Archiwum
- Index
- Dickinson Peter Tajemnica plemienia Ku
- Dmowski Roman MyśÂ›li nowoczesnego Polaka
- Linda Farstein AC 07 Entombed
- Rej MikośÂ‚aj śąywot czśÂ‚owieka poczciwego
- Christie Agatha Spotkanie w Bagdadzie
- 0216_Ursula K. Le Guin Tehanu
- 533. Ellis Lucy Randka w Toronto
- Jordan Penny Serce w rozterce
- Cykl Pan Samochodzik (19) ZśÂ‚oto Inków (2) Jerzy Szumski
- Alas Clarin, Leopoldo Su unico hijo
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świata na jak długo? Na zawsze, o ile wiedziało. Ale było też przekonane, że jego życie zależy od
drogi, jaką wybrało.
Zanurkowało, zanurzając głowę i przepompowało wodę przez skrzela, nasycając krew tlenem,
jak nurek przygotowujący się do rekordowego zejścia.
Podniosło głowę, zwlokło się na nogi i zaczęło iść. Mięśnie nóg były bardzo słabe, bo nie nosiły
ciężaru od pół wieku. Utrzymywały je jednak, a z każdym krokiem nabierały o jotę więcej siły.
Potrzebowało schronienia na czas zadania, którego wykonanie miało zaprogramowane. To już
niedługo. Ponieważ nie miało wyczucia czasu, nie rozumiało, co znaczy niedługo , ale wiedziało, że
powie mu to krew. W miarę jak będzie zużywał się tlen, potrzeba będzie go więcej, a mózg przejdzie
kryzys.
Niedługo.
Ulice były puste, drzwi zamknięte, okna zasłonięte. Mimo to czuło się wystawione na
niebezpieczeństwo, więc polazło w bezpieczny cień pomiędzy dwoma budynkami. Jego uszy nie
tylko rejestrowały zmiany ciśnienia, ale słyszały teraz ochrypłe dzwięki dochodzące z niedaleka.
Skręciło w ciemną uliczkę, ujrzało jeszcze więcej zamkniętych domów i miało właśnie ponownie
skręcić, kiedy we wnęce na końcu ulicy zobaczyło otwarte drzwi. Poszło w ich stronę chwiejnym
krokiem, zostawiając za sobą plamy śluzu, zaczynając czuć pierwsze ostrzegawcze sygnały w
domagającym się tlenu mózgu.
Drzwi były duże, szerokie, a przestrzeń za nimi ciemna i pusta.
Stworzenie spojrzało w górę i zobaczyło to, czego potrzebowało duże belki podpierające
dach.
Nie potrafiło wskoczyć na belki, a nie było żadnej liny ani drabiny, po której mogłoby się
wspiąć. Zbadało szponami jedną ze ścian. Drewno było miękkie ze starości i wilgoci, pazury
przebiły je jak mokrą glinę.
Zatopiło szpony głęboko w drewnie i wspięło się po ścianie jak puma.
Wysiłek wyssał mu z krwi tlen. Zanim dotarło do pierwszej belki, nagliły je ostrzegawcze
sygnały z mózgu. Przerzuciło nogi przez belkę i zawisło głową w dół, trzy i pół metra nad brudną
podłogą. Zwiesiło ręce poniżej głowy. Z ust wyciekła mu strużka cieczy i skapnęła na podłogę.
Czekało przez chwilę, obserwując przemiany w metabolizmie. Metamorfoza przebiegała zbyt
wolno. Zanim oczyszczą mu się narządy wewnętrzne, zanim jego napęd zostanie zatrzymany i
ponownie uruchomiony, mózg zacznie obumierać z braku tlenu.
Więc tak, jak zostało nauczone pięćdziesiąt lat temu, jak już to raz zrobiło dla wprawy,
wepchnęło pięści pod klatkę piersiową i wyrzuciło je w przód.
Zielona ciecz trysnęła mu z ust jak wymioty. Pierwszy skurcz wywołał następny i kolejny, aż
rozpoczęła się cała seria konwulsji, które wypompowały resztki wody z organizmu.
Na brudnej podłodze uformowała się cuchnąca kałuża zielonego płynu, miniaturowe bagno.
Opróżnienie płuc i skurczenie się jamy płucnej zajęło tylko kilka sekund.
Gdy się dokonało, stworzenie zwisło bez ruchu. Oczy osunęły się w tył oczodołów, ukazując
lśniące białka. Kropelki śluzu spływały po stalowych zębach i spadały jak szmaragdy.
Jego życie jako stworzenia oddychającego w wodzie dobiegło końca.
Było w stanie śmierci klinicznej. Serce nie biło, ciecz w żyłach stała bez ruchu.
Ale mózg żył nadal, a jeden z jego ośrodków nakazał sobie wysłać ostatni impuls elektryczny,
który miał przywrócić stworzeniu życie.
Ciało wstrząsnęło się jeszcze raz, ale tym razem nie wypluło już cieczy.
Tym razem zakasłało.
35
Elizabeth zatrzasnęła za sobą drzwi, skoczyła na chodnik i stanęła bez ruchu, usiłując
zorientować się, gdzie jest procesja. Nie mogła jej oczywiście usłyszeć, ale czuła ją jako pulsowanie
w bębenkach uszu i słabe drgania w podeszwach bosych stóp. Bębny i tuba przesyłały przez
powietrze fale ciśnienia, a uderzenia setek nóg wstrząsały betonowym chodnikiem na setki metrów
we wszystkich kierunkach.
Znalezienie rolki filmu zajęło jej więcej czasu, niż przypuszczała. Domyślała się więc, że
procesja zbliża się już do doków rybackich. Chciała przekazać film chłopcu, zanim naprawdę dotrze
do doków, bo jej przybycie i samo poświęcenie łodzi, były najbardziej fotogenicznymi częściami
ceremonii.
Wciągnęła powietrze, wstrzymała oddech i zamknęła oczy, odwracając się w stronę, skąd
dochodziły sygnały. Miała rację. Procesja była w dwóch trzecich drogi po Beach Street, zaledwie
jakieś sto metrów od doków. Nadal jednak mogła ją wyprzedzić, jeśli zrobi parę skrótów.
Wrzuciła film do kieszeni spódnicy i zaczęła biec.
Wiedziała, że Max będzie czekać, nie zniecierpliwi się i nie pójdzie samodzielnie szukać filmu.
Była pewna, iż ufa jej tak samo, jak ona jemu i lubi ją tak, jak ona jego. Nigdy nie przyszło jej do
głowy, by zastanowić się, dlaczego lubi go bardziej niż innych chłopców, których zna, bo nie miała
osobowości analitycznej, lecz akceptującą. Brała każdy dzień takim, jaki jest, wiedząc, że będzie w
nim coś nowego i coś starego, coś dobrego i coś złego.
Po prostu lubiła Maxa, to wszystko. Kiedy wyjedzie na pewno wyjedzie, nic nie trwa
wiecznie, nauczyła ją tego choroba dalej będzie go lubić. Jeśli wróci, to dobrze, jeśli nie to
trudno. Ale przynajmniej będzie ktoś, kogo lubi przez jakiś czas, a to lepiej, niż nie mieć nikogo,
kogo siÄ™ bardzo lubi.
Na razie wszystko, czego chciała, to przekazać mu film, zobaczyć, jak rozświetli mu się twarz,
gdy go dostanie i obserwować jego zachwyt nad wszystkimi ceremoniami poświęcenia łodzi.
Przeskoczyła płot, przemierzyła podwórze, przesadziła płot po drugiej stronie podwórza i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]