Archiwum
- Index
- DePalo_Anna_ _Szesciu_wspanialych_04_ _Niechciana_milosc
- Conrad_Linda_ _Dynastia_Danforthow_09_ _Prawo_milosci
- Gordon Abigail Za mloda na milosc
- J.M._McDermott_ _Psia_Ziemia_01_ _Dzieci_demonĂłw
- 22 Demon i panna
- John DeChancie Castle 02 Castle for Rent
- Castle Jayne Gardenia
- Warren Murphy Destroyer 099 The Color of Fear
- Bank_Zsuzsa_ _Najgoretsze_lato
- Barb & J C Hendee Noble Dead 07 In Shade and Shadow (v5.0)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mym dotykiem. Zaskoczeniu, jakie odczuwał
z powodu niespodziewanego spotkania, towa
rzyszyła radość, że jednak ją odnalazł. Radość po
łączona ze złością na samego siebie, bo dlaczego
właściwie tak się cieszył z jej widoku?
Dianna nie była w stanie wykrztusić słowa
i tylko patrzyła na Kita zaczerwienionymi od dy-
mu oczami. Była przekonana, że został w Say-
brook, aby dopilnować rozładunku towarów
i niespodziewane spotkanie zaskoczyło ją nie
mniej, niż jego. Wydał się jej równie przystojny,
jak wówczas gdy widziała go po raz ostatni, był
jednak zupełnie inaczej ubrany. Znikł angielski
surdut i koszula z żabotem. Nosił teraz płócien
ną bluzę, skórzany kaftan i skórzane obcisłe
spodnie. Bose stopy obute były w mokasyny.
Przez piersi przewieszony miał róg z prochem
i skórzany worek z kulami, a u pasa nóż z rą
czką z rogu. Dianna uznała, że wszystko to pa
suje do niego dużo lepiej, niż klasyczny strój an
gielskiego dżentelmena. Ze swoimi zielonymi
oczami, ogorzałą cerą i rozwianymi płowymi
włosami wydał się jej ucieleśnieniem europejskie
go osadnika, postaci, która tyle westchnień wy
woływała wśród delikatnych i eleganckich pa
nien w starym kraju.
- Dianno Grey - przemówił wreszcie Kit.
- Co, na miłość boską, tutaj robisz?
Dziewczyna ciągle jeszcze nie była w stanie
wydobyć z siebie słowa, ale Mercy chętnie przed
stawiła Kitowi jej miejsce w gospodarstwie.
- Dziadek powiada, że przywiózł ją, żeby się
mną zajęła. Ale ja się pytam, kto się nią samą za
jmie? Ona nawet nie odróżnia wysuszonego drze
wa od mokrego. Słowo daję, niewiele brakowało
i uwędziłaby się jak szynka.
Upokorzona i zawstydzona, Dianna zauważy
ła przed domem, porzucone przez Kita, dymiące
polano. W myślach podziękowała Bogu, że w za-
mieszaniu nie zauważył rondla, w którym zna
jdowały się resztki niefortunnej jajecznicy.
Kit wstał i czerwoną chustką wytarł z rąk sa
dzÄ™.
- Lepiej zrobicie jadÄ…c ze mnÄ…. Niech przynaj
mniej dom się trochę przewietrzy. Asa domyśli
się, gdzie was szukać.
Odrzucił włosy i nakrył głowę kapeluszem
z szerokim rondem.
- Jesteś w stanie jechać? - spytał, patrząc na
DiannÄ™ z nie skrywanÄ… pogardÄ….
Skinęła głową i z trudem podniosła się na no
gi. Powinna mu podziękować za to, że ją ura
tował, ale słowa wdzięczności nie chciały jej
przejść przez gardło. Przyszło jej na myśl, że gdy
by wiedział, kto jest w domu, zapewne w ogóle
nie zadałby sobie trudu, by ją ratować.
- Skąd mogłam wiedzieć, że to piekielne po
lano tak będzie dymić?
- W tych stronach każde dziecko to wie.
A ktoś, kto nie ma o takich sprawach pojęcia,
kończy uwędzony, jak to słusznie zauważyła Mer-
cy.
Gwizdnął cicho i natychmiast podbiegł do
nich kłusem kary ogier, taki sam jak ten, na któ
rym Jonathan przybył do portu w Saybrook.
Dianna zauważyła przytroczoną do siodła strzel
bę i kuropatwy, i uświadomiła sobie, że Kit mu
siał być na polowaniu.
- Choć może rzeczywiście byłoby to sprzeczne
z porządkiem natury, żeby damy miały pojęcie
o tym, na jakim świecie żyją.
- Damy! - prychnęła natychmiast Mercy i jej
zadarty nos wzniósł się jeszcze wyżej. - Jeszcze
w życiu nie widziałam takiej damy!
- Oj, Mercy, Mercy, nie bÄ…dz taka mÄ…dra, bo
wiele to ty rzeczywiście w życiu nie widziałaś -
utemperował Kit małą złośnicę. - Nie sugeruj się
tym, jak teraz wyglÄ…da.
Dziewczynka zmarszczyła brwi i przygryzła
wargÄ™.
- Skąd ty ją znasz, Kit? - zapytała po chwili
namysłu.
- Znamy siÄ™ z panem Sparhawkiem z Londy
nu - wtrąciła Dianna, którą coraz bardziej iryto
wało, że rozmawiali o niej tak, jakby była przed
miotem. -I nie zachowuj siÄ™ niegrzecznie, Mercy.
Pan Sparhawk jest od ciebie dużo starszy i nie
ma powodu, byś zwracała się do niego po imie
niu.
Zmarszczka na czole dziewczynki pogłębiła się
wyraznie.
- On jest moim przyjacielem - oświadczyła
stanowczo. - I będę go nazywała Kit.
- Dianna ma świętą rację, Mercy - odezwał się
ze śmiechem mężczyzna, porwał małą na ręce
i uniósł wysoko w powietrze. Podrzucając ją co
raz wyżej i wyżej, co sprawiało, że dziewczynka
zanosiła się ze śmiechu, przemawiał komicznie
surowym głosem: - Jesteś najbardziej niegrzecz
nym małym brzdącem w całych koloniach Koro
ny Brytyjskiej! Jak siÄ™ nie poprawisz, to nigdy, nig
dy, przenigdy nie zostaniesz damą! A teraz leć
na Księżyc!
Wraz z ostatnimi słowami posadził dziew
czynkę na grzbiecie konia, po czym odwrócił się
do Dianny.
- A na czym ty będziesz jechał? - zapytała nie
spokojnie.
Demonstracja zażyłości łączącej Mercy z Ki
tem sprawiła, że poczuła się przy nich jeszcze bar
dziej obco, niż dotychczas.
- Na czym? No, oczywiście, na Piorunie. Na
taką pchłę, jak ty, to on nawet nie zwróci uwagi.
A co, boisz się? - zapytał, patrząc na nią z pro
wokacyjnym uśmieszkiem.
- Niech pan sobie zapamięta, panie Sparhawk,
że nie boję się ani pana, ani niczego, co mógłby
pan zrobić! - odpowiedziała wojowniczo, biorąc
się pod boki i podchodząc bliżej do Kita. - Nie
wiem tylko, co dobrego miałoby wyniknąć z wi
zyty u pana. Nie widzę żadnego powodu, żeby
pana odwiedzać.
Kit uśmiechnął się szeroko.
- Mercy ma na ten temat inne zdanie. Nie jadła
jeszcze śniadania, a nikt nie może mieć wątpli
wości, że u mnie dostanie je szybciej niż tu, w tej
zadymionej kuchni. O ile wiem, jesteÅ› jej opie
kunką. Masz do wyboru: albo jechać ze swoją
podopieczną, albo zostać tutaj i tłumaczyć się
Asie, że zaniedbałaś swoje obowiązki.
Logika tego rozumowania była nie do odpar
cia, to musiała mu przyznać. Ledwo wstała, na
dymiła w całym domu, tak że nie sposób by
ło w nim wytrzymać. Co powie Asa, kiedy się
dowie, że w dodatku pozwoliła zabrać jego
wnuczkÄ™ nie wiadomo dokÄ…d? Rozgoryczona
i wściekła z powodu swojej bezradności, tupnęła
nogÄ….
- No dobrze! Niech będzie. Nie mam... oooch!
Zanim dokończyła zdanie, Kit porwał ją pod
boki, uniósł jak piórko i posadził za Mercy.
W mgnieniu oka sam usiadł za nią, objął je obie
ramionami i ruszył z kopyta. Dianna straciła
równowagę i oparła się plecami o Kita. Mimo
że dzieliło ich kilka warstw ubrań, natych
miast poczuła bijący od niego żar. Dotknięcie je
go brzucha i ud sprawiło, że znowu zakręciło jej
się w głowie. Objęła ramionami Mercy i z całych
sił starała się myśleć tylko o drobnym ciele
dziewczynki. Niewiele jej to pomogło. Na miłość
boską, pomyślała, jak daleko może być do jego
domu?
Kit wprawdzie znakomicie znał drogę, lecz
także miał wrażenie, że nie ma ona końca. Aż
nadto wyraznie czuł pomiędzy swymi nogami ła
godną krągłość bioder i pośladków dziewczyny.
Nieustannie wierciła się, usiłując się od niego od
sunąć, co tylko pogarszało sprawę. Przypomniała
mu się słodycz jej ust i namiętność, z jaką odpo
wiadała na jego pocałunki, i z trudem powstrzy
mał głośny jęk. Zaplecione w gruby warkocz
włosy Dianny pachniały dymem. Ogarnęło go
nieprzytomne pragnienie, by je rozpleść, zanu
rzyć w nich twarz, a potem całować usta dziew
czyny, jej szyjÄ™, ramiona, piersi...
- Jesteśmy w Plumstead! - krzyknęła podnie
cona Mercy.
Usytuowany na wzniesieniu drewniany, piętro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]