Archiwum
- Index
- Edgar Allan Poe Collected Works of Poe Volume 2 The Raven Edition
- Anna Rice Nowe Kroniki WampirĂłw II Wampir Vittorio
- 0594. Mortimer Carole Powrot do Buenos Aires
- Zajdel Janusz Prawo do powrotu (pdf)
- D'Onaglia Frederick Powrót do źródeł
- tolkien j r r hobbit czyli tam i z powrotem
- Edgar Cayce Luc
- Burroughs, Edgar Rice Moon 1 The Moon Ma
- Burroughs, Edgar Rice Mars 08 Swords of Mars
- Ellis_Lucy_Tydzien_w_Nowym_Jorku
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jego jasna skóra odbijała dziwnie od mahoniowego koloru towarzyszy. Tylko kolor skóry wyróżniał
go. Ozdoby, jakie nosił, i broń były takie same, jak te, które mieli tamci. Mówił
ich językiem, śmiał się i żartował tak jak oni, skakał i pokrzykiwał tak jak oni w krótkim tańcu
poprzedzającym chwilę wymarszu - we wszystkich szczegółach był jednym z ich grona, dzikusem
wśród dzikusów. A gdyby postawił sobie pytanie, bez wątpienia miałby to przekonanie, że daleko
więcej czuł się zbliżony i związany z tymi ludzmi i ich życiem aniżeli z paryskimi przyjaciółmi i ich
zwyczajami, które z powodzeniem po małpiemu naśladował przez kilka miesięcy.
90
Pomyślał o d'Arnocie i wesoły grymas obnażył jego silne białe zęby, gdy wyobraził sobie, jaką minę
zrobiłby elegancki Francuz, gdyby w jakiś sposób mógł go w takiej chwili ujrzeć. Biedny
Paweł,'wychwalał się, że wykorzenił ze swego przyjaciela wszelkie ślady dzikości! Jak prędko
wszystko to znikło! - pomyślał Tarzan, lecz nie uważał, aby był to dla niego upadek - przeciwnie,
litował się nad tymi biednymi istotami, które w Paryżu w niedorzecznych sukniach spędzały całe swe
marne życie pod opieką policji i nic innego nie robili, tylko to, co było sztuczne i nudne.
Po dwu godzinach drogi dotarli do miejsca, w którego pobliżu widziano poprzedniego dnia słonie.
Odtąd posuwali się już bardzo wolno, poszukując śladów tych wielkich zwierząt. W końcu odnalezli
wyrazną ścieżkę, którą stado przeszło kilka godzin temu.
Uszykowawszy się w szereg, szli tą ścieżką z jakieś pół godziny. Pierwszy Tarzan podniósł w górę
rękę na znak, że zwierzęta były w pobliżu - rozwinięty zmysł węchu wskazał mu, że słonie były
niedaleko. Czarni z początku nie chcieli wierzyć.
- Chodzcie ze mną - rzekł Tarzan - zobaczymy. - Ze zwinnością wiewiórki skoczył na drzewo i
przebiegł do wierzchołka. Jeden z czarnych zrobił to samo tylko wolniej i z większym wysiłkiem.
Kiedy znalazł się na wysokiej gałęzi obok człowieka-małpy, ten wskazał mi na południe i tam w
odległości kilkuset jardów czarny człowiek dojrzą pewną liczbę potężnych czarnych grzbietów
kołyszących się ponad wysoką trawą dżungli.
Wskazał kierunek strażnikom pozostałym dole, a na palcach określił liczbę zwierząt, które widział i
zliczył.
Myśliwi natychmiast ruszyli ku słoniom. Czarny pospiesznie zlazł z drzewa i przyłączył
się do innych, a Tarzan na swój sposób skierował się w tymże kierunku, lecz drogą wśród liści i
drzew.
Nie jest to dziecinna zabawa polowanie na słonie, gdy się rozporządza niedoskonałą bronią
pierwotnego człowieka. Tarzan wiedział, że rzadko które plemię dzikich ważyło się występować do
walki. Fakt, że jego plemię nie zawahało się urządzić polowania, napełniał go dumą - zaczynał się
czuć członkiem tej małej społeczności.
Posuwając się cicho po drzewach, Tarzan widział wojowników czołgających się na dole,
uszeregowanych w półkole, ku nie spłoszonym jeszcze słoniom. W końcu doszli do miejsca, skąd
mogli już widzieć wielkie zwierzęta. Wybrali sobie duże sztuki z dużymi kłami i na dany sygnał
pięćdziesięciu ludzi podniosło się z miejsc, gdzie byli ukryci, i rzuciło ciężkie wojenne włócznie w
upatrzone zwierzęta. Ani jeden pocisk nie chybił. Po dwadzieścia pięć włóczni utkwiło w bokach
każdego z olbrzymów. Jeden nie ruszył się już z miejsca, gdzie stał, w chwili, kiedy lawina włóczni
trafiła go, ponieważ duże włócznie celnie wymierzone przebiły serce. Upadł na kolana, przewalając
siÄ™ na ziemiÄ™, bez walki.
Drugi słoń, stojący z głową zwróconą ku myśliwym, nie dał możności wymierzenia pocisków równie
celnie. Chociaż wszystkie pociski trafiły go, żaden jednak nie przebił
serca. Przez chwilę olbrzym stał, trąbiąc z wściekłości i bólu, rzucając naokoło oczami, by dojrzeć
sprawców bólu. Czarni usunęli się w dżunglę, zanim słaby wzrok potwora dojrzał kogokolwiek, lecz
cofając się wywołali szmer. Szmer ten dosłyszał słoń i łamiąc po drodze krzaki i gałęzie rzucił się w
kierunku, skąd go dochodził szelest.
91
[ Pobierz całość w formacie PDF ]