Archiwum
- Index
- Historyczne Bitwy Cajamarca 1532, Andrzej TarczyĹski
- Andrzej_Samson_Moje_dziecko_mnie_nie_slucha
- Infekcja Andrzej Wardziak PEŁNA WERSJA
- Fabisinska Liliana Bezsennik 4 Andrzejkowa Przepowiednia
- Andrzej Mularczyk Nie ma mocnych
- 474. Harlequin Romance Michaels Leigh Cuda siÄ zdarzajÄ
- Jo Clayton Dancers 02 Serpent Waltz
- Diana Palmer Mystery Man
- Henryk Ryszard Żuchowski Słownik savoir vivre dla pani
- Jameson Bronwyn Gorć cy Romans DUO 886 W poszukiwaniu wspomnieśÂ
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjęły się wspaniale i dzisiaj mamy takie meble jak ten. - Postukał w bok szafy.
- To wszystko?
Grubasek rozejrzał się na boki.
- Nie rozumiem.
- Pytam, czy organizowano inne wyprawy.
Zrozumiał.
- Nie, nie było powodu. Tam ziemia jest uboga.
- Ale przecie\ za górami mo\e być inaczej.
- Wie pan, mo\e być, mo\e nie być. Gdybyśmy odczuwali brak czegoś, to mo\e
wyruszono by na poszukiwania, a tak nie ma potrzeby.
Jan podszedł do okna prze\uwając jakąś myśl.
- Niby prawda, ale niech pan popatrzy - odwrócił się gwałtownie. Sto lat temu nie
znaliśmy krybintu i budowaliśmy meble z gorszych materiałów. Gdyby nie przypadek, tak
byłoby do dzisiaj. Podobnie mo\e być z innymi rzeczami, potrzeby posiadania których nie
mamy tylko dlatego, \e ich nie znamy. Nale\y szukać nieznanych rzeczy, poniewa\ skrywają
nasze potencjalne potrzeby, a nie - zadowalać się tymi, które znamy.
Szuka wzrokiem grubaska i napotyka wpatrzone w siebie dwa metalowe nity. Maska
twarzy drga w uśmiechu.
- Wy, młodzi, swoim gadaniem zawsze potraficie sprowadzić człowieka na manowce.
Człowiek zaczyna się zastanawiać i macie go w saku. A przecie\ wystarczy na to spojrzeć
realnie, ze zdrowym rozsądkiem, i widać, przepraszam za wyra\enie, i\ to czyste
fantasmagorie.
Zmiał się, a jego brzuch zwinięty w trzy fałdy drgał jak pajac na sznurku. Jan bębniąc
palcami po parapecie przywołał go do porządku.
- Przepraszam - powiedział grubasek ocierając łzy.
- Nie szkodzi. Mój ojciec reagował podobnie.
- Oj, tak - załamał ręce. - To był wielki człowiek.
Powietrze zamarzło ciszą. Wydawało się, \e szyby pokrywa gruby szron ociekający
palcami sopli. Lecz trwało to tylko chwilę i bezruch pękł bezgłośnie.
- Znalazłem w notatkach ojca uwagę, \e któraś z wypraw odkryła nad brzegiem rzeki
jakieś dziwne budowle.
Grubasek skrzywił się, jakby usłyszał coś niepowa\nego.
- To właśnie wyprawa pana ojca znalazła zaraz za lasem le\ące na wzgórzu ponad
rzeką dziwnie uformowane skupisko kamieni. Pierwotnie uznali je za ruiny warowni, ale w
drodze powrotnej, kiedy mieli więcej czasu, zbadali miejsce ponownie. Stwierdzono ponad
wszelką wątpliwość, \e jest to dzieło przyrody. Co zresztą było do przewidzenia, gdy\ tych
okolic nigdy przedtem nie odwiedzali mieszkańcy naszego miasta.
Było to zdanie, na które Jan czekał. Skupił się, aby zachować kamienną twarz.
- Co w takim razie powie mi pan o człowieku nazwiskiem Egon Trust?
Usta grubaska rozszerzyły się w uśmiechu jak nakręcone korbką.
- Więc słyszał pan o tej legendzie.
- Legendzie?
- No, powiedzmy historii. Ciekaw jestem, kto panu o tym powiedział?
- Nikt. Porządkowałem notatki mego ojca i znalazłem zapisek mówiący, \e człowiek o
tym nazwisku wyruszył przed dwustu laty w górę rzeki, a pózniej wrócił mówiąc, \e po
drugiej stronie gór znajduje się miasto. Ma ono le\eć pośrodku olbrzymiej równiny, a ludzie
tam \yjący podobno nie ustępowali nam w rozwoju.
Stanowczo acz z szacunkiem człowieczek pokręcił głową.
- Niezupełnie. Moim zdaniem jest to legenda, ale jako \e w ka\dej legendzie jest
ziarenko prawdy, to i do nich nale\y się odnosić z rzeczowością. Tak więc pewne zapiski
wskazują, i\ rzeczywiście dwieście lat temu \ył w naszym mieście Egon Trust. Był mniej
więcej w pańskim wieku, kiedy jakoby wyruszył w górę rzeki. Na kilka lat słuch o nim
zaginął. Pózniej pojawiły się wieści, \e ludzie z kopalń wyławiają przynoszone z prądem
butelki. W ka\dej z nich miała znajdować się identyczna informacja podpisana przez Trusta.
Głosiła, tak jak pan mówi, \e po kilku tygodniach wędrówki przez góry i le\ącą za nimi
równinę dotarł do obcego miasta. Pisał, i\ kultura jest tam podobna do naszej, i \e
powinniśmy dla obopólnego dobra nawiązać kontakt.
Jan słuchał urzeczony.
- Trust sugerował, i\ taki kontakt kiedyś musiał istnieć, ale z niewiadomych powodów
został zerwany. Rzekomo świadczyła o tym warownia le\ąca za lasem. Naturalnie miał na
myśli owo usypisko kamieni. Z listu wynikało, \e właśnie tam wrzuca swoje butelki mając
nadzieję, \e dotrą one do nas. Sam chciał z powrotem przejść góry i wrócić do miasta, aby
wcią\ świadczyć o naszym istnieniu. Zliczna legenda, prawda?
Skinął głową, zanim zrozumiał treść pytania.
- Widzi pan... - Grubasek oparł się o biurko. - Jeszcze mogę zrozumieć, dlaczego pan
chce popłynąć w góry śladami ojca. Ale zupełnie nie rozumiem, po co szukać jakiegokolwiek
miasta. Nie rozumiem po co? Dlatego są dwie mo\liwości. To wszystko jest wymyślone albo
ten człowiek był niespełna rozumu, a wtedy jego listy nie mają większego sensu ni\ bełkot
wariata.
Jan odwrócił twarz ku oknu. Teraz ju\ nie potrafił nad nią zapanować.
- Rozumiem, czy mógłbym dostać od pana kopię tej mapy?
- Cieszę się, \e uprzedziłem pańską prośbę. Zrobiłem łącznie trzy kopie terenów na
północ od miasta.
Miękka jak nadgniły arbuz dłoń grubaska spoczęła na jego karku.
- Ju\ poprzednim razem zauwa\yłem, \e fest pan interesującym młodym człowiekiem
i chciałem zadowolić par a jak najpełniej.
Szyba, o którą Jan opierał czoło, pokryła się kropelkami pary. Z bolesnym grymasem
twarzy przekręcił głowę.
- Czy mogę dostać kopię?
Dłoń zamarła i zniknęła. Człowieczek zamrugał oczyma.
- Rozumiem... ju\ daję.
Słysząc skrzypnięcie fotela Jan wyszedł na środek pokoju. Grubasek siedzący za
biurkiem podał mu zwinięty rulon.
- Ile płacę?
- Ale\ skąd?! - oburzył się. - Miałbym od Ronera brać pieniądze za taki drobiazg?
Kiedy przekraczał próg, grubasek krzyknął za nim.
- Do rychłego zobaczenia!
Starał się uśmiechnąć, ale wyszło mu coś takiego, \e szybko zamknął drzwi.
Aódz była płaskodenna o łagodnie zakreślonych burtach, rufie i dziobie. Przypominała
trochę spodek. Gdy mijali falochron portu i wypływali na szeroko rozlaną rzekę, właściciel
odezwał się po raz pierwszy.
- Nie ma pan pojęcia, jak się cieszę, \e nareszcie ktoś wypróbuje moją łódz.
Jan odpowiedział dopiero po chwili, gdy\ z uwagą śledził ruchy steru.
- Przyjemnie mi to słyszeć. Dawno ją pan zbudował?
- Ho, ho...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]