Archiwum
- Index
- Carol Lynne [Cattle Valley 05] Physical Therapy (pdf)
- 03. Marinelli Carol Królewski Ród Na łasce księcia
- Eliette Abecassis Skarb Świątyni
- Benford, Gregory Galactic Center 3 Great Sky River
- 0893. Celmer Michelle Królewskie zwić…zki 02 Ksić…śźć™ i sekretarka
- Burroughs, Edgar Rice Mars 08 Swords of Mars
- 219. Knoll Patricia Najprawdziwsza McCoy
- Jacques Vallee Dimensions A Casebook Of Alien Contact
- Mortimer_Carole_ _Portret_modelki
- Chmielewska Joanna Skradziona kolekcja
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie miała siły podejmować z nim dyskusji. Tłumaczyć mu, że nie będzie żad-
nej podróży poślubnej. Ale w jednym Jack ma rację: należy im się chwila odpo-
czynku.
Poza tym praca szła jej kiepsko. Myślami była zbyt daleko. Poszła do swojego
namiotu i przebrała się w krótkie spodnie i białą bluzkę.
Kiedy zeszła na plażę, Jack uruchomił silnik, chwycił ją za rękę i pomógł jej
wejść na pokład.
- Aadna bluzka - zauważył, zatrzymując wzrok na dekolcie Olivii.
Nagle wydało jej się, że bluzka jest zbyt ciasna i nie pozwala jej oddychać.
Usiadła obok Jacka na skórzanym siedzeniu za sterem. Promienie słońca pa-
dały wprost na jej nagie ramiona. Aódz z impetem pomknęła przed siebie. Słone
krople spryskały nogi Olivii. Zaśmiała się. Może w końcu dochodzi do siebie?
Jack zerknÄ…Å‚ na niÄ….
- Dzisiaj nie ma mowy o chorobie morskiej - oświadczył. - Morze jest gładkie
jak szklana tafla, a niebo bez jednej chmurki.
To prawda. Mimo to Olivii przewracało się w żołądku. Nerwy? Emocje? Czy
jednak choroba morska?
- Dokąd płyniemy?
- Na wyspę o nazwie Kastemos. Stavros mi o niej opowiadał. Pomyślałem, że
jÄ… zwiedzimy. Zgoda?
Olivia przytaknęła. Było jej wszystko jedno, dokąd płyną i co będą robić. Coś
się z nią stało. Może na skutek bliskiego zetknięcia ze śmiercią minionej nocy, a
może zmiany w jej relacjach z Jackiem? Niezależnie od tego, ile razy powtarzała
sobie, że nic się nie zmieniło.
S
R
- Dzisiaj jestem w jakiejś innej przestrzeni - oznajmiła. - Nie mogę myśleć ani
się skupić. Może to reakcja na ostatnią noc. A jak ty się czujesz?
- Zwietnie - odparł, obejmując ją jedną ręką. - Nie zmieniłaś zdania, prawda? -
Odwrócił głowę i przyciągnął jej wargi do swoich.
Olivia zamrugała powiekami, powstrzymując łzy. A ponieważ milczała, spy-
tał znów:
- Wracamy razem?
- JesteÅ› pewien?
- Oczywiście, że tak. Dzisiaj rano wysłałem e-mail do mojego wydziału.
Poczuła gwałtowniejszy ruch w żołądku.
- Już? Naprawdę stamtąd odejdziesz? - To się dzieje za szybko. Była zdezo-
rientowana.
- Wracam z tobÄ…, zamieszkamy znowu razem. Kupimy nowy dom. Zaczniemy
od nowa.
Zanim Olivia powiedziała mu, że się pospieszył, okrążyli wyspę, kierując się
do małego portowego miasteczka.
Po kilku minutach przybili do nabrzeża w Kissani, a Olivia odetchnęła z ulgą,
stając znów na lądzie. Nawet na spokojnym morzu męczyły ją nudności. Była bar-
dziej wrażliwa niż dawniej, ale nie chciała wspominać o tym Jackowi.
Jack wyjął przewodnik, który sugerował, że należy zobaczyć miejscową szko-
łę garncarstwa kultywującą tradycyjne rzemiosło. Szkoła mieściła się na rynku.
Trzymając się za ręce, ruszyli wąską drogą. Olivia ledwo poruszała nogami.
Przeszli niecałe pół kilometra, a ona miała wrażenie, jakby przebiegła maraton. Czy
to myśli tak jej ciążyły, czy nadal odczuwała skutki tej dramatycznej nocy?
Jack wraca do domu. Znowu będą razem. To wszystko dzieje się w takim
tempie, że ledwie łapała oddech. Jedno wiedziała na pewno: Jack był absolutnie
zdecydowany. Kiedy coś postanowił, nigdy się nie cofał.
Czasami żartował sobie z jej rozterek, które ona nazywała przemyśliwaniem
S
R
spraw. On szybko podejmował decyzje i trzymał się ich, niezależnie od tego, czy
były dobre, czy złe.
W szkole garncarstwa o starych grubych murach Jack spytał Olivię, jaki ro-
dzaj ceramiki jej się podoba. Wskazała na niebiesko-żółtą wazę, która miała wdzięk
i urok przedmiotów z okresu nazywanego w Stanach Zjednoczonych wiekiem po-
złacanym.
Jack kupił wazę i do kompletu filiżanki oraz spodki. Kazał je zapakować do
słomkowego koszyka. Potem poszli spacerem do klasztoru położonego w pięknym
siedemnastowiecznym budynku w stylu weneckim.
- Wciąż jesteś blada. - Jack zmarszczył czoło. - Chodzmy coś zjeść.
W małej uliczce za klasztorem znalezli francuską piekarenkę. Za ladą stał
zrzędliwy właściciel, który zlekceważył ich zamówienie i uparł się, by zjedli jego
słynną tartę, a potem, do kawy, gorące czekoladowe croissanty prosto z pieca.
Jack patrzył z rozbawieniem, jak Olivia pałaszuje tartę z serem i chrupiącym
bekonem.
- Jadłaś lunch? - zapytał.
- Wieki temu, a to jest pyszne. Zjesz wszystko?
Podsunął jej swój talerz. Dokończyła jego porcję, a potem zabrała się za cro-
issanta.
- Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś - powiedziała z zadowoleniem, pijąc
kawę. - Tego właśnie było mi trzeba.
- Może powinniśmy wynająć łódz na podróż poślubną i pływać od wyspy do
wyspy. Zwiedzalibyśmy knajpki w każdym porcie.
- Brzmi to interesujÄ…co, ale...
- Chyba nie boisz się, że znów dostaniesz choroby morskiej?
- Nie, nic mi nie będzie - odparła z przekonaniem, którego wcale nie czuła. -
Zresztą mogę przykleić sobie za uchem specjalny plasterek.
Odstawiła filiżankę. Powinni porozmawiać. Powinni podjąć ważniejsze decy-
S
R
zje niż ta, dokąd udać się w podróż poślubną.
- Czy nie wydaje ci się trochę dziwne, że rozmawiamy o podróży poślubnej,
podczas gdy jeszcze wczoraj wszystko było między nami skończone? - Oparła łok-
cie na małym okrągłym stoliku i spojrzała na Jacka.
- Wszystko skończone? - Pochylił się do przodu i ujął jej dłonie. - Nigdy ze
sobą nie skończyliśmy, Olivio. Jesteśmy sobie przeznaczeni. Wiedziałem, że zno-
wu się zejdziemy. Ja się nigdy nie poddaję. A ty się poddałaś?
- Tak. - Nadeszła pora na szczerość. Nie będzie udawać, że wszystko jest w
porządku. - Jesteś nadzwyczajny. Gdybyś nie spotkał na swojej drodze żadnych
przeciwności, sam byś je wymyślił, ponieważ tak fantastycznie je pokonujesz.
- Dla ciebie warto się poświęcać, Olivio. Czeka nas wspaniałe życie. Lepsze
niż dawniej. Lepszy dom, wspaniała podróż poślubna, lepsza praca. Niewiele bra-
kowało, a stracilibyśmy to wszystko. Dzięki temu wiemy, czego chcemy.
- Czy jesteÅ› o tym przekonany, Jack?
- Oczywiście. Jak się poznaliśmy, byłem niedojrzałym facetem, egoistą. Mia-
łaś rację, myślałem wyłącznie o sobie. Kiedy cię straciłem, przeżyłem szok. To mi
uświadomiło, co naprawdę się dla mnie liczy. Nie praca i dzieci. Ty jesteś dla mnie
najważniejsza.
Olivia przygryzła dolną wargę, która zaczęła drżeć. Jej oczy wypełniły łzy
szczęścia. Jeżeli Jack jest tego pewien, ona też w to uwierzy. Jeśli on wie, że im się
uda, to na pewno ma rację. Jack scałował jej łzy, i nawet gderliwy właściciel posłał
im krzywy uśmiech, kiedy płacąc rachunek, chwalili jego kuchnię.
Ruszyli wzdłuż wału nadmorskiego, trzymając się za ręce. Zachodzące czer-
wone słońce odbijało się w wodzie.
Minęli kilka tawern, kilka pokoi do wynajęcia i w końcu dotarli do długiego
pasma skał, kamieni i wreszcie złotego piasku. Potem odnalezli przystań, gdzie
cumowała ich łódz.
Morze wciąż było spokojne, ale Olivii zrobiło się niedobrze. I to do tego
S
R
stopnia, że zwymiotowała.
- Chyba jednak nie powinnam była jeść tej tarty - stwierdziła, opadając na
siedzenie obok Jacka.
- Przejdzie ci, jak dopłyniemy do Hermapolis - odparł, gładząc jej czoło.
Ale Olivia wcale nie poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie. Sam zapach zupy
rybnej gotującej się na wolnym ogniu, zupy, którą zawsze uwielbiała, sprawił, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]