Archiwum
- Index
- Godeng Gert Krew i Wino 07 Wilk z głową człowieka
- Koch Herman Kolacja
- Haycox Ernest Pieklo w dolinie
- Livingstone J.B. Morderstwo w British Museum
- Collins Max Allan Wodny śÂ›wiat
- Kraszewski Józef Ignacy CaśÂ‚e śźycie biedna
- Jarrett Miranda Ziemia krwi, ziemia milosci
- Bill Bryson I'm a Stranger Here Myself
- Jessica Thomas [Alex Peres Mysteries 1] Caught In The Net
- Burroughs Edgar Rice 2.Powrót Tarzana
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stemplofil.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okrągłym stole w pozycji pochyłej dzięki sztywnej kartonowej podpórce - sztych
przedstawiajÄ…cy poetÄ™ Goethego jako wspaniale ufryzowanego starca o zdecydowanym,
mocnym charakterze i pięknie wymodelowanym obliczu, w którym nie brakowało ani
sławnego płomiennego oka, ani owego rysu z lekka po dworsku upiększonej samotności i
tragizmu, co artysta uwydatnił ze szczególną pieczołowitością. Udało mu się nadać temu
demonicznemu starcowi, bez szkody dla jego głębi, nieco profesorski czy aktorski rys
opanowania i zacności, a wszystko razem ukształtować w wizerunek prawdziwego, pięknego
starszego pana, który może być ozdobą każdego mieszczańskiego domu. Przypuszczalnie
obraz ten nie był gorszy od wszystkich innych tego rodzaju obrazów, od wykonanych przez
pilnych rzemieślników słodkich Zbawicieli, apostołów, herosów, bohaterów ducha i mężów
stanu, i być może obraz ten podziałał na mnie tak podniecająco jedynie dzięki pewnej
sprawności artysty; tak czy inaczej, kokieteryjny i pełen zadowolenia z siebie konterfekt
starego Goethego był dla mnie - i tak już dostatecznie rozdrażnionego i podminowanego -
zaraz na wstępie fatalnym dysonansem i dowodem, że nie jestem na właściwym miejscu.
Tutaj czuli się u siebie pięknie stylizowani dawni mistrzowie i narodowe wielkości, a nie
wilki stepowe. Gdyby teraz wszedł pan domu, pewnie udałoby mi się, pod możliwymi do
przyjęcia pozorami, zawrócić. Zjawiła się jednak jego żona, poddałem się więc losowi, choć
przeczuwałem coś niedobrego. Przywitaliśmy się, po czym w ślad za pierwszym dysonansem
nastąpiły dalsze. Pani domu winszowała mi dobrego wyglądu, gdy tymczasem wiedziałem aż
nadto dobrze, jak bardzo się postarzałem w ciągu lat dzielących nas od ostatniego widzenia;
już przy uścisku dłoni ból w zartretyzowanych palcach fatalnie mi o tym przypomniał.
Zapytała potem, jak się miewa moja urocza żona, na co musiałem odpowiedzieć, że żona
mnie opuściła i że jesteśmy rozwiedzeni. Odetchnęliśmy z ulgą, kiedy wszedł profesor. On
także przywitał mnie serdecznie, a niezręczność i komizm sytuacji znalazły niebawem
najwspanialszy wyraz, jaki tylko można sobie wyobrazić. Profesor trzymał w ręku gazetę,
którą prenumerował, organ militarystów i partii podżegaczy wojennych, a po przywitaniu się
ze mną wskazał na pismo i oświadczył, że jest tu mowa o moim imienniku, publicyście
Hallerze, który musi być jakimś podejrzanym typem, pozbawionym uczuć patriotycznych
warchołem, wyśmiewa bowiem cesarza i opowiada się po stronie opinii utrzymującej, że jego
własna ojczyzna nie mniej jest winna wybuchowi wojny niż kraje nieprzyjacielskie. Cóż to
musi być za kreatura! No, ale temu łajdakowi wygarnęli, redakcja ostro rozprawiła się ze
szkodnikiem i postawiła go pod pręgierz. Kiedy jednak zauważył, że temat mnie nie
interesuje, przeszliśmy do innych spraw; oboje ani przez chwilę nie pomyśleli, że ten potwór
mógłby siedzieć naprzeciw nich, a jednak tak było, bo tym potworem byłem ja. No, ale po co
robić szum wokół siebie i niepokoić ludzi? Zaśmiałem się w duchu, ale straciłem już nadzieję,
że tego wieczoru spotka mnie coś przyjemnego. Moment ten przypominam sobie dokładnie.
W chwili bowiem, kiedy profesor mówił o zdrajcy ojczyzny Hallerze, zagęściło się we mnie
uczucie depresji i rozpaczy, które od owej sceny pogrzebowej gromadziło się i ciągle
potęgowało aż do wstrętnego ucisku, do fizycznie odczuwalnego bólu, do duszącego, pełnego
lęku poczucia doniosłości tej chwili. Czułem, że coś na mnie czyhało, jakieś
niebezpieczeństwo skradało się za moimi plecami. Na szczęście powiadomiono nas, że
podano do stołu. Przeszliśmy do jadalni, ja zaś, siląc się ciągle, by powiedzieć coś zupełnie
błahego lub o coś błahego zapytać, jadłem więcej niż zazwyczaj i z każdą chwilą czułem się
coraz gorzej. Mój Boże, myślałem nieustannie, dlaczego my się tak wysilamy? Widziałem
wyraznie, że i moi gospodarze wcale nie czuli się dobrze i że ożywienie przychodziło im z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]