Archiwum
- Index
- Krentz Jayne Ann Eclipse Bay 03 Koniec lata
- Bevarly Elizabeth Kiedy Eryk spotkał Jayne
- Krentz Jayne Ann Zapomniane marzenia
- John DeChancie Castle 02 Castle for Rent
- Day Leclaire Noc cudów
- Konstytucja Rzeczpospolitej Polskie
- Dunlop Barbara Dziedzic francuskiej fortuny
- Brian Westlake The Endangered List (pdf)
- 0777. Wilde Lori Szcz晜›liwy przypadek
- Brian Lumley Nekroskop 1 Nekroskop
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lafemka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No to co? Postąpił uczciwie. A nawet wspaniałomyślnie.
Leo łypnął na nią zirytowanym wzrokiem.
- Tę posiadłość zbudował John Jeremy Garret trzy pokolenia wstecz. Dom
stanowił część historii rodzinnej. Klan nie chciał się z nim dobrowolnie rozstawać. A Chas-
tain z pewnością zdawał sobie z tego sprawę.
- Czy ojciec Randy'ego zdecydował się sprzedać nieruchomość?
- Nie miał innego wyboru. Podobno inni członkowie klanu dostali szału. A
Randy miał przejąć siedzibę Garrettów.
- Przecież jego ojciec popadł w tarapaty finansowe. My też musieliśmy
wystawić nasze nieruchomości na licytację. Takie rzeczy czasem się zdarzają.
Gardenia broniła jak lew Nicka Chastaina i gdy zdała sobie z tego sprawę, bardzo się
zmartwiła. Fatalny znak - myślała. - Po prostu fatalny.
- John twierdził, że dom pójdzie pod młotek jako ostatni. A nawet w ostateczności
klan nie zdecydowałby się go sprzedać komuś takiemu jak Chastain. Gardenia zachichotała.
Nie mogła się powstrzymać.
- Straszne. Właściciel kasyna w sąsiedztwie... Kto następny?
Leo zacisnÄ…Å‚ usta.
- Nie rozumiesz? To tylko przykład działań Chastaina. Na pewno bardzo mu
zależało na tej konkretnej posiadłości, więc wrobił Randy'ego w przegraną.
- Oskarżasz go o oszukiwanie klientów?
- Nie musiałby się uciekać do szachrajstwa. - Leo rozparł się wygodniej na
krześle. - John twierdzi, że Randy ma absolutnego fioła na punkcie hazardu. Wystarczy mu
zaserwować parę drinków, dać wszystkie możliwe żetony, a na pewno wszystko przegra.
Chastain musiał o tym wiedzieć.
- Jest matrycowcem - szepnęła Gardenia.
- O święta synergio! - Leo wykrzywił usta. - Powinienem był się tego domyśleć.
To wiele tłumaczy.
- Na przykład?
- Na przykład twoje starania, by dostrzec w nim jakieś pozytywne cechy,
których z pewnością nic posiada. Zawsze współczułaś matrycowcom, choć tylko Bóg raczy
wiedzieć, dlaczego.
- Nie martw siÄ™ o moje uczucia w stosunku do Nicka Chastaina. On na pewno
sam sobie poradzi. A ja będę się pilnować, obiecuję.
- Gardenio, nie chcę, żebyś na własną rękę szukała mordercy Fenwicka.
- Jeśli trafię na jakiś trop, natychmiast zwrócę się do policji. No, na razie
skończmy z tym tematem. Mów, co u ciebie.
Leo najwyrazniej nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Wzruszył lekko
ramionami.
- Wszystko dobrze.
- JakoÅ› nie wierzÄ™.
- Wujek Stanley zaprosił mnie wczoraj na lunch - jęknął Leo. - Zaproponował
mi lunch. Chciał pogadać jak mężczyzna z mężczyzną.
- O Boże! Stara piosenka?
- Pytał, kiedy zamierzam zrezygnować z pracy naukowej i skupić się na
przygotowaniach do życia w prawdziwym świecie biznesu. Wsiadł po prostu na swojego
ulubionego konika.
- Mówił, że kariera akademicka nie gwarantuje prawdziwych pieniędzy?
- Tak. Przypomniał, gdzie tkwią korzenie Springów. A ponieważ ciebie nie
obchodzi los klanu, cała odpowiedzialność spada na mnie.
- Nie słuchaj tych bzdur. Zostaniesz wspaniałym historykiem synergistycznym.
Jesteś stworzony do tej pracy. Masz ogromny talent psychometryczny i zdolności do
prowadzenia badań naukowych. Za żadne skarby świata nie wolno ci rezygnować z tych
marzeń.
Na twarzy Leo pojawił się dziwny grymas.
- Poza tym oboje wiemy, że nie poradziłbym sobie z interesami. Arkusze
kalkulacyjne, salda i prognozy pięcioletnie straszliwie mnie nudzą. Klan jednak nie daje nam
spokoju.
- Stawimy opór.
- Aatwo powiedzieć.
- Wiem - westchnęła Gardenia. - Do tej pory jednak jakoś się nam udawało.
Może jeszcze wytrzymamy.
- Ja bym na to nic liczył.
Gardenia i Leo wymienili stroskane spojrzenia. W takich utarczkach zawsze
zwyciężała rodzina.
O co chodzi, Feather? - Nick nie odrywał wzroku od ekranu komputera stojącego na
biurku.
- Przyszedł Hobart Batt - oznajmił goryl przez interkom nieco bardziej ponuro niż
zwykle.
Nick zerknął na ekran pełen danych finansowych. Powinien być zadowolony, że agent
tak szybko rozpoczął proces szukania partnerki, ale z nie znanych bliżej powodów poczuł
skurcze żołądka.
- Cholera - mruknął. - Zupełnie zapomniałem. Niech czeka w czerwonym
pokoju.
- Jasne, szefie.
- Feather?
- Słucham.
- Jak skończę z Battem, zawołaj tu Rathborne'a.
- Chce pan rozmawiać z szefem kuchni? Spartolili coś?
- Nie, to sprawa prywatna.
- Prywatna? - zdziwił się Feather.
- Każ mu przygotować próbki jadłospisu na piknik dla dwojga.
- Piknik? - Feather nie posiadał się ze zdumienia, a w jego głosie pobrzmiewał
nawet lekki niepokój. - Wybiera się pan na piknik, szefie?
- Klasyczny piknik. Jak z filmu. Wiesz, butelka dobrego wina, pasztet i
maleńkie kanapeczki.
- Nigdy nie byłem na takiej imprezie.
- Ja też nic, ale jestem pewien, że Rathborne poradzi sobie ze wszystkim.
Kuchmistrz, który przez cztery lata z rzędu zbiera najwyższe nagrody trzech miasto-stanów i
potrafi zadowolić członków Klubu Ojców Założycieli na pewno wie, co podać na pikniku.
- Zawołam go. - W interkomie zaległa cisza.
Nick niechętnie wyłączył ekran komputera i wstał. Podszedł do ściany, po czym
wcisnął guzik otwierający tajne przejście. Mechanizm syknął, zaszumiał, a oczom Nicka
ukazał się czerwono-złoty gabinet.
Chastain pocieszał się w duchu, że Batt nie mógł jeszcze znalezć odpowiedniej
kandydatki na żonę. Przecież najpierw wypełniało się ankiety'-. Nie wspominając już o tes-
tach synergistyczno-psychologicznych. Procedury rejestracyjne ciągnęły się zwykle w
nieskończoność. %7ładen szanujący się doradca nie zaproponowałby nikomu partnera po jednej
rozmowie.
Co się dzieje - myślał, idąc w kierunku inkrustowanego biurka. Nie rozumiał,
dlaczego tak siÄ™ denerwuje.
Otworzyły się drzwi. W przyćmionym świetle galaretowatych lamp błysnęła czaszka
Feathera. Ochroniarz wprowadził do pokoju Hobarta wystrojonego w modny, świetnie
skrojony garnitur oraz różową muszkę.
- Wejdz, Batt. - Nick nawet się nie podniósł. - Rozumiem, że przychodzisz do mnie w
interesach.
Agent odchrząknął nerwowo i zrobił parę kroków w stronę biurka.
- Przyniosłem kwestionariusz. Będzie pan musiał go wypełnić, zanim przystąpię
do pracy.
- Oczywiście.
Hobart przycupnął na brzeżku krzesła i otworzył teczkę.
- Musi pan napisać o swoich zamiłowaniach, sposobach spędzania wolnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]