Archiwum
- Index
- Forstchen, William R & Morrison, Greg Crystal Warriors 2 Crystal Sorcerers
- Golding William Trylogia morska 02 Twarzą w twarz
- Savannah Davis Highland Warrior Samantha und William
- Charles Williams Hill Girl (1951) (pdf)
- William Mark Simmons Undead 3 Habeas Corpses
- William Golding Il signore delle mosche
- 141. Williams Cathy Zimowa przygoda
- Walter Jon Williams House of Shards
- Hogdson, William H La Casa en el Confin de la Tierra
- Williams Cathy Francuska wróşka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ktoś naciska klakson samochodu tuż pod oknem salonu. Rona zakłada torebkę na ramię.
- Moja taksówka przyjechała. Jedziesz ze mną? - zwraca się do Toma. - Spakuj się szybko.
Teddy za mną tęskni jak szalony, biedaczek siedzi sam w domu.
- Powinien zostać i porozmawiać z żoną - mówi ojciec.
Po krótkiej chwili wahania Tom idzie na górę. W salonie zapada martwa cisza. Wraca z wy-
pchanÄ… torbÄ… sportowÄ….
- Gdzie idziesz? - Chwytam go za rękę. - Do Hampshire? Bądz rozsądny.
- Potrzebuję czasu - mówi zmęczonym głosem. - Nie wiem, co myśleć.
- Błagam cię. Za parę dni lecisz do Nowego Jorku. Nie możemy tego tak zostawić.
Wydaje się niezdecydowany, Rona otwiera drzwi i daje mu znak, aby wyszedł.
- PotrzebujÄ™ przerwy, Sadie. - Wychodzi, a ja czujÄ™ siÄ™ zdradzona.
- Wszystko dobrze, skarbie. - Loretta poklepuje mnie po ramieniu.
- Nie! - Odpycham jÄ….
- Sadie! - upomina mnie tata.
W oczach Loretty zbierają się łzy.
- Dlaczego mnie nie lubisz, Sadie?
Czuję ból, gniew i milion innych emocji, których nie potrafię nazwać ani zrozumieć. Coś we
mnie pęka, wyładowuję się na Loretcie, ponieważ na kimś muszę.
- Kiedy zaczęłaś spotykać się z moim ojcem?
- Co ty insynuujesz, moja droga? - pyta on.
- Cóż, to było dość nagłe, prawda? Mama chorowała jakiś czas. Mieliście romans? - Sama sie-
bie nienawidzę za te słowa, chciałabym je cofnąć natychmiast po wypowiedzeniu.
- Nie - odpowiada cicho tata. Jest smutny, a nie zły. - Niesprawiedliwie nas osądzasz. Kochałem
mamę do samego końca. Nadal ją kocham. Kazała mi przysiąc... - Głos mu się rwie.
- Co przysiÄ…c?
- Powiedz jej, John - mówi Loretta.
R
L
T
- %7łe będę się spotykał z innymi kobietami i ponownie się ożenię, jeśli zdołam. Nie patrz tak na
mnie, córciu. Mówię prawdę. Wiesz, jaka była mama. Uważała, że sam sobie nie poradzę. Nie udzwi-
gnę żałoby. Może miała rację.
Rzeczywiście, to całkiem do niej podobne. Mama mogłaby tak postąpić.
- Ogłoszenie w prasie było jej pomysłem - dodaje.
- Jezu.
- Sadie - wtrąca się Loretta. - Wiem, że daleko mi do twojej mamy. Może masz rację i nie za-
sługuję na twojego ojca. Wiem jedno: bardzo go kocham. - Uśmiecha się z czułością. - I staram się go
uszczęśliwić.
Prostolinijność Loretty sprawia, że uginam się pod ciężarem poczucia winy i nienawiści do sa-
mej siebie.
To jest jak przerwanie tamy. Zaczynam zanosić się szlochem, z trudem łapię oddech, drżę na
całym ciele. Po raz pierwszy od wielu lat rzucam się w ramiona ojca i zalewam mu koszulę łzami, jak
mała dziewczynka. Przyciska mnie do siebie i gładzi po głowie.
- Już dobrze, słoneczko. Wszystko będzie dobrze.
35
Oczywiście, że nic nie jest dobrze. Tom nie wraca i nie odbiera telefonów. Zostawiam mu mnó-
stwo nieskładnych wiadomości, zaczynających się od polubownego porozmawiajmy", stopniowo co-
raz bardziej desperackich w wyrazie ( Zadzwoń, kurwa, do mnie!"), przechodzących w dziecinny
szantaż pod wpływem alkoholu ( Bo zmienię zamki!"). Wreszcie dostaję od niego w odpowiedzi wia-
domość tekstową o treści: Pogadamy pózniej". Jego dojrzała, spokojna reakcja doprowadza mnie do
szału, czuję się paskudnie. Wspominam straszny moment, kiedy zaatakowałam Annette. Z ulgą wybie-
ram się do pracy u doktora Prenwooda. W drodze powrotnej postanawiam odwiedzić Enid.
- Nie ma jej w domu - słyszę od Angie. - Wyszła z dziewczętami.
- Z jakimi dziewczętami?
- Pam zaprosiła ją na lunch. Mówiła, że ty także będziesz.
No tak, teraz rozumiem. Mam w telefonie mnóstwo nieodebranych wiadomości od Pam. Nie
byłam w stanie do nich zajrzeć, spodziewając się zbyt wielu pytań. %7łegnam się z Angie i powoli idę w
stronę samochodu. Zaczyna siąpić drobny deszczyk, nad moją głową zbierają się ciężkie białe chmury.
Zamykam oczy. Wracam myślami do tamtej burzy. Wicher. Kwiaty u moich stóp. Przytrzymuję się
żelaznej klamki w obawie, że zemdleję.
- Sadie, co się stało? - Głos brzmi głucho, jakby dochodził z drugiej strony tunelu.
Czuję na plecach dotyk ciepłej dłoni. Otwieram oczy.
R
L
T
- Witaj, Eddie. Przepraszam, zamyśliłam się. Wszystko w porządku.
- Nie wydaje mi siÄ™.
- Wpadłam na chwilę, byłam w okolicy.
Eddie przygląda mi się uważnie. Przystojna opalona twarz lśni od deszczu.
- Obejrzysz ogród? Zasadziłem mnóstwo nowych roślin. - Spogląda w niebo. - Przejaśnia się, to
tylko przelotna mżawka.
- Powinnam wracać.
- Daj spokój. - Kładzie mi rękę na ramieniu z miłym uśmiechem. - Skoro już tu jesteś... Może
poprawi ci siÄ™ humor.
Wchodzimy do ogrodu, trzymając się pod ręce. Deszcz przestaje padać, słońce wychyla się zza
chmur. Eddie pokazuje mi kamelie, bez i rzadki gatunek lawendy francuskiej o sztywnym jak szczo-
teczka do zębów kwiatostanie. Siadamy razem na starej huśtawce w głębi ogrodu. Delikatne huśtanie i
ciepłe promienie słońca pomagają mi się zrelaksować po raz pierwszy od nieszczęsnego incydentu na
imprezie. Oddycham głęboko.
- A zatem wreszcie powiedziała ci o Archiem? - pyta rozbawiony Eddie, odpychając się od zie-
mi stopami obutymi w ciężkie ogrodowe gumiaki.
- Dlaczego ty mi nie powiedziałeś?
- Nie wypadało mi.
- Chyba nie - odpowiadam z podziwem dla jego lojalności i dyskrecji. Czuję ciepło jego ciała
tuż obok mojego, mam nieprzyzwoite myśli. - Zastanawiające, prawda? Małżeństwa bywają dziwacz-
ne.
- Właśnie - wzdycha.
Siedzimy obok siebie w miłej ciszy, huśtając się delikatnie i wdychając intensywny zapach
bzów.
- Enid bardzo dobrze sobie radzi - mówię. - Wczorajszego wieczoru naprawdę była w swoim
żywiole.
- Tak - zgadza się ze śmiechem. - Słyszałem. Powiedziała mi, że dziewczęta wróciły! Oszalała
ze szczęścia.
- Kładzie dłoń na moim ramieniu, a ja zamieram, nie mam odwagi się poruszyć. Dopiero kiedy
zabiera rękę, wraca mi oddech.
- Bardzo jej pomagasz. Od dawna nie była tak szczęśliwa. Dałaś jej cel w życiu. Dzięki tobie
chętniej wstaje codziennie z łóżka.
- Cieszę się - odpowiadam wzruszona. - Wszystkich poza nią unieszczęśliwiam.
Eddie coraz mocniej wychyla huśtawkę w obie strony, łańcuchy skrzypią, wiatr rozwiewa mi
włosy i chłodzi skórę. Przybliża się do mnie, obejmuje ramieniem.
R
L
T
- Uuhuu! - krzyczy.
Ciało ogarnia dziwna gorączka, kręci mi się w głowie, jego zmysłowa bliskość sprawia, że moje
serce zaczyna szybciej pompować krew, życie nabiera barw.
- Sadie - odzywa się, zatrzymując huśtawkę. - Jest coś...
- Wygląda na zawstydzonego. - Chciałbym cię o coś spytać. Mam nadzieję, że się nie obrazisz...
- On się rumieni! Seksowny i pewny siebie ogrodnik spłonął rumieńcem! Domyślam się, co chce po-
wiedzieć. Nie wiem, czy będę w stanie go odrzucić. Dość mam robienia tego, co powinnam, bycia do-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]