Archiwum
- Index
- 115. Sherryl Woods Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem
- Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 156 Maska miłości
- 3.Michael Moorcock Ĺťeglarz MĂłrz Przeznaczenia
- Wypatrujšc swego przeznaczenia
- Anderson Kevin J. Moesta Rebecca Oblążenie Akademii Jedi
- Norton_Andre_ _Gwiezdne_bezdroza
- Aleksander Litwinienko Przestć™pcy z śÂ‚ubianki
- Edgar Allan Poe Collected Works of Poe Volume 2 The Raven Edition
- GR841. DUO Gold Kristi Niecodzienna przysśÂ‚uga
- James Axler Deathlands 065 Hellbenders
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aeie.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go istoty. Całe zajście trwało dosłownie kilka sekund i przebiegło w niemal całkowitej ciszy. Kit
usłyszała lekki szelest i chwilę pózniej ciało napastnika zwaliło się z głuchym jękiem na ziemię.
Natychmiast zerwała się na równe nogi, dysząc ciężko, wpatrzona szeroko otwartymi oczami w
trupa.
- Kim jesteś? - usłyszała i odwróciła się w stronę Bothanina, który trzymał ją na muszce
dziwnej broni, tej, co przed chwilą odesłała niedoszłego zabójcę na tamten świat. Z twarzy
odpłynęła jej cała krew.
- Nn... nazywam się Kitaya - wykrztusiła. - Znałam Tohrma. Jestem niewolnicą.
Bothanin zmrużył oczy w wąskie szparki.
- Udowodnij!
Odwróciła się do niego plecami i odsłoniła spod koszuli lekko wybrzuszone miejsce pod
łopatką, w które wszczepiono jej czip nadajnika.
- No tak... - bąknął, wyraznie zmieszany. - Wybacz. Nie powinnaś była tego robić -
upomniał ją. - Mogłaś zostać ranna albo nawet zginąć. Wiedziałem, że mnie śledzi.
Kit spuściła wzrok i podciągnęła koszulę.
- Mało brakowało, a dałabym się nabrać - burknęła.
- Ja go nabrałem, chyba nie zaprzeczysz? - odparł Bothanin. Ich oczy się spotkały i
uśmiechnęli się do siebie. Pilot uklęknął obok trupa i przeszukał ciało. Kit zauważyła, że ma na
dłoniach rękawiczki.
- Kto to był? - spytała.
- Trudno stwierdzić. - Bothanin wzruszył ramionami. - Prawdopodobnie członek jakiejś
przestępczej organizacji handlującej żywym towarem. Ostatnio zaczęli węszyć wśród członków
Lotu.
Kitayi zrzedła mina, bo przypomniała sobie, po co jej pan wysłał ją do kantyny dziś
wieczór.
- Je, eee... kazano mi cię szpiegować - wyznała, spuszczając wzrok. - Ale nie martw się.
Wymyślę dla mojego pana jakąś historyjkę. Jesteś ostatnią osobą, którą chciałabym wpędzić w
tarapaty. To znaczy - poprawiła się - oprócz Ackmeny.
Bothanin przytaknął i lekko zjeżył futro.
- Dzięki, mała - mruknął. - Niechętnie proszę cię o jeszcze jedną przysługę, ale... czy
mogłabyś się skontaktować z Ackmeną i dać jej znać, że będziemy musieli przełożyć sprawę
naszego... transportu do czasu, zanim nie podeślę do niej kogoś innego?
Kit pokiwała entuzjastycznie głową.
- Jasne, nie ma sprawy.
- Dzięki. Chciałbym móc coś dla ciebie zrobić...
Spojrzała na niego ze ściągniętymi brwiami.
- Właśnie coś dla mnie robisz - powiedziała cicho, a po chwili milczenia dodała motto Lotu:
- Będziemy wolni .
Bothanin podszedł do niej i uścisnął delikatnie jej ramię.
- Tak - potwierdził. - Będziesz. - Owinął się szczelniej ciemną peleryną, obejrzał się ostatni
raz za siebie i zniknÄ…Å‚ w mroku.
Minęła dobra chwila, zanim do Kit dotarło, że nie zapytała go nawet o imię.
ROZDZIAA 8
Nie! Nie, nie, nie, nie!
Wszystko stracone! Bezpowrotnie... Dyon nie miał pojęcia, skąd to wie, ale doznał nagłego
olśnienia. Fałsz, fałsz i obłuda, kołatało mu się po głowie. Nikt z nich nie był prawdziwy; żadne z
nich nie było tym, za kogo się podawali - wszyscy udawali, ci podli oszuści, a on był jedyną osobą,
która przejrzała ich podły spisek.
Ale dlaczego w ogóle przybyli tutaj, do tej zapuszczonej nory, na Klatooine? Dlaczego
zawracali sobie głowę udawaniem sprzedawców owoców?! I co od niego chcieli? Przecież nawet
nie był Jedi, tylko przypadkową osobą, która próbowała na Dathomirze zarobić na życie...
- Sześćdziesiąt kredytów - zażądał Nikto obsługujący stragan i spojrzał wyczekująco na
niego swoimi paciorkowatymi, czarnymi oczkami.
Na wszystkie nieba galaktyki! - przeszło spanikowanemu Dyonowi przez myśl. Oni czytają
w myślach! Skąd ten typ wie, że właśnie myślał o kredytach?! Zrosił go zimny pot. Miał ochotę
stąd uciec, krzyczeć, poprzewracać stoliki i dać nogę z tego piekła najszybciej jak się da; czuł się
jak zapędzona w kąt bestia, którą czeka rychła śmierć - albo pojmanie. Albo - nie daj Mocy -
sklonowanie... skopiowanie? Nie miał pojęcia, jak tego dokonali.
Z trudem zachował względny spokój. Miał niejasne wrażenie, że gdzieś na krańcach jego
skołatanego umysłu czai się wyjaśnienie... rozwiązanie... Czy jest zwierzyną, którą chcą upolować?
Nie, poprawił się szybko w myśli. Jestem człowiekiem. To oni są bestiami, potworami, ale
wiem, jak je wytropić i schwytać. Nikto... nie, poprawił się znów Dyon. Nie Nikto, tylko
przedstawiciel jakiejś obcej rasy, o której nic nie wiedział - jeszcze - nie był tym, za kogo się
podawał, tylko oszustem, jednym z tych, którzy z jakichś niezrozumiałych przyczyn usunęli
mieszkańców tego świata i podmienili ich sobowtórami. Rozmiar i nikczemność tego
przedsięwzięcia były nieprawdopodobne, trudne do ogarnięcia umysłem, porażające...
Nie-Nikto łypnął na niego spode łba, wyraznie nachmurzony - a ponieważ przedstawiciele
tej rasy zawsze sprawiali wrażenie ponurych, grymas wyglądał naprawdę groznie.
- Masz pieniądze czy nie, człowieku? - warknął i Stadd z niedowierzaniem zdał sobie
sprawę, że tamten się z niego natrząsa. Nieprawdopodobne! Miał czelność jeszcze podkreślać, że
Dyon został jedynym człowiekiem na tej planecie. A może w całej galaktyce? Czyżby to oznaczało,
że...
Odwrócił się i poszukał wzrokiem Bena i Vestary. Nie było po nich śladu. No jasne, że nie
było po nich śladu! - zreflektował się. Niech to szlag! A więc oni też... Ich też to spotkało - nie byli
tymi, za których się podawali. A na pewno Vestara. W końcu była Sithanką, a wszyscy wiedzieli,
że Sithom nie można ufać. Będzie musiał powiedzieć o wszystkim Luke owi, jak tylko...
Nic z tego... - uzmysłowił sobie nagle, a wnętrzności skręcił mu lodowaty strach. Przecież
Luke też został podmieniony! I teraz to coś... ten ktoś, kto go pojmał albo co gorsza zabił, nosił
twarz i ciało Wielkiego Mistrza Luke a Skywalkera jak kostium.
Oblizał spierzchnięte wargi i zmusił się do zachowania spokoju. Tak, tylko spokój mógł go
uratować. Musi nad sobą panować. Nie-Ben i nie-Vestara musieli być gdzieś w pobliżu, ukrywając
się przed jego wzrokiem i przygotowując atak na niego w chwili, kiedy tylko okaże, że wie, co się
święci. Nie dopuści do tego, co to, to nie, postanowił z mocą. Uśmiechnął się słabo do Nikta, który
westchnął ciężko.
- No dobra - mruknął. - Twardy z ciebie klient. Pięćdziesiąt kredytów. Ale ani kredyta
mniej. To rozbój w biały dzień. Na całej planecie nie znajdziesz skappi lepszych od moich.
Niesamowite, jak zgrabnie wychodziło temu... Obcemu udawanie prawdziwego Nikto.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]