Archiwum
- Index
- Dancing Moon Ranch 8 Dancing With Danger Patricia Watters
- 411. Hagan Patricia Gliniarze i caluski
- Marvell Patricia Orch
- John D MacDonald Travis McGee 13 A Tan and Sandy Silence
- Laurie King Mary Russel 08 Locked Rooms
- 1921 The Age of Innocence by Edith Wharton
- Castle Jayne Gardenia
- Linda Barlow Opętani miłoÂścią
- Cherie Lynn Sweet Disgrace (pdf)
- ÂŚwiatło i oÂświetlenie w fotografii cyfrowej
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ktoś będzie tędy przejeżdżał i wolała wówczas nie być sama.
- Lepsza stara bieda od nieznanego szczęścia - mruknęła pod nosem.
- Mówiłaś coś?
- Nie, nic.
- Chodzmy - powiedział, podając jej rękę. - To zajmie nam jakąś godzinę. Kto
wie, może znajdziemy po drodze domek z telefonem?
Ginny zadowolona z tego, że Bret ma jakiś plan poczuła się przy nim
bezpiecznie. Wzięła torbę z tylnego siedzenia i poszła. Po jakichś stu metrach prze-
wiał ją chłodny wiatr.
- Zapomniałam kurtki - wzięła latarkę z ręki Breta. - Daj kluczyki, wrócę po
niÄ….
- Sam mogÄ™...
- Nie, nie. To potrwa tylko chwilkę - pospieszyła z powrotem, otworzyła
samochód i porwała z siedzenia dżinsową kurtkę. Ubrała się szybko, wcisnęła
blokadę drzwi, zatrzasnęła je, zarzuciła torbę na ramię i pobiegła w stronę Breta.
- W porządku? - Bret obejrzał ją w świetle latarki i z uśmiechem poprawił
przekrzywiony kołnierzyk.
- Tak - odparła mile ujęta tym gestem Ginny - ale jeśli będziemy szli szybko,
może być nawet za gorąco.
- Nie licz na to. Przed chwilą poczułem pierwszą kroplę deszczu.
- %7łartujesz - Ginny spojrzała w niebo i kolejna kropla trafiła ją prosto w oko. -
Niestety, nie żartowałeś - dodała smętnym tonem. To nie była najszczęśliwsza
chwila w jej życiu. Rozpadało się na dobre. - I co teraz?
- Zmiana planów. Przeczekamy deszcz w samochodzie.
Ginny zawróciła z westchnieniem. Nie mogło jej spotkać nic gorszego niż
uwięzienie z Bretem w ciasnej przestrzeni.
S
R
- Daj mi kluczyki - powiedział Bret, kiedy dotarli do samochodu.
- Przecież ci je oddałam - zdziwiła się Ginny.
Bret przeszukał kieszenie wiatrówki i spodni.
- Niestety nie.
- Na pewno ci je oddałam - upierała się Ginny grzebiąc w torebce.
- No, jeżeli włożyłaś je do torebki, nie znajdziemy ich aż do rana - jęknął
Bret. Oświetlił latarką wnętrze samochodu. - Spójrz.
Na siedzeniu połyskiwały kluczyki. Ginny musiała upuścić je, sięgając po
kurtkę. Bret obserwował ją w milczeniu.
Ginny widząc wściekłość w jego oczach, bezradnie rozłożyła ręce.
- Pech.
Bret, z trudem panując nad sobą, uderzył się dłonią w czoło.
- Jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem, Ginny.
- Doceniam to, wierz mi - odparła z przekonaniem.
Z niewytłumaczalnych przyczyn sytuacja nagle rozbawiła ją. Wewnątrz
narastał histeryczny śmiech, lecz nie ośmieliła się pisnąć. Odchyliła się jedynie w
tył i otarła twarz z deszczu.
Bret włożył ręce do kieszeni i zakołysał się na obcasach. Wiedziała, że
wzbiera w nim wściekłość.
- Większość mężczyzn nie byłaby tak wyrozumiała stojąc na deszczu, gdyby
ich żony zatrzasnęły kluczyki w aucie.
- Masz rację, ale ja nie jestem twoją żoną.
- Tym gorzej - podniósł głos, odgarniając włosy z czoła. - Gdybym cię udusił,
niektórzy sędziowie dopatrzyliby się okoliczności łagodzących.
- Nie zrobiłbyś tego. Czy zastanowiłeś się, jak bardzo zmartwiłbyś Hugha i
Carrie? Przecież ich lubisz.
- Bardziej niż ciebie w tej chwili.
- Przykro mi to słyszeć, Bret - powiedziała starając się, aby zabrzmiało to
S
R
smutno. Nie musiała się specjalnie wysilać. W narastającym deszczu przeszła jej
ochota do śmiechu. Zaległa cisza. Mokli coraz bardziej. Ginny zadrżała - Bret?
- Tak? - syknął z ciemności.
- Co teraz zrobimy?
- Nie wiem.
- Moglibyśmy wybić szybę i otworzyć drzwi.
Popatrzył na nią, jakby namawiała go do popełnienia zbrodni.
- Bret, to tylko samochód.
- Ale zupełnie nowy.
Ginny nie wdała się w dyskusję, tylko wzięła latarkę i oświetliła zamek.
- Nie mógłbyś go wyłamać?
- Ginny - warknÄ…Å‚ zniecierpliwiony Bret - jestem dziennikarzem, nie
włamywaczem.
- To była tylko propozycja.
- Bardzo głupia.
- W takim razie wymyśl coś.
- Wymyślę.
- Kapitalnie!
Po sprzeczce nastąpiła długa chwila milczenia, w trakcie której Ginny
cierpliwie znosiła deszcz. W końcu kichnęła i z wyższością popatrzyła na Breta.
- Czy masz już jakiś plan?
Bret z nieszczęśliwą miną odebrał jej latarkę.
- Będziemy musieli zacząć od nowa - jęknął. - Idziemy.
Odwrócił się, wziął ją pod rękę i poszli. Ginny próbowała się odsunąć, ale
Bret ją przytrzymał.
- Nawet o tym nie myśl, Ginny. Nie chcę, żebyś wpadła w błoto.
- Jesteś bardzo troskliwy - odparła przez zaciśnięte zęby.
Obawiała się, że jeśli szerzej otworzy usta, rozdzwonią się jak kastaniety.
S
R
Kiedy pomyślała o tym, jak bardzo jest jej zimno, deszcz zmienił się w ulewę.
- IdÄ…c szybciej rozgrzejemy siÄ™.
Przemarznięta do szpiku kości Ginny nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Skinęła jedynie głową i skuliła się, brnąc wśród strug wody. Bret był w równie
opłakanym stanie co ona, nie skarżył się jednak. Gdyby zgodził się wybić szybę w
aucie, nie zmokliby tak strasznie.
Przyspieszyli kroku w nadziei na napotkanie jakiegoÅ› samochodu. Nic jednak
nie nadjechało, a polna droga zamieniła się w grząską maz. Przylepiała się do
butów utrudniając marsz.
Oddalili się od samochodu o jakiś kilometr, gdy Bret zatrzymał się i zaczął
wypatrywać coś pomiędzy drzewami.
- Spójrz - pokazał ręką.
Ginny popatrzyła w tym kierunku, ale w pierwszej chwili niczego nie
dostrzegła. Chmury nad ich głowami rozstąpiły się na moment, przepuszczając
światło księżyca. Oczom Ginny ukazał się najpiękniejszy widok na świecie - dach
domku.
Ginny wymamrotała dziękczynną modlitwę, a Bret złapał ją za rękę i
pociągnął w stronę domku. Gnał niczym zmęczony koń do stajni, w której czeka na
niego świeży obrok.
Ginny pędziła za nim, ślizgając się w błocie, ścieżką oświetloną latarką Breta.
- Jak go wypatrzyłeś? - spytała nadążając z trudem.
- Spostrzegłem przerwę pomiędzy drzewami.
Ginny skrzywiła się z niesmakiem. Nie musiał mówić tak triumfalnym tonem.
Gdyby nie wlokła się ze spuszczoną głową, nie użalała się nad sobą, mogłaby
pierwsza zauważyć to miejsce.
Dotarli do małego domku na palach. Pod spodem było coś w rodzaju wiaty na
samochód. Do wejścia wiodły chwiejące się schodki. Wbiegli po nich i jedno-
cześnie zaczęli pukać do drzwi. Odczekali chwilę i zastukali ponownie.
S
R
Przez ten czas ulewa nasiliła się. Przemokli do suchej nitki. Wreszcie Bret
odwrócił się w stronę Ginny, otarł wodę z czoła i oświadczył:
- Nikogo nie ma w domu.
- N... nie ... żartuj - wyszczękała Ginny.
- Mamy tylko jedno wyjście.
- Jakie?
- Musimy się włamać.
ROZDZIAA SIÓDMY
- Twierdziłeś przedtem, że nie umiesz wyłamać zamka - Ginny podkreśliła
swą wypowiedz kichnięciem i zaczęła rozcierać zmarzniętą twarz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]