Archiwum
- Index
- Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 1 Sten
- Christine Young [Highland 01] Highland Honor (pdf)
- Christopher Moore Wyspa Wypacykowanej Kapłanki Miłości
- Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę
- Christie Agata Dom nad kanałem
- Hyde Christopher Zgromadzenie Świętych
- Agata Christie Morderstwo na plebanii
- Feehan, Christine Leopard Series (1 2)
- Lien_Merete_ _Zapomniany_ogrĂłd_05_ _Spotkanie
- Apuleyo Lucio La Metamorfosis o El Asno de Oro
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Victoria oderwała się od tych interesujących spekulacji i wróciła do twardej rzeczywistości. Musi natychmiast znalezć
Edwarda, a Edward musi znalezć jej pracę. Też natychmiast.
Nie znała, co prawda, nazwiska Edwarda, ale wiedziała, że przyjechał do Bagdadu jako sekretarz niejakiego doktora
Rathbone'a, można też przypuszczać, że ów Rathbone jest jakąś ważną osobistością.
Victoria upudrowała się, przygładziła włosy i wyruszyła na dół, by zdobyć informacje.
W hallu spotkała promiennego Marcusa, który obsypał ją komplementami.
- A, panna Jones, zapraszam paniÄ… na drinka. Bardzo lubiÄ™ angielskie damy. Wszystkie angielskie damy w Bagdadzie
należą do moich przyjaciół. U mnie w hotelu każdy czuje się dobrze. Chodzmy do baru.
Victoria, nie mając nic przeciw szczodrej gościnności, zgodziła się bez oporów.
Siedząc na stołku w barze i popijając dżin, rozpoczęła swe poszukiwania.
- Zna pan może doktora Rathbone'a? Przyjechał teraz do Bagdadu - spytała.
- Znam każdego człowieka w Bagdadzie - stwierdził radośnie Marcus Tio. - I każdy zna Marcusa. Jest tak, jak mówię.
Och, mam bardzo, bardzo wielu przyjaciół.
- Z pewnością - powiedziała Victoria. - Zna pan doktora Rathbone'a?
- W zeszłym tygodniu miałem tu marszałka lotnictwa dowodzącego całym Zrodkowym Wschodem. Marcus, mówi,
stary łobuzie, nie widziałem cię od czterdziestego szóstego. Nic nie schudłeś". Bardzo miły człowiek. Bardzo go lubię.
- A Rathbone? Też jest miły?
- Wie pani, lubię ludzi wesołych. Nie lubię ponuraków. Lubię ludzi wesołych, młodych i z wdziękiem, takich jak pani.
Mówi do mnie ten marszałek: Za bardzo lubisz kobiety, Marcus". A ja mu na to: Nie, za bardzo lubię Marcusa, w
tym cały sęk..." - Marcus wybuchnął śmiechem i zawołał: - Jezus, Jezus!
Victoria była zaskoczona, ale okazało się, że barman nazywa się Jezus. Pomyślała po raz kolejny, że Wschód jest
dziwnym miejscem na ziemi.
- Jeszcze jeden dżin z sokiem pomarańczowym i whisky - zakomenderował Marcus.
- Chyba nie powinnam...
- Ależ tak, tak, powinna pani. To słabiutkie.
- Chodzi mi o doktora Rathbone'a - nalegała Victoria.
- Ta pani Hamilton Clipp... co za dziwne nazwisko... z którą pani przyjechała, jest zdaje się Amerykanką. Lubię
Amerykanów, a najbardziej Anglików. Amerykanie są zawsze bardzo smutni. Chociaż czasami, tak, potrafią się
zabawić. Pan Summers - zna go pani? - pije strasznie dużo, jak przyjeżdża do Bagdadu, śpi przez trzy dni i nie budzi
się. To już przesada. To jest nieładnie.
- Proszę mi pomóc - powiedziała Victoria. Marcus był wyraznie zdziwiony.
- Oczywiście, pomogę pani. Zawsze pomagam, jak kogoś lubię. Pani powie, co pani chce, a wszystko zaraz będzie.
Stek na zamówienie albo bardzo dobry indyk z ryżem i rodzynkami, i ziołami, albo małe kurczaczki.
- Nie chcę kurczaczków - powiedziała Victoria. - W każdym razie nie teraz - dodała na wszelki wypadek. - Chcę
odnalezć tego Rathbone'a. Doktor Rathbone. Dopiero co przyjechał do Bagdadu. Ze swoim... ze swoim sekretarzem.
- Nie wiem - powiedział Marcus. - Nie mieszka w Tio. Sugestia była wyrazna: kto nie mieszka w Tio, nie istnieje dla
Marcusa.
- Ale są inne hotele - nalegała Victoria. - A może ma tu dom?
- Tak, są inne hotele. Babylonian Pałace, Sennacherib, Zobeide. To dobre hotele, ale nie takie jak Tio.
- Na pewno nie takie - zapewniła Victoria. - Ale nie wie pan, czy doktor Rathbone zatrzymał się w którymś z nich?
Prowadzi jakieś towarzystwo, coś, co ma związek z kulturą, z książkami.
Na wzmiankę o kulturze Marcus stał się bardzo poważny.
- Tego właśnie potrzebujemy - powiedział. - Musi być kultura. Sztuka, muzyka - to mi się bardzo, bardzo podoba.
Lubię sonaty skrzypcowe, jak nie są za długie.
Victoria szczerze się z nim zgadzała, zwłaszcza z tym, co powiedział na końcu, ale widziała, że nie zbliża się ani na
krok do celu. Rozmowa z Marcusem była bardzo zabawna, a Marcus był naprawdę uroczy z tym swoim dziecięcym
entuzjazmem do życia, tylko dialog z nim przypominał wysiłki bohaterki przygód Alicji w Krainie Czarów, by znalezć
ścieżkę prowadzącą na pagórek. Ach ten Marcus! Każdy temat wiódł do punktu wyjścia.
Odmówiła następnego drinka i wstała. Trochę kręciło się jej w głowie. Koktajle Marcusa nie były wcale słabe. Wyszła
na taras, oparła się o poręcz i stała, patrząc na rzekę. Nagle z tyłu usłyszała głos.
- Przepraszam, ale powinna pani włożyć żakiet. Tak, tak, wydaje się wam, że to lato, kiedy przyjeżdżacie z Anglii, tutaj
po zachodzie słońca robi się bardzo zimno.
Była to ta sama Angielka, która wcześniej rozmawiała z panią Clipp. Miała zachrypnięty głos osoby trenującej i
nawołującej psy wyścigowe. Nosiła futro, kolana okryła pledem i sączyła whisky z wodą sodową.
- Dziękuję pani za radę - powiedziała Victoria i zamierzała się oddalić, ale nic z tego.
- Pani pozwoli, że się przedstawię. Cardew Trench jestem - implikacja była oczywista: z tych Cardew Trenchów. -
Przyjechała pani z panią... zaraz, zaraz... Hamil-ton Clipp?
- Tak - odparła Victoria.
- Powiedziała mi, że jest pani siostrzenicą biskupa Llangow.
Victoria zmobilizowała się.
- Naprawdę? - spytała z odpowiednią dozą rozbawienia.
- Zapewne coś przekręciła?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]