Archiwum
- Index
- Forstchen, William R & Morrison, Greg Crystal Warriors 2 Crystal Sorcerers
- Golding William Trylogia morska 02 Twarzą w twarz
- Savannah Davis Highland Warrior Samantha und William
- Charles Williams Hill Girl (1951) (pdf)
- William Mark Simmons Undead 3 Habeas Corpses
- William Golding Il signore delle mosche
- 141. Williams Cathy Zimowa przygoda
- Walter Jon Williams House of Shards
- Hogdson, William H La Casa en el Confin de la Tierra
- Williams Polly Bezradnik małżeński
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i pochlipując jak maluch. Ralf zacisnął pięści i poczerwieniał na twarzy. Jego
spojrzenie i gorycz w głosie mówiły same za siebie.
Macie ich.
Daleko w dole, pośród różowych piargów nad brzegiem wody, ukazał się
dziwny pochód. Niektórzy chłopcy mieli na głowach czapki, ale poza tym byli
niemal nadzy. Gdy dochodzili do skrawka wolnej przestrzeni, podnosili jedno-
cześnie kije, które trzymali w rękach. Zpiewali coś monotonnie, coś widocznie
w związku z tobołkiem, który blizniacy nieśli z wielką ostrożnością. Ralf nawet
z tej odległości bez trudu rozróżnił wśród nich Jacka czerwonowłosy i oczywi-
ście na czele pochodu.
48
Simon spoglądał teraz od Ralfa do Jacka, tak jak przedtem patrzył to na Ralfa,
to na horyzont; i to, co zobaczył, przestraszyło go. Ralf już nic nie mówił, tylko
stał i czekał, a pochód coraz bardziej się przybliżał. Słyszeli śpiew, ale z tej od-
ległości jeszcze pozbawiony słów. Za Jackiem szli blizniacy niosąc na ramionach
długą żerdz. Na tej żerdzi wisiała wypatroszona świnia, kołysząc się mocno, gdy
blizniacy z trudem pokonywali nierówności drogi. Aeb świni z rozpłataną szyją
zwisał przy ziemi jakby coś węsząc. Wreszcie zza wielkiej michy sczerniałych
drzew i popiołów doszły ich słowa monotonnej pieśni.
Nożem świnię! Ciach po gardle! Tryska krew! Jednakże w chwili, gdy sło-
wa stały się słyszalne, pochód dotarł właśnie do najbardziej stromej części zbocza
i monotonna pieśń ucichła. Prosiaczek zaszlochał i Simon szybko go uciszył, jak
się ucisza kolegę, który za głośno odezwał się w kościele.
Jack, z twarzą umazaną kolorową glinką, pierwszy ukazał się na wierzchołku
i podniecony powitał Ralfa wzniesioną w górę włócznią.
Spójrz! Zabiliśmy świnię. . . podkradliśmy się do nich. . . otoczyliśmy. . .
Przerwały mu głosy innych myśliwych:
Otoczyliśmy je kołem. . .
Podczołgaliśmy się. . .
Kwiczała. . .
Podeszli blizniacy z kołyszącą się na żerdzi świnią, z której ściekały na
skałę czarne kapki. Twarze ich rozpromieniał jakby jeden wspólny, ekstatycz-
ny uśmiech. Jack miał do opowiedzenia Ralfowi zbyt wiele rzeczy naraz. Czu-
jąc nadmiar cisnących się na usta słów, wykonał parę tanecznych kroków, potem
przypomniał sobie własną godność i stanął nieruchomo, uśmiechając się. Zauwa-
żył krew na swoich rękach, wykrzywił się z niesmakiem, zaczął szukać czegoś,
żeby je wytrzeć, ale nie znalazłszy, wytarł je o szorty i roześmiał się.
Wtedy Ralf przemówił:
Ognisko zgasło.
Jack trochę się zdetonował rozdrażniony tym brakiem związku z tematem, ale
zbyt szczęśliwy, by się przejmować.
Możemy rozpalić na nowo. Szkoda, że nie byłeś z nami, Ralf. Było wspa-
niale. Blizniacy siÄ™ poprzewracali. . .
Rąbnęliśmy ją. . .
. . . ja rymnąłem na nią. . .
A ja przeciąłem jej gardło rzekł Jack z dumą, ale drgnął wypowiadając
te słowa. Pożyczysz mi swój nóż, żeby zrobić nacięcie na rękojeści?
Chłopcy rozmawiali i skakali wokoło. Blizniacy wciąż się uśmiechali.
Krew tryskała strumieniami powiedział Jack ze śmiechem i wzdrygnął
się. Szkoda, że tego nie widziałeś.
Będziemy co dzień chodzili polować. . .
Ralf znów się odezwał chrapliwym głosem. Przez cały czas stał nieruchomo.
49
Ognisko zgasło.
To powtórzenie zaniepokoiło Jacka. Spojrzał na blizniaków, a potem znów na
Ralfa.
Zabraliśmy ich rzekł bo było nas za mało do nagonki.
Zaczerwienił się, świadom popełnionego błędu.
Ogień wygasł dopiero przed paroma godzinami. Możemy go znowu rozpa-
lić. . .
Spostrzegł podrapane ciało Ralfa i posępne milczenie czterech chłopców. Hoj-
ny w swej radości, pragnął ich włączyć w to, co zaszło. W jego głowie kłębiły
się wspomnienia; wspomnienia tego, co sobie nagle uświadomili, kiedy zacieśnili
krąg wokół wyrywającej się świni że przechytrzyli żywe stworzenie, że narzu-
cili mu swoją wolę, chłonąc jego życie jak upajający trunek.
Rozpostarł szeroko ramiona.
Szkoda, że nie widziałeś krwi!
Myśliwi, którzy zdążyli już się trochę uspokoić, zawrzeli znowu na te słowa.
Ralf odrzucił włosy z czoła. Wskazał ręką pusty horyzont. Głos jego zabrzmiał
gromko i dziko i zmusił ich do zamilknięcia.
Tam był okręt.
Stanąwszy wobec zbyt wielu strasznych implikacji Jack zapragnął stawić im
czoło. Chwycił świnię i wyciągnął nóż. Ralf opuścił rękę zaciśniętą w pięść, głos
mu drżał.
Tam był okręt. O, tam. Mówiłeś, że będziesz pilnował ognia, a ogień zgasł!
Zrobił krok w stronę Jacka, który odwrócił się do niego twarzą. Mogli nas
zobaczyć. Mogliśmy wrócić do domu. . .
Tak wiele było w tym goryczy, że stała się nie do zniesienia dla Prosiaczka,
który zapomniał o swoim tchórzostwie w udręce poniesionej straty. Zaczął krzy-
czeć piskliwie:
Ty i twoja krew! Ty i twoje polowanie! Mogliśmy wrócić do domu. . .
Ralf odepchnÄ…Å‚ Prosiaczka na bok.
Wybraliście mnie na wodza, mieliście robić, co wam każę. A wy tylko ga-
dacie. Nie potraficie nawet zbudować chat. . . Idziecie sobie na polowanie, a tym-
czasem ogień gaśnie. . .
Umilkł na chwilę i odwrócił się. Potem znów powiedział głosem pełnym go-
ryczy:
Tam był okręt. . .
Jeden z mniejszych myśliwych rozbeczał się. Dopiero teraz zaczęli pojmo-
wać straszliwą prawdę. Jack, który ciął nożem i szarpał świnię, spurpurowiał na
twarzy.
Nie mogliśmy sobie poradzić. Potrzebowaliśmy wszystkich do pomocy.
Ralf odwrócił się.
Mogłeś mieć wszystkich po ukończeniu chat. Ale musiałeś polować. . .
50
Chcieliśmy mięsa.
Mówiąc to Jack podniósł się z okrwawionym nożem w ręku. Dwaj chłopcy
stali twarzą w twarz. Olśniewający świat łowów, taktyki, niepohamowanego oży-
wienia, zręczności; i świat tęsknoty, rozsądku, który doznał zawodu. Jack przeło-
żył nóż do lewej ręki i odgarniając pozlepiane włosy zasmarował czoło krwią.
Prosiaczek znowu zaczął mówić:
Nie wolno ci było dopuścić, żeby ognisko zgasło. Mówiłeś, że dopilnujesz,
by dym był zawsze. . .
Słowa Prosiaczka i lament kilku myśliwych doprowadziły Jacka do szału.
Z niebieskich oczu sypnęły się pioruny. Zrobił krok i mogąc się wreszcie na kimś
wyładować, rąbnął Prosiaczka pięścią w brzuch. Prosiaczek usiadł z jękiem. Jack
stanął nad nim. Głos jego kipiał złością za doznane upokorzenie:
Ty mi to będziesz mówił? Ty słonino!
Ralf postąpił krok naprzód i w tym momencie Jack wyrżnął Prosiaczka w gło-
wę. Prosiaczkowi spadły okulary i potoczyły się po skałach. Prosiaczek krzyknął
przerażony:
Moje okulary!
Zaczął ich szukać skulony, macając rękami po kamieniach, ale Simon, który
wrzał z oburzenia, zdążył mu je odnalezć.
Jedno szkło zbite.
Prosiaczek schwycił okulary i nałożył. Spojrzał na Jacka wrogo.
Ja się nie mogę obyć bez tych szkieł. Teraz mam tylko jedno oko. Czekaj,
czekaj. . .
Jack zrobił ruch w stronę Prosiaczka, ale ten wgramolił się za osłonę wielkiej
skały. Wysadził sponad niej głowę i błysnął złowrogo na Jacka jednym szkłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]