Archiwum
- Index
- Henryk Krzyczkowski Dzielnica milionerów wspomnienia 1918 1939
- Henryk Ryszard Żuchowski Słownik savoir vivre dla pani
- Żuchowski Henryk Ryszard Słownik savoir vivre'u dla Pani
- Smedman Lisa Wojna Pajęczej Królowej 04 Zagłada
- Grynberg Henryk Ĺťydowska wojna
- 1033. DUO Mann Catherine Brak kontroli
- Krauss Lawrence M. Fizyka podróśźy mić™dzygwiezdnych
- A_Book_of_Discovery_by_Margaret_Bertha_Synge
- 006. Marshall Paula Niebezpieczna misja
- Jump Shirley Harlequin Romans Pantofelek Kopciuszka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pózniejszy prezes łódzkiego getta. Gdy myśmy byli w Helenówku, mama starała się o papiery
dla nas wszystkich na wyjazd.
*
Dom Dziecka utrzymywany był przez Joint i mieliśmy tam lepiej niż u Uszera i
mamy. Dostawaliśmy amerykańskie skondensowane mleko, amerykańskie mielone sardynki,
amerykańskie jajka w proszku, brzoskwiniowe kompoty z puszek i grube bloki amerykańskiej
czekolady. Nosiliśmy amerykańskie marynarki w kratkę, koszule w kratkę, czapki w kratkę,
skarpetki w kratkę i kolorowe, kraciaste szaliki. Sypialiśmy pod zielonymi kocami z napisem
- US, a starsi chłopcy zamykali się w klozecie i palili odurzające amerykańskie papierosy,
które dostawali od naszych strażników. Dostawaliśmy amerykańskie zeszyty z
szeleszczącego, nieprawdopodobnie białego papieru, przezroczyste piórniki z plastiku i
długie, kolorowe ołówki. Amerykańskimi szczoteczkami myliśmy codziennie zęby i
mieliśmy amerykańskie piłki do dwóch ogni, stół ping-pongowy i krokiet.
Byliśmy również dobrze strzeżeni. Cały teren otoczony był wysoką siatką z drutu, a
przy furcie stała budka strażnika, który miał broń. Po pogromie w Kielcach przy wejściu stało
nawet dwóch uzbrojonych strażników, a w nocy starsi chłopcy razem z nimi czuwali.
Wprawdzie ani ja, ani Ania nie rozumieliśmy gier sportowych i zabaw, ale byliśmy
bratem i siostrą i tym imponowaliśmy dzieciom. Poza tym co niedzielę odwiedzali nas Uszer i
mama. Trzymaliśmy ich mocno za ręce podczas niedzielnych spacerów i pokazywaliśmy
wszystkim słodycze, któreśmy od nich dostali. Słodycze nie były lepsze od tych, które
wszyscy dostawaliśmy od Jointu, ale nam zazdroszczono. Niewiele dzieci odwiedzano w
niedzielÄ™.
Oprócz odwiedzających przyjeżdżali do Helenówka ludzie poszukujący dzieci. Nie
zdarzało się jednak, żeby któreś dziecko odzyskało ojca lub matkę. Wielka radość była, gdy
ktoś odnalazł wujka, ciotkę lub dalekiego kuzyna. Albo kogoś, kto znał jego rodziców. Wtedy
nasza grupka, wybiegających na niedzielne spotkania i spacerujących z ręką w czyjejś
dorosłej dłoni, powiększała się o jeszcze jedno dziecko. Dobrze nam było, mnie i Ani, w
Helenówku i wszyscy nas lubili. Może tylko kierowniczka, pani Rojtholcowa nas nie lubiła.
Byliśmy pewni, że nikt niepowołany nie dostanie się na nasz teren. Pod tym
względem można było na naszych strażnikach polegać. Inaczej jednak miała się sprawa, gdy
ktoś chciał uciec. Nie zdarzało się, żeby straż kogoś podczas ucieczki złapała. Rano, gdy
budziliśmy się, stwierdzaliśmy, że jedno z łóżek jest starannie zasłane, a naszego kolegi nie
ma. Znaczyło to, że jacyś przybrani krewni namówili go, żeby uciekł. Czasem zasłane były
dwa albo trzy łóżka, jeśli chłopcy razem uciekali. Zawsze były zasłane ładnie pod kancik.
Należało to do fasonu.
Jeśli dwóch albo trzech chłopców uciekało razem, to znaczyło, że uciekli do kibucu.
Pani Rojtholcowa dostawała wtedy białej gorączki. Dzwoniła na milicję, jechała do Komitetu
%7łydowskiego, do partii. Wszystko na nic, kibuc był już daleko w drodze. A strażnicy
rozkładali ręce. Nie mieli pojęcia, jak chłopcy uciekają. Pod płotem, nad płotem, czy po
prostu przeciekają przez płot?... Pani Rojtholcowa groziła, że ich wszystkich zwolni, a oni się
z tego śmieli. Byli to samotni ludzie, którzy nie mieli rodziny ani własnego domu. Mieszkali z
nami. Dzień i noc czuwali. Nie upijali się i byli nam naprawdę oddani. Skąd pani
Rojtholcowa wzięłaby drugich takich?
A przy tym od wielu lat żyli z bronią w ręku i dobrze znali swój zawód. Pan Natek
brał udział jeszcze w wojnie domowej w Hiszpanii. Potem nie mogąc wrócić do Polski,
pojechał do Rosji i służył w rosyjskim wojsku, z którym przyszedł jako starszyna . Pan
Danek był w wojsku Andersa. Wrócił z Anglii, żeby szukać rodziny. Pan Gerszon był w
partyzantce. Przychodziliśmy do ich budki, a oni nam opowiadali - pan Natek o Hiszpanii,
pan Danek o Palestynie i arabskich zwyczajach, a pan Gerszon o grzybach, jagodach oraz
innych roślinach nadających się do jedzenia i przyrządzania lekarstw. Tylko o samej wojnie
nie opowiadali. Nie chcieli.
- Za dużo trzeba by opowiadać... - mówili.
- A partyzantka? - pytaliśmy pana Gerszona. - Jak wyglądała partyzantka?
- A jak miała wyglądać? - odpowiadał pan Gerszon. - Zwyczajnie! Zimno, głodno i
wszy. A do tego jeszcze każdy każdego się boi... Eee, w ogóle to paskudna rzecz!
*
Musieli w końcu trafić do Helenówka i państwo Jarząbkowie, którym mama w Aodzi
nie dała okazji do zobaczenia Ani. Przyjechali w powszedni dzień, a nie w niedzielę, gdy
mama, Uszer i wszyscy odwiedzający przyjeżdżali. Pani Rojtholcowa zawołała Anię i kazała
jej się umyć i przebrać, bo ktoś do niej przyjechał. Chciałem również się przebrać i pójść
razem z Anią, bo uważałem, że jeśli ktoś przyjechał do Ani, to przyjechał i do mnie, ale pani
Rojtholcowa powiedziała, że tym razem ktoś przyjechał wyłącznie do Ani. Zrobiło mi się
bardzo nieprzyjemnie. Poczułem się tak, jakbym nie był Ani bratem. Stałem w hallu i
patrzyłem na drzwi gabinetu pani Rojtholcowej. Kiedy się otworzyły, Ania wyszła z wysokim
panem w okularach i dwiema eleganckimi paniami. Wysoki pan trzymał ją za rękę, w drugiej
ręce miała dużą czekoladę. Jedna z pań poprawiała jej kokardę we włosach. Ania
zaczerwieniła się, kiedy mnie zobaczyła. Zacząłem iść za nimi, ale pani Rojtholcowa
spojrzała na mnie surowo i musiałem się zatrzymać.
Uszer i mama poszli natychmiast do adwokata. Jakie dowody ma pan Jarząbek, że to
jest jego dziecko? %7ładnych, może być tak samo jego jak nasze. Kto po tym wszystkim, co się
stało, może mieć jakiekolwiek dowody? Po tym, co przeżyliśmy, człowiek nie jest nawet
pewny, czy sam jest tym, kim był. Straciło się przecież wszystkich i wszystko, całą swoją
przeszłość. A teraz, gdy człowiek cudem odzyskał część owej straty, ktoś ma śmiałość przyjść
i chcieć mu odebrać? Jak można? Gdzie serce? Gdzie żydowskie serce? Trzeba być
barbarzyńcą, żeby móc coś takiego zrobić. Ludzie pomagają sobie, jak mogą. Aączą się.
Zakładają rodziny z resztek, które zostały. Z resztek swojego życia. Resztek odwagi... Więc
jak tak można? Powiedzmy, że nie ma pewności, czy dziecko jest nasze. Ale myśmy je już
pokochali i ono stało się nasze. Czy mało jest innych osieroconych dzieci? Musi być właśnie
to?...
- Salomonowy sąd... - powiedział adwokat. - Jeśli sędzia nie będzie miał do końca
całkowitej pewności, kto jest prawdziwym ojcem, to sprawę wygramy...
Po pierwszej rozprawie, gdy sąd sprawę odroczył do czasu, aż strony przedstawią
bardziej przekonujące dowody, przewaga była zdecydowanie po naszej stronie, chociaż Ania
miała pozostać w Helenówku, gdzie obie strony miały ją prawo odwiedzać. Tylko Frymka
załamywała ręce. - Nie mówiłam, że będzie nieszczęście! - wołała.
Ale na drugą rozprawę pan Jarząbek, jego siostra i druga żona - pierwsza żona pana
Jarząbka, matka jego dziecka, zginęła w Treblince tak samo jak żona Uszera - przyprowadzili
nie tylko kobietę, której pan Jarząbek oddał dziecko na przechowanie, ale również odnalezli
zakonnicę, która dziewczynkę od tej kobiety przyjęła. Zakonnica, okazało się, przechowała i
przyniosła z sobą prawdziwą metrykę dziewczynki, a na metryce było nazwisko - Jarząbek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]