Archiwum
- Index
- Roberts Nora Miłość na deser 01 Miłość na deser
- Hilari Bell Goblin Wood 01 The Goblin Wood v2
- Giovanni Guareschi [Don Camillo 01] The Little World of Don Camillo (pdf)
- Anthony, Piers Tarot 01 God of Tarot
- Christine Young [Highland 01] Highland Honor (pdf)
- 398. Gerard Cindy Dzikie serca 01 Ni srebro ni złoto
- Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagera 01 Powiedziałabym ci, że cię kocham ale
- Ciara Lake [Xihirian Shifters 01] Xihirah [Siren Classic] (pdf)
- Janrae Frank Journey of Sacred King 01 My Sister's Keeper
- Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 01 Wielkie Wrota
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- docucrime.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w porze suchej.
Calipari nawet tego nie zauważył. Był zbyt zajęty, próbując podejrzeć stalowe bestie
ukryte w zagajniku wierzbowym. Ledwie je było widać za osłoną drzew. Pas stratowanej
ziemi wskazywał, którędy te kolosy chodzą do bramy i z powrotem.
Na podwórzu panowała dziwna cisza. %7ładen ptak nie śpiewał.
Calipari spojrzał w górę domu.
- Myślisz, że to służący?
- Może - odparł Jona. - Wiesz, co ukradziono? Calipari wzruszył ramionami.
- Nie. Ale założę się, że to ktoś ze służby. - Wskazał kciukiem zagajnik wierzbowy. -
Albo jedna z tych machin.
- Chcesz je powiesić? Sierżant zachichotał.
Jona poprawił kołnierzyk. Zmienił swój naturalny kpiący grymas w szeroki, nieszczery
uśmiech.
- Gotów, żeby się przedstawić?
Calipari też się uśmiechnął. Obaj wyciągnęli z kieszeni karteczki z nadrukowanym
imieniem, nazwiskiem, rangą i adresem posterunku. Wizytówka Jony była brudna i zagięta na
rogu, Calipariego zaś nieskazitelnie czysta i biała. Jona zapukał kołatką wyrzezbioną na
podobieństwo otwartej paszczy wieloryba. W drzwiach stanął kamerdyner. Ukłonił się.
- Strażnicy? Od króla?
- Sierżant Nicola Calipari, zgodnie z życzeniem. - Calipari podał wizytówkę i
wyciągnął dłoń do uściśnięcia.
Kamerdyner wziął wizytówkę, ale dłoń zignorował.
- Lord Joni - przedstawił się Jona. Też podał wizytówkę i wyciągnął dłoń.
Kamerdyner wzgardził jednym i drugim. Zwrócił się do sierżanta Calipariego.
- Pan Sabachthani jest niedysponowany. Może kapitan mógłby zawitać tu jutro.
Jona chwycił kamerdynera za rękę, uścisnął mu dłoń i wepchnął wizytówkę w klapę
marynarki.
- Lord Sabachthani osobiście o mnie poprosił, no i jestem - warknął. Pózniej wyjaśni to
Calipariemu. Nie można pozwolić służbie, by tobą pomiatała; to tylko służba. Jeśli jesteś coś
wart, masz prawo nimi pomiatać.
Kamerdyner odwrócił się do Jony.
- Mówiłem do dowódcy.
Calipari ledwie ukrył rozbawienie pod tą swoją marsową miną.
- %7ładen tam ze mnie dowódca - odparł. - Jestem tylko sierżantem. Państwo prosili o
jakichś ludzi króla, to i przyszliśmy. Możemy wam pomóc czy nie?
Kamerdyner gestem zaprosił ich do środka, zostawił obu w salonie i zniknął. Calipari
już miał usiąść na ogromnej skórzanej otomanie, lecz Jona go powstrzymał, wskazując okno.
Stąd było widać owadzie odnóże jednego ze strażników, wystające z zagajnika wierzbowego.
Z drzwi za półką na książki wyłonił się majordomus. Na oko Jony niewiele się różnił od
kamerdynera - starszy mężczyzna z ewidentną dworską manierą, bez tytułu czy majątku,
które usprawiedliwiałyby taką postawę. Gdy zaczęła się wymiana zdań i zdawkowych
uprzejmości, Jona siedział cicho. Majordomusów nie warto było zaszczycać rozmową.
Calipari nie wiedział tego, nie zorientował się też, że dumny sługus traktuje go z góry.
Jona wyjrzał przez okno na podwórze, czekając, aż coś się wydarzy.
Po trawie przemknęło stado psów niczym żółte liście niesione na wietrze.
%7ładen z tych psów nie szczekał.
Majordomus pewnie grał na zwłokę, mając nadzieję, że się pozbędzie strażników. Lady
Ela, córka Sabachthaniego, mogła zejść do nich w każdej chwili. Służba domowa
uskuteczniała własne polityczne machinacje.
Jona ostatni raz tańczył z Elą, gdy wkradł się na jej przyjęcie. Ciężko poruszała się na
nogach i cały czas zaplątywała się w suknię. Nie lubiła konwersować podczas tańca.
Pozwalała Jonie, by mówił jej po imieniu, ale tylko gdy nikt nie słyszał. A jeśli zdarzyło im
się rozmawiać we dwoje w zatłoczonym pokoju, lubiła go pytać o ludzi poza murami
posiadłości Sabachthanich, gdzie żyła reszta mieszkańców Psiej Ziemi.
Opowiadał jej o przestępcach, których aresztował, i o tych, których puścił wolno.
Opowiadał o romansach kobiet i mężczyzn, którzy nie mieli pałaców.
Gdyby był bogatszy, może posunąłby się do tego, by nazwać ją przyjaciółką. A tak
rozmawiali tylko wtedy, gdy zjawiał się na przyjęciach, na które nikt go nie prosił. Co prawda
czasem zapraszała go na herbatkę do kogoś, ale tylko po to, by innym pokazać, jak bardzo jest
łaskawa wobec mniej zamożnej szlachty. Teraz po raz pierwszy znalazł się w domu
Sabachthanich za jej pozwoleniem.
Calipari i majordomus wciąż rozmawiali o niczym. Służący z premedytacją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]