Archiwum
- Index
- John Norman Gor 07 Captive of Gor
- John DeChancie Castle 02 Castle for Rent
- John D MacDonald Travis McGee 13 A Tan and Sandy Silence
- Zwiadowcy 06 Oblężenie Macindaw Flanagan John
- Dos Passos John Drei Soldaten
- Altman John Gry szpiegĂłw
- Fisher John Okiem psa
- Mini Cooper Service Reset Procedure R56 R57 Oil Service Rese vidande
- HonorĂŠde Balzac Eugenie Grandet
- Cornick Nicola Romans Historyczny 111 Mezalians
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lafemka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym, jak wpadl na pomysl, zeby spotkac sie z nim przed treningiem i stojac na tylnych lapkach, starac sie
naprawic sytuacje. Myslal tez o Wlochach, obawiajac sie, ze potraktuja go ozieble. Ale ich cecha
narodowa bylo to, ze nie mieli sklonnosci do duszenia w sobie uczuc, przypuszczal wiec, ze po kilku
spieciach i ostrych slowach znowu beda kumplami.
-Hej, stary - szepnal ktos, zblizajac sie do niego. Sly, w dzinsach i kurtce. Najwyrazniej dokads sie
wybieral.
Rick usiadl, opuszczajac nogi ze stolu.
-Co sie dzieje?
-Widziales Sama?
-Nie ma go jeszcze. Gdzie sie urywasz?
Sly oparl sie o drugi stol, skrzyzowal ramiona na piersi, zmarszczyl brwi i powiedzial cicho:
-Do domu. Rick. Urywam sie do domu.
-Odchodzisz z druzyny?
-Nazywaj to, jak chcesz. Wszyscy w jakims momencie odchodzimy.
-Ale nie mozesz zrezygnowac po dwoch meczach. Daj spokoj!
-Jestem spakowany, pociag odchodzi za godzine. Moja urocza zona bedzie jutro czekac na mnie na
lotnisku w Denver. To koniec. Zmeczylo mnie sciganie marzenia, ktore nigdy sie nie spelni.
-Chyba cie rozumiem, Sly, ale odchodzisz w srodku sezonu.
Zostawiasz mnie z running backami, z ktorych zaden nie biega czterdziestki ponizej pieciu sekund tak jak
ja, a ja przeciez nie powinienem biegac.
Sly kiwal glowa, rozgladajac sie na boki. Najwyrazniej zamierzal wsliznac sie do srodka, zamienic kilka
slow z Samem i dyskretnie wymknac. Rick mial ochote go udusic; sama mysl o tym, ze bedzie musial
dwadziescia razy w ciagu meczu wykonac handoff do sedziego Franca, byla malo kuszaca.
-Nie mam wyboru, Rick - powiedzial Sly jeszcze ciszej i jeszcze smutniej. - Zona zadzwonila dzis rano,
jest w ciazy, bardzo tym zaskoczona. Ma dosyc. Chce miec w domu prawdziwego meza. A poza tym, co
ja tu wlasciwie robie? Uganiam sie za dziewczynami w Mediolanie, jakbym byl jeszcze w college'u?
-Zobowiazales sie grac ten sezon. Zostawiasz nas bez gry dolem, Sly. To nie fair.
-Nic nie jest fair.
Podjal juz decyzje i sprzeczka niczego nie zalatwi. Jako Amerykanie w obcym kraju powinni sie
wspierac. Musieli przetrwac razem i przy tym bawic sie, ale nie czynilo ich to bliskimi przyjaciolmi.
-Znajda kogos innego - oznajmil Sly, prostujac sie. - Przez caly czas dobieraja graczy.
-W sezonie?
-Jasne. Zobaczysz. Do niedzieli Sam bedzie mial tailbacka.
Rick odprezyl sie nieco.
-Wracasz w lipcu do kraju? - zapytal Sly.
-Jasne.
-Masz zamiar gdzies probowac?
-Nie wiem.
-Jak bedziesz w Denver, zadzwon do mnie, okej?
-Jasne.
Szybki uscisk i Sly odszedl. Rick przygladal sie, jak pospiesznie wychodzi przez boczne drzwi, i
wiedzial, ze nigdy wiecej juz go nie zobaczy. A Sly nigdy wiecej nie zobaczy juz Ricka, Sama ani
zadnego z wloskich czlonkow druzyny. Zniknie i nigdy nie powroci.
Godzine pozniej Rick przekazal wiadomosc Samowi, ktory mial za soba bardzo dlugi dzien z Hankiem i
Claudelle. Sam cisnal jakas gazeta w sciane i zgodnie z przewidywaniem puscil dluga wiache. Kiedy sie
uspokoil, zapytal:
-Znasz jakiegos running backa?
-Tak, swietnego. Franco.
-Ha, ha, ha. Amerykanina, najlepiej jakiegos gracza uniwersyteckiej druzyny, ktory potrafi naprawde
szybko biegac.
-Nie tak od reki.
-Moglbys zadzwonic do swojego agenta?
-Moglbym, ale jakos sie nie spieszy odbierac moich telefonow. Mam wrazenie, ze w ten sposob
nieoficjalnie sie mnie pozbywa.
-Jestes na szczycie, nie ma co.
-Mialem przecudowny dzien, Sam.
17
W poniedzialek o osmej wieczorem zawodnicy Panter zaczeli schodzic sie na stadion. Byli zazenowani
przegrana, a wiadomosc, ze polowa ofensywy wlasnie zwiala, nie poprawiala nastrojow. Rick siedzial na
stolku przed swoja szafka, odwrocony plecami do wszystkich, z nosem w playbooku. Czul ich spojrzenia,
niechec i wiedzial, ze postapil cholernie zle. Moze byl to tylko sport amatorski, ale zwyciestwo mialo dla
nich znaczenie. A zaangazowanie sie -jeszcze wieksze.Powoli przerzucal kartki, spogladajac obojetnie na
symbole. Ktokolwiek je opracowal, zakladal, ze ofensywa ma tailbacka, ktory potrafi biegac, i receivera,
ktory umie lapac. Rick mogl podac pilke, ale jezeli nie bylo jej komu odebrac, w statystykach zostanie po
prostu odnotowane kolejne nieudane podanie.
Fabrizia nie bylo. Jego szafka stala pusta.
Sam poprosil o uwage i powiedzial kilka wywazonych zdan. Nie mialo sensu wrzeszczec. Jego gracze
czuli sie wystarczajaco paskudnie. Wczorajszy mecz byl juz przeszloscia, a za szesc dni czekal ich
nastepny. Przekazal wiadomosc o Slyu, chociaz plotki juz zdazyly sie rozniesc.
Nastepnym przeciwnikiem Panter byla silna druzyna z Bolonii, ktora zazwyczaj grala w Super Bowl.
Sam opowiedzial o Wojownikach; z tego, co mowil wygladali dosc groznie. Bez trudu wygrali dwa
pierwsze mecze dzieki morderczemu atakowi dolem, prowadzonemu przez tailbacka o nazwisku
Montrose, ktory swego czasu gral w Rutgersach 77.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]