Archiwum
- Index
- Blake Jennifer Bramy raju
- Edgar Allan Poe Collected Works of Poe Volume 2 The Raven Edition
- Christie Agatha Godzina Zero
- Carmack Cora Tracć…c to
- 1854 Hard Times
- śąuchowski Henryk Ryszard SśÂ‚ownik savoir vivre'u dla Pani
- Nietzsche Fryderyk Wilhelm Z genealogii moralnośÂ›ci
- Graśźyna Plebanek PudeśÂ‚ko ze szpilkami
- 'Resistant Omegas 1 Tristan
- Child Maureen, Hyatt Sandra śÂšwić…teczne przyjć™cie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jąc wzrok w Orsona leżącego na łóżku.
Jego pierś unosiła się i opadała w niespiesznym rytmie cha-
rakterystycznym dla snu. Opadłem na kolana, przytrzymując
plastykową strzykawkę zębami, i sunąłem po zakurzonej pod-
łodze. Tuż przy jego łóżku zatrzymałem się, odegnałem kolejną
falę mdłości oraz uspokoiłem oddech. Pot ciurkiem zalewał mi
czoło i oczy. Pod warstwą lateksu miałem mokre dłonie.
Kucając na podłodze, wyjąłem strzykawkę z ust, po czym
przytrzymując ją przed nosem, wycisnąłem z niej maleńki stru-
myczek, żeby usunąć pęcherzyki powietrza. Orson poruszył się
na łóżku. Wcześniej był zwrócony do mnie plecami, jednak ob-
rócił się, teraz więc znajdowałem się z nim twarzą w twarz. „Wy-
starczyłoby tylko, żeby otworzył oczy".
Jego lewa ręka była wspaniale odsłonięta. Wydobyłem minia-
turową latarkę i trzymając ją w zębach, oświetliłem jego przed-
ramię. Mogłem dostrzec mnóstwo niebieskofioletowych żył
pod powierzchnią skóry. Z ogromną cierpliwością i skupieniem
opuszczałem szpic igły, aż zawisł tuż nad skórą. Istniała możli-
wość, że to go zabije. Ponieważ usiłowałem zrobić mu zastrzyk
dożylny, znaczna dawka Versedu wtargnie do jego krwioobiegu,
a kiedy dotrze do centralnego układu nerwowego, Orson może
przestać oddychać. „Opanuj dłonie".
Gdy wbijałem igłę w żyłę zgięcia łokciowego, jego oczy się
otworzyły. Wstrzyknąłem narkotyk. „Proszę, traf w żyłę". Orson
poderwał się i stęknął. Wypuściłem strzykawkę i odskoczyłem:
igła wciąż tkwiła w jego ręce. Wyrwał ją i podniósł do oczu,
oszołomiony.
- Andy? - wyszeptał niewyraźnie. -Andy? Jak ty... - Przełknął
kilka razy, jakby coś zatykało mu tchawicę.
Wstałem i wycelowałem w niego broń.
- Połóż się, Orson.
205-
- Coś ty mi dał?
- Kładź się!
Oparł się z powrotem na poduszkach.
- Boże - powiedział. -Ale to mocne.
Mówił, jakby był już pod wpływem leków, i zdawało mi się,
że zamknął oczy.
Włączyłem lampę przy łóżku, żeby mieć pewność. Zobaczy-
łem szparki.
- Co ty wyprawiasz, Andy? - zapytał. - Jak ty... - Urwał
w pół słowa.
- Zabiłeś mi matkę - powiedziałem do niego.
- Ty chyba nie...
Jego powieki się zamknęły.
- Orson? - Widziałem czerwoną plamkę na jego ręce w miej-
scu, gdzie igła przebiła skórę. - Orson!
Nadal się nie poruszał, wyciągnąłem więc rękę i uderzyłem
go w policzek. Jęknął, ale ta nieartykułowana odpowiedź tylko
mnie upewniła, że narkotyk przejął nad nim kontrolę.
Wróciłem do garderoby i wyjąłem z saszetki walkie-talkie.
- Walter? - odezwałem się, zadyszany. - Walt... Fred?
- Słucham.
- Jesteś blisko?
- Sto jardów.
- Podjedź tu i wejdź do środka.
Oparłem się o ścianę i starłem pot z powiek.
Orson zerwał się z łóżka i wbił głowę w mój żołądek, zanim
zdążyłem choćby pomyśleć o pistolecie. Kiedy straciłem dech,
huknął mnie kolanem między nogi i obiema rękoma chwycił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]