Archiwum
- Index
- Carroll_Jonathan_ _Vincent_Ettrich_TOM_02_ _Szklana_zupa
- Carroll Jonathan Całując ul
- Courths Mahler Jadwiga Dylemat(1)
- śąabiśÂ„ski Jan Przekrój przez ZOO
- Doctor Who and the Claws of Axo Terrance Dicks
- Konstytucja Rzeczpospolitej Polskie
- Ewa wzywa 07 124 Szymusiak Marianna Milionerka
- Annie Flanigan Love and a Bad Hair Day (pdf)
- John D MacDonald Travis McGee 13 A Tan and Sandy Silence
- Godeng Gert Krew i Wino 07 Wilk z gśÂ‚owć… czśÂ‚owieka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brak przytomności.
Ale ta w końcu wróciła. Powoli, ale nieubłaganie. Kiedy otworzył oczy,
od razu wiedział, gdzie jest. I dlaczego.
Szpital dla umysłowo chorych Lambeth Asylum.
A tuż obok, prawdziwszy niż wspomnienia ostatniej nocy, stał doktor
Hoenneger. Ten sam lekarz i ten sam szpital, do którego trafił po
samobójstwie matki. Przez chwilę miał nadzieję, że to tylko kolejny z
dręczących go snów, lecz twarz doktora Hoennegera była starsza,
szczuplejsza i poznaczona głębszymi zmarszczkami. To był prawdziwy świat,
teraz... Serce waliło mu w piersiach jak szalone.
Hoenneger stanął naprzeciwko. Szybko dołączył do niego pielęgniarz -
potężny mężczyzna, nieokrzesany, z ciemnymi, głęboko osadzonymi oczyma.
Kiedy wykrzywił się w obleśnym uśmiechu, obnażył pożółkłe zęby. Tuż za
nimi znajdował się niewielki basen z wodą, wpuszczony w kamienną po-
sadzkÄ™.
- Naprawdę bardzo mi przykro widzieć cię w takim stanie, Lawrence -
powiedział Hoenneger ponuro, ale zupełnie bez przekonania.
- Od kiedy byłeś tu po raz ostatni, poczyniliśmy wielkie postępy w leczeniu
tego rodzaju szaleństwa, jakie ciebie nęka.
Uśmiech lekarza nie dodawał otuchy. To był raczej zarozumiały,
nieprzyjemny grymas wyższości.
- Ripler? - Zrobił gest w kierunku pielęgniarza. Mężczyzna chwycił za
masywną drewnianą dzwignię i nagle Lawrence zdał sobie sprawę, co się
zaraz stanie. Jego krzesło przymocowane było do platformy umieszczonej na
naoliwionych prowadnicach, więc kiedy Ripler szarpnął za dzwienie. całość
nagle opadła i Lawrence z całym krzesłem osunął się twarzą naprzód do
basenu pełnego brudnej, lodowatej wody.
Szok wywołany zimnem był tak ogromny, że zaczął krzyczeć. Nosem i
ustami zaczęło mu uciekać powietrze, a woda pozbawiła go czucia i wzroku.
Nie mają prawa tego robić! Nie mogą go tak zostawić, przecież się utopi! Nie
chciał tak skończyć. Kiedy zużył resztki tlenu w płucach, a w piersiach
pojawiło się nieznośne pieczenie, dzwignia wróciła na swoje miejsca i fotel z
krztuszącym się Lawrence'em wynurzył się z wody. Mechanizm zatrzymał się
z głośnym szczękiem, a Ripler nachylił się i chuchnął cuchnącym oddechem.
- Orzezwiające - powiedział. - Co nie, szefuniu?
- Co... wy... robicie...
Lecz zanim dokończył pytanie, Ripler znów chwycił dzwignię. Drugie
zanurzenie było znacznie, znacznie gorsze. Lodowata woda wpychała się mu
do nosa i wbijała lodowate igiełki w twarz i gardło. Kiedy w końcu krzesło
wróciło na brzeg, Lawrence był przekonany, że woli umrzeć, niż znów trafić
pod wodÄ™.
Tym razem doktor Hoenneger przysunÄ…Å‚ siÄ™ do niego bardzo blisko.
- Ach, Lawrence, będziesz zaskoczony, jak daleko zawędrowała medycyna od
twojej ostatniej wizyty.
Uniósł dłoń, by pokazać pacjentowi długą igłę do zastrzyków. Ramiona
Lawrence'a były przypięte pasami do poręczy fotela. Nie mógł się ruszyć i nie
mógł uciec. Hoenneger zagłębił ostry kawałek metalu w jego przedramieniu i
powoli wcisnął tłoczek. Cokolwiek w niej było, paliło jego żyły żywym ogniem,
a kilka sekund pózniej zaczął odczuwać pierwsze skutki działania mikstury -
świat rozpadał się na mniejsze kawałki, a rzeczywistość rozwarstwiała jak
skórka cebuli. Jeszcze zanim oczy uciekły mu pod powieki, zobaczył twarze
Hoennegera i Riplera pozbawione proporcji i wykrzywione w paskudnym
uśmiechu. Obaj się schylali, jakby chcieli wgryzć się w jego ciało ostrymi jak
żyletki zębami. W końcu lek zawładnął każdym fragmentem jego
świadomości i ode brał mu władzę nad członkami i zmysły...
Lawrence otworzył oczy. Stał samotny w długim korytarzu, którego
koniec ginął gdzieś daleko w mroku. Spojrzał za siebie i zobaczył taki sam
widok. Po obu stronach ciągnęły się rzędy zamkniętych drzwi. Dywan miał
kolor świeżej krwi, a w kinkietach na ścianach migotały świece.
- Ojcze! - krzyknął, ale jego głos był słaby jak szept. Ledwie sam siebie
słyszał. - Gwen...?
Tym razem jego słowa były tak przerazliwie głośne, że echo odbite od
ścian odepchnęło go kilka kroków w tył.
Usłyszał za sobą jakiś głos. Niecałe dziesięć jardów dalej otworzyły się drzwi.
Nikogo przy nich nie było, a mimo to niemal dotknęły ściany. Lawrence zrobił
krok. Nagle ze środka wyskoczyło dziecko i pobiegło w cieniu korytarza.
- Chłopcze! - krzyknął za nim, ale malec uciekał od niego, jakby goniło go
stado wilków. Mężczyzna zaczął za nim iść, potem jego marsz przeszedł w
trucht, aż w końcu biegł tak szybko, jak tylko potrafił.
Chłopiec gwałtownie skręcił i wpadł do jakiegoś pokoju. Kiedy
Lawrence dotarł do tego miejsca i zajrzał do środka, zobaczył przed sobą
wilgotną celę. Podłoga była wyłożona sianem zmieszanym ze śmieciami,
ściany pokrywała pleśń, a przez zakratowane okna widać było brudną
Tamizę. Nagle zrozumiał, że to jego cela. Tutaj trafił, przywieziony przez
własnego ojca i inspektora Aberline'a. Do tej samej celi, w której spędził dwa
lata swojego dzieciństwa.
Dziecko było w środku. Nagie, wciśnięte w kąt między ścianą a
łóżkiem, drżało na całym ciele.
- Chłopcze... kim jesteś? - zapytał, ostrożnie wchodząc do środka. - Jak się
tu znalazłeś?
Chłopak podniósł nieco głowę i spod grzywy czarnych włosów
spoglądał na Lawrence'a jednym okiem. Potem chwycił coś spod łóżka i
ostrożnie pokazał mężczyznie. W dłoni trzymał czaszkę. Taką samą, jakiej
używało się na deskach londyńskich teatrów, przy inscenizacjach Hamleta.
Lawrence nie mógł wydobyć z siebie głosu, bo rozpoznał dzieciaka.
To był jego wzrok... To dziecko było nim, umęczonym chłopcem, przed
wieloma laty zesłanym w to zapomniane przez Boga miejsca.
- Chryste... - szepnął. Uklęknął i wyciągnął dłoń. - Nie bój się. - Położył rękę
na szczupłym ramieniu malca i delikatnie spróbował przyciągnąć go do
siebie. - Chodz... nic ci nie zrobiÄ™...
Wtedy malec się odwrócił. Nie powoli i opornie, tylko z nadludzką
prędkością. Miał twarz, która nie należała do Lawrence'a-dziecka. To był
raczej pysk warczącego wściekle zwierzęcia. %7łółte ślepia pałały jakąś dziwną
mocą, z gardła wydobywał się zły bulgot, a w końcu z perwersyjną radością
stworzenie rzuciło się na Lawrence'a, kłapiąc ostrymi zębami...
...Ripler pociągnął za dzwignię i Lawrence wpadł do lodowatej wody. Ból i
szok były takie same jak przedtem, z tym wyjątkiem, że tym razem nie miał
pojęcia, które wydarzenia są prawdziwe, a które dzieją się tylko w jego
niekończącym się śnie.
...Lawrence przewrócił się we śnie na drugi bok.
I wtedy zdał sobie sprawę, że śpi. Duchy i zwidy zniknęły, tak samo jak mały
chłopiec. Cela była ciemna, z wyjątkiem wąskiego pasemka księżycowej
poświaty, która wciskała się do środka przez zakratowane okno.
Zamek szczęknął metalicznie. Mężczyzna wbił wzrok w ciemność i
zobaczył, jak obraca się klamka, a potem otwierają drzwi. Cofnął się pod
samą ścianę i skulił, spodziewając doktora Hoenneger i Riplera... Ale wbrew
zdrowemu rozsądkowi w progu stanął ktoś, kto żadną miarą nie miał prawa
się tu znalezć. Smukła, w zwiewnej sukience, skromnie weszła do środka.
- Gwen?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]