Archiwum
- Index
- Antologia SF StaĹo siÄ jutro 29 Andrzej DrzewiĹski
- Historyczne Bitwy Cajamarca 1532, Andrzej TarczyĹski
- Andrzej_Samson_Moje_dziecko_mnie_nie_slucha
- Infekcja Andrzej Wardziak PEŁNA WERSJA
- Fabisinska Liliana Bezsennik 4 Andrzejkowa Przepowiednia
- Gordon Dickson The Right to Arm Bears
- DESMOND BAGLEY PULAPKA
- Savannah Davis Highland Warrior Samantha und William
- Bird Beverly Samotny śźeglarz
- Sandemo_Margit_17_Narzeczona_Fabiana
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stemplofil.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ryby tobą karmić! Dawaj noża!!
- Nie mam.
- A bodaj cię, bambaryło...
Już nic więcej nie zdołał powiedzieć, bo wieprzek zniknął wśród gęstwiny. Najwyższy
czas naprowadzić na niego czekających myśliwych. Pawlak zaczął pospiesznie przedzierać
się przez krzaki, ale nagle zastygł. Rozległ się strzał. Pawlak przeżegnał się odruchowo.
Dyrektor Pilch, stojąc o pół kroku za swoim gościem, pierwszy dostrzegł
przesuwający się przez wrzosowisko czarny grzbiet dzika.
Trącił łokieć towarzysza Szproty, wzrokiem wskazując kierunek.
Szprota podrzucił sztucer do oka. Padł strzał, ale zwierzę sunęło dalej. Lufa sztucera
odprowadziła go kawałek. Palec nacisnął spust. Drugi strzał targnął ramieniem myśliwego.
Pawlak usłyszał świst kuli. Upadł na kolana w krzakach i odruchowo zasłonił oburącz
głowę, jakby w tej chwili miał mu zwalić się prosto na maciejówkę cały niebieski sufit.
Dzik po drugim strzale poderwał się do biegu, ale potknął się i przewrócił na bok,
bo przywiązany do jego nogi sznurek zaczepił się o korzeń.
Ukryty w krzakach Kargul dzierżył oburącz kij z namotanym sznurkiem. Kiedy
rozległ się trzeci strzał, posypały się na jego kapelusz ścięte pociskiem gałązki. Rymnął na
ziemię jak długi, wypuszczając z ręki koniec sznura.
- Tędy, tędy - krzyczał podniecony myśliwy, przedzierając się przez gęstwinę z
gotowym do strzału sztucerem. - Widziałem, jak dostał!
- Potknął się - potwierdził Pilch, sunąc za plecami gościa z dubeltówką, z której wcale
nie miał zamiaru skorzystać. Wypadli obaj na skraj wrzosowiska. Szprota rozglądał się
czujnie naokoło, jakby w obawie przed nagłym atakiem. Dostrzegł sosnę z obłamanym
konarem. Ruszył w tę stronę.
- W tym miejscu miałem go na muszce - trząsł się cały z emocji. - Musiał dostać!
- Gratuluję - rzucił przypochlebnie dyrektor Pilch, dziękując w duszy Panu Bogu i
Pawlakowi, że dzięki nim przynajmniej sprawdziły się obietnice złożone inspektorowi.
- Jest? Trafił?! - dopytywał się Pawlak, który zdyszany, w przekrzywionej
maciejówce, wyłonił się z krzaków.
- Murowane - stwierdził z pewnością siebie towarzysz Szprota. - Musi tu być farba.
Przyklęknął, macając wśród wrzosów w poszukiwaniu krwi. Bystre oko Pawlaka
dostrzegło jasną nitkę szpagatu, która ciągnęła się między wrzosami. Musiał zrobić wszystko,
żeby odciągnąć z tego miejsca żądnego ofiary myśliwego.
- Aj, to paskudnie! Dziki kaban jak ranny, to on gorszy od wściekłego psa. Lepiej my
jemu z drogi zejdzmy...
Zaczął się wycofywać. Myśliwy zmierzył go takim spojrzeniem, jakby Pawlak
namawiał go do kupna dziczyzny w delikatesach .
Za kępą krzaków zachrząkał przyjacielsko wieprzek. Kazmierz krzyknął, jakby ujrzał
w tej chwili szarżującego odyńca z szablami wielkimi jak kły słonia:
- Atakuje!
- Sam zerwał się do ucieczki, co sprawiło, że i myśliwy ruszył truchtem za nim. Nie
zrobił więcej niż trzy kroki, kiedy zawadziwszy nogą o rozciągnięty sznurek, padł na ziemię,
wypuszczając z ręki sztucer. Musiał w ostatniej chwili nacisnąć spust, bo broń wypaliła i kula
świsnęła tuż koło ucha Pilcha.
Dyrektor zamarł i patrzył z przerażeniem na przebieg wypadków.
Towarzysz Szprota poderwał się z ziemi, zarepetował sztucer i odwrócił się w tę
stronę, z której należało się spodziewać ataku rozwścieczonego raną odyńca. Ujrzał stojącego
spokojnie czarnego wieprzka z oklapłymi uszami i skręconym w precelek ogonem. Od jego
nogi aż do miejsca, w którym nastąpił upadek towarzysza Szproty, ciągnął się szpagat. Na
widok człowieka malowany dzik chrząknął przyjaznie i ruszył naprzeciw, jakby oczekując
nagrody za wszelkie cierpienia, jakie mu dotąd zadano. Za jego nogą ciągnął się sznurek.
Osłupiały Szprota opuścił sztucer, schylił się. Ze sznurkiem w ręku spojrzał wymownie na
Pawlaka. Ten udawał, że w tej chwili największą jego troską jest stan zdrowia myśliwego.
- Nie za bardzo on potłukł sia, a? - zagadał i z życzliwym uśmiechem zaczął
otrzepywać z mchu kolana gościa, całkowicie ignorując obecność świni, która podeszła do
niego i niczym pies zaczęła ocierać się o jego kolana.
Myśliwy odsunął rękę Pawlaka, jakby brzydził się jej dotyku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]