Archiwum
- Index
- One Night with Sole Regret 1 Try Me
- Zdalne profilowanie drukarki – czy to możliwe
- 268. Broadrick Annette Pan mśÂ‚ody jak sć…dzć™
- Christine Young [Highland 01] Highland Honor (pdf)
- Karl Treumund Saga o Nibelungach
- Kraszewski Józef Ignacy CaśÂ‚e śźycie biedna
- 234. Gordon Abigail Partnerzy
- Meg Alexander KśÂ‚opoty lorda Marcusa
- Cabot Meg Liceum Avalon
- Dunlop Barbara Dziedzic francuskiej fortuny
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stemplofil.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jadła! Aatwo pogodził się z losem. Oto stoik! Patrząc na niezdarnego dziwotwora
odczuwaliśmy radość z domieszką lekkiej pogardy.
W nocy zwierzę nie spało i pokutowało z umiarem; nad ranem dopiero nastała
cisza. Po wyjściu z namiotów zobaczyliśmy, dlaczego igłozwieraa nie było
słychać: uciekł. Więc jsdnak nie pogodził się z losem. Ostrymi zębami gryzonia
przepiłował pień młodego świerka i ulotnił się.
Zwierk leżał na ziemi. Ten fakt pociągnął za sobą, oprócz ucieczki igłozwierza,
cały łańcuch fatalnych następstw. Zapasy niedzwiedziego mięsa spadły wraz z
drzewkiem na ziemię. Ktoś w nocy zżarł je doszczętnie. Nie zostawił nic. W ciągu
przedpołudnia wszystkie ptaszki meat-biTds opuściły obóz nie mając
niedzwiedziego mięsa. Do następnego dnia wyniosły się z półwyspu kruki.
Nie wyniósł się tylko on, winowajca, igłozwierz. Przygody z człowiekiem nie
zrozumiał, nie wziął jej sobie do serca.
254
naści. Aamał gałązki wlokąc jęrstąpaFciężko i powoli, czasem sapał. Tak to
cierpliwie taszczył się co noc do końca cypla, niefrasobliwy ciemięga, ufny w
skuteczność swych kolców, nie wzruszony niczym, niewrażliwy na nic. Nie
wiedziałeś: cynik czy idiota.
szpikowanym pyskiem i zazwyczaj zginie od uduszenia, gdy wędrujące kolce dotrą
do gardła. Dzikie drapieżniki i mądre psy wiedziały o tym i unikały go z daleka.
Igłozwierz żywił się korą z drzew i niszczył dotkliwie drzewostan. Dlatego
ludzie nie skosili jego sąsiedztwa i w pobliżu osad zajadle go tępili. Kilka lat
temu było inaczej; chroniły go prawa i pod karą nie wolno było go prześladować.
Zawdzięczał to swej niemrawości i głupocie: stanowił jedyną zwierzynę łatwą do
zdobycia dla bezbronnego człowieka zabłąkanego w lesie. Odgrywał rolę żywej
spiżarni.
Nasz więzień przez chwilę zżymał się, sapał, nastawiał kolce i czynił niedołężne
wysiłki wyswobodzenia się. Po kwadransie przestał walczyć o wolność i zapadł w
głuche milczenie. Spode łba, spoza kolców, patrzył na nas spokojnym, kaprawym
wzrokiem. Podstawiliśmy mu trochę jedzenia z kolacji. Jakże opisać nasze
zdumienie, gdy igłozwierz po krótkich ceregielach zabrał się z apetytem do
jadła! Aatwo pogodził się z losem. Oto stoik! Patrząc na niezdarnego dziwotwora
odczuwaliśmy radość z domieszką lekkiej pogardy.
W nocy zwierzę nie spało i pokutowało z umiarem; nad ranem dopiero nastała
cisza. Po wyjściu z namiotów zobaczyliśmy, dlaczego igłozwierza nie było
słychać: uciekł. Więc jednak nie pogodził się z losem. Ostrymi zębami gryzonia
przepiłował pień młodego świerka i ulotnił się.
Zwierk leżał na ziemi. Ten fakt pociągnął za sobą, oprócz ucieczki igłozwierza,
cały łańcuch fatalnych następstw. Zapasy niedzwiedziego mięsa spadły wraz z
drzewkiem na ziemię. Ktoś w nocy zżarł je doszczętnie. Nie zostawił nic. W ciągu
przedpołudnia wszystkie ptaszki msat-birds opuściły obóz nie mając
niedzwiedziego mięsa. Do następnego dnia wyniosły się z półwyspu kruki.
Nie wyniósł się tylko on, winowajca, igłozwierz. Przygody z człowiekiem nie
zrozumiał, nie wziął jej sobie do serca.
naści. Aamał gałązki wlokąc swoją ''nieldołężnbiL7 stąpał* ćięzIcT i powoli,
czasem sapał. Tak to cierpliwie taszczył się co noc do końca cypla,
niefrasobliwy ciemięga, ufny w skuteczność swych kolców, nie wzruszony niczym,
niewrażliwy na nic. Nie wiedziałeś: cynik czy idiota.
254
Ile to dni temu Jean Maurepas opuścił nasz obóz? Cztery dni, pięć? Już nie
pamiętałem. Dopóki nie powrócą John i Lisim, nic ważnego nie wydarzy się.
Stanisław i ja żyliśmy w zupełnej beztrosce, z dnia na dzień, korzystając z
najpiękniejszych wywczasów, jakie sobie wyobrazić można w tak uroczym otoczeniu.
W ciągu dnia byliśmy pod czarem przyrody: urządzaliśmy myśliwskie wycieczki,
chociaż grubej zwierzyny mało spotykaliśmy albo bardzo słabą; tęgi zwierz
jeszcze nie wychodził z gęstwiny. Aowiliśmy szczupaki, dobieraliśmy się do
pstrągów w Jeziorze bez Nazwy, wygrzewaliśmy się na słonecznych polanach wśród
czarnych jagód, uciekaliśmy pod świerki przed ulewami, pożądliwym wzrokiem
przepatrywaliśmy rozległe brzegi jezior, upajali wonią żywicy, mięśnie sycili
ruchem wioseł _ słowem, za dnia poddawaliśmy się wszelkim powabom przyrody.
Wieczorem co innego. Wieczorem byliśmy pod urokiem ogniska i gawęd o ludziach.
O sobie i o innych. Stanisław nieśmiało odkrywał swe życiowe troski, snuł ciche
marzenia. Poznałem powoli dzieje jego doli i doli jego sąsiadów. Jakaż to była
nieopisana rozkosz po dniu pełnym jasnych jezior, zapachów wody i zieleni jodeł,
kiedy w oczach jeszcze roiło się od krajobrazów puszczy, drzew, zY/ierząt,
ptaków, skał
256
Saprhąć ten natłok gałęzi, świerków, Wodnych plusków i połysków, wyziewów
mokradeł, tropów zwierzyny by zanurzyć się w rzewne, ludzkie sprawy.
Był to magiczny wpływ ogniska. Płomienie sycząc buchały w górę, gdzieś
niecierpliwie pędziły. Potok ich ciepła i czerwieni porywał również myśli na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]