkiego przedsionka. W zasięgu wzroku nie było nikogo, ale
z bocznych odnóg korytarza słychać było głośne rozmowy.
Conan przypomniał sobie, że na prawo znajduje się pokój straży, a za nim główne wejście.
Nie był pewien, jak liczny oddział pilnuje drzwi. Kiedy go tutaj przyprowadzono, naliczył
dziesięciu żołnierzy, ale teraz, sądząc po dochodzących dzwiękach, mogło być ich znacznie
więcej. Nie miał pojęcia, co się znajdowało po lewej stronie. Być może było tam drugie wejście,
a może labirynt korytarzy, w którym można było się zgubić.
Na podjęcie decyzji potrzebował czasu. Oby Crom mu sprzyjał! Ruszył w prawo. Po chwili
jego marsz zmienił się w bezszelestny bieg. Na końcu korytarza zatrzymał się i rozejrzał. Skręcił
i pognał prosto w kierunku Stygijczyków, których hełmy i ostrza włóczni błyszczały w świetle
pochodni.
Strażników było jednak dziesięciu. Ujrzawszy go, natychmiast zbili się w ciasną gromadę,
osłaniając tarczami i wystawiając na zewnątrz włócznie. Za Conanem rozległ się świst
zwalnianej cięciwy. Strzał Daris okazał się skuteczny. Jeden Stygijczyk osunął się na podłogę
z przebitą twarzą. Dziewczyna wrzasnęła radośnie.
Conan doskoczył do pozostałych. Ostrza wyciągnęły się w jego kierunku. Barbarzyńca
zamachnął się trzymaną w ręku sztabą. Kiedy groty zbliżyły się do jego piersi, grzmotnął w nie
łamiąc drzewca i rzucił się w powstałą lukę. Był teraz zbyt blisko, aby włócznie mogły wyrządzić
mu krzywdę. Mężczyzna znajdujący się przed nim usiłował wyciągnąć miecz, lecz metalowy
drąg strzaskał mu ramię. Następne uderzenie dosięgło hełmu stojącego z tyłu żołnierza.
Oszołomiony mocnym ciosem strażnik padł na kolana.
W zwartej dotąd grupie zapanował chaos. Miecz Johanana zderzył się z innym. Stygijczyk
zmusił Shemitę do cofnięcia się, lecz w tym momencie znów rozległ się świst i tuż przed nosem
żołnierza przemknęła krótka strzała. Ten, przestraszony, zawahał się i zginął z przeciętym
gardłem. Na polu walki pojawił się Falco. Odważnie skoczył w sam środek zamieszania i swym
kawałkiem szkła otworzył tętnice szyjne kolejno dwóm Stygijczykom. Conan walił wściekle na
prawo i lewo. Uderzył w kark jakiegoś włócznika, wyrwał mu broń i przebił go nią na wylot. Na
podłodze przybywały kolejne plamy krwi.
Nagle w bocznym korytarzu stłoczyła się nowa gromada strażników. Cymmerianin nie
spodziewał się, że przybędą tak szybko i tak licznie.
Otwórzcie drzwi! wrzasnął.
Conan wraz z Johananem powstrzymali nacierających żołnierzy, a Daris i Falco zaczęli
mocować się z grubym ryglem zamykającym wrota. Nowo przybyli Stygijczycy bezskutecznie
starali się przedrzeć do przodu. Większość z nich nie miała broni, na wszystkich twarzach zaś
malowało się zdumienie. Jednak ich zaskoczenie mogło trwać tylko przez parę chwil. Conan
uderzał szablą, aż wyło powietrze, a Johanan wywijał stygijskim mieczem, zapominając w zapale
o bólu.
Masywne drzwi wreszcie ustąpiły. Do środka dostał się powiew nocy.
Na zewnątrz! krzyknął Conan, wypychając całą trójkę.
Zabić go! wrzasnął oficer, pociągając żołnierzy do ataku.
Cymmerianin jednym ciosem roztrzaskał mu głowę, po czym rozejrzał się gorączkowo
i chwycił stojącą opodal lampę oliwną. Zamachnął się i rzucił nią w następnego oficera.
Stygijczyk, oblany płonącym olejem, wijąc się z bólu runął na podłogę. Conan wyskoczył na
zewnątrz i dogonił swoich.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]