Archiwum
- Index
- Ava Rose Johnson Coming Home
- Charlie Richards Accepting Caladon's Scales
- O krasnoludkach i sierotce Marysi Maria Konopnicka
- 398. Gerard Cindy Dzikie serca 01 Ni srebro ni zśÂ‚oto
- Forstchen, William R & Morrison, Greg Crystal Warriors 2 Crystal Sorcerers
- Hogan, James P Martian Knightlife
- Greene Jennifer Zapach lawendy 03 Szalenstwo chwili
- Zajdel Janusz Prawo do powrotu (pdf)
- Fisher John Okiem psa
- Jack L. Chalker Dancing Gods 3 Vengance of the Dance
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- gim12gda.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spięty. Wyprostowany jak struna. Czoło mokre od potu. Dawał z siebie
wszystko. Było widać, że mu zależy. To był jego dzień. Ich dzień. Jeszcze po
wielu latach wspominano ten ślub jako wyjątkowy. Ja sam miałem potem
sporadyczne kontakty z Szymonem. Czasami pisywaliśmy do siebie maile,
rozmawialiśmy telefonicznie. Raz w roku, wiosną, spotykaliśmy się przy
grobie Aukasza. Zapalaliśmy znicze, potem zwykle szliśmy na piwo.
Rozmawialiśmy kilka godzin. Wspominaliśmy dawne czasy. Opowiadaliśmy,
co nowego u nas. To już nie była ta sama przyjazń co wcześniej. Nie mogła
być. Obaj się zmieniliśmy. Mimo to mieliśmy sentyment do przeszłości.
Zawsze dobrze nam się gadało. Kiedy Szymon zniknął pierwszy raz,
uświadomiłem sobie, że z tamtych licealnych lat chciałbym z całą mocą
podkreślić: bardzo dobrych lat, być może najlepszych w moim życiu, głównie
ze względu na przyjaznie, jakie wtedy zawarłem nie został mi już nikt
bliski. Płakałem, kiedy to do mnie dotarło. Potem, po latach,
dowiedzieliśmy się wszyscy, że Szymon nieoczekiwanie powrócił i zaczął
zabijać. Nie wiem, dlaczego to robił. Jeśli nadal żyje, zasługuje na najwyższy
wymiar kary.
Na tym skończmy.
4
olicja dotarła do wszystkich członków rodziny, informując ich
o dotychczasowych wynikach śledztwa. Ustalono, że Kazimierz K.
zmarł z przyczyn naturalnych, przy czym atak serca najpewniej
P
spowodowały działania osoby trzeciej. Choć brakowało jednoznacznych
dowodów, prawdopodobnie ta sama osoba ponosiła odpowiedzialność za
wybuch gazu, w wyniku którego zginęli Helena K. i jej syn Mateusz. Jan K.
został zamordowany nie ulegało to żadnej wątpliwości. Jakie były losy
Elżbiety K. i Arkadiusza K., nie potrafiono określić. Ostatni raz widziano ich
wsiadających do taksówki, która miała ich odwiezć do domu. Aącznie cztery
zgony i dwa zaginięcia w ciągu stosunkowo krótkiego czasu. Nieznany
mężczyzna, który miał związek z tymi zdarzeniami, pozostawił po sobie
tylko dwa ślady latarkę i czerwoną kurtkę oba raczej z rozmysłem.
Wydawało się, że musi znać swoje ofiary, mimo to sprawiał wrażenie postaci
nierealnej, człowieka doskonale takie opinie wyrażano często niezależnie
od siebie przezroczystego, o którym nie sposób cokolwiek powiedzieć. Co
prawda widziano go przynajmniej raz, w szpitalu, jednak obie pielęgniarki,
które z nim rozmawiały, zgadzały się wyłącznie co do tego, że mówił cicho,
nosił szykowny garnitur i był czarujący. Poza tym każda zapamiętała go
inaczej. Pierwsza twierdziła, że miał okulary i długie ciemne włosy, druga,
że włosy były co najwyżej średniej długości, a okularów w ogóle nie
widziała. Pierwszej wydawał się szczupły i raczej powolny w ruchach, druga
określiła go jako mężczyznę o zdecydowanym sposobie bycia, pewnego
siebie, mocno zbudowanego ( Znam taki typ facetów, na pewno codziennie
trenuje na siłowni ). Pierwsza utrzymywała, że mówił z obcym akcentem,
którego pochodzenia nie umiała określić, druga twierdziła inaczej ( Proszę
mi wierzyć, mam ucho do takich rzeczy, pracowałam przez kilka lat
w Londynie, nasłuchałam się tam akcentów z całego świata ). Tak duże
rozbieżności w opisie uznano za zastanawiające, wydawało się wręcz, że
każda z kobiet rozmawiała z innym mężczyzną. W rezultacie nie potrafiono
nawet sporządzić jednego portretu pamięciowego. Równocześnie
rozmawiano z członkami rodziny, próbując wydobyć od nich informacje,
które mogłyby okazać się pomocne w śledztwie. Zanotowano kilkanaście
zdarzeń i nazwisk, jednak wszystko składało się na obraz rodziny całkiem
zwyczajnej, w zasadzie niemającej nic do ukrycia, a przynajmniej nie więcej
niż przeciętna rodzina. Jedyną niezwykłą i dotąd niewyjaśnioną historią było
zaginięcie, szesnaście lat wcześniej, Szymona K., syna Kazimierza K.
Panowała powszechna opinia, że nie żyje, jego postać zapamiętano raczej
niewyraznie i w najogólniejszych zarysach ( Był bardzo zdolny, miał dużo
sukcesów ). Tylko Alicja K., matka zaginionego, oraz jego żona Agata,
starały się powiedzieć o nim coś więcej. Policjanci cierpliwie wysłuchali ich
relacji, udając, że coś notują, w istocie mieli poczucie, że tracą cenny czas.
Obraz Szymona K., ze szczegółami odmalowany przez obie kobiety, był
bowiem, jak określił przesłuchujący je policjant, wyraznie zirytowany całą
sytuacją, kiczowato idealny i w związku z tym całkowicie niewiarygodny.
Niemniej uznano, że w tym wypadku nie zachodzi potrzeba dociekania
prawdy. Historia Szymona K., choć intrygująca, była sprawą dalekiej
przeszłości i nic nie wnosiła do śledztwa na jego obecnym etapie. A trzeba
było działać szybko wszystko wskazywało na to, że nieznany sprawca znów
uderzy.
Marianna i Piotr M. niewiele sobie robili z ostrzeżeń policji. Owszem,
byli poruszeni, w końcu chodziło o najbliższych krewnych Szymona K.,
zaginionego przed laty męża ich córki, Agaty, lecz nie mieli poczucia, że te
zdarzenia bezpośrednio ich dotyczą. Dlatego interesowali się nimi tak, jak
przeciętny człowiek interesuje się nowinkami ze świata uważa je za
ekscytujące, czasami nawet pogawędzi o nich ze znajomymi, mimo to nie
uważa, by miały cokolwiek wspólnego z nim samym. Marianna i Piotr M.,
teściowie Szymona K., mieszkali razem ze swoim synem Jarosławem i jego
żoną, Marzeną, w dużym domu na wsi, około piętnastu kilometrów od S.
Dawniej wszędzie wokół rozciągały się pola, jednak od wielu lat nikt ich nie
uprawiał Jarosław i Marzena pracowali jako nauczyciele, a Marianna
i Piotr M. byli już zbyt starzy, by doglądać gospodarstwa. W rezultacie pola
zamieniono w łąki, które następnie wydzierżawiono. Stare maszyny
sprzedano lub oddano na złom, zwierzęta hodowlane, dawniej liczne,
przeznaczono na ubój. Zostawiono tylko kilkanaście kur, aby codziennie mieć
świeże jajka i własne mięso na niedzielny rosół. Układ był czytelny: starzy
dają młodym darmowy dach nad głową, w zamian za co młodzi oferują
starym opiekę i poczucie bezpieczeństwa. W praktyce funkcjonowało to
różnie, bywały okresy, kiedy obie strony prawie ze sobą nie rozmawiały. Na
końcówkę takiego okresu trafił właśnie Szymon K., kiedy zaczął obserwować
dom. Zabrał się do tego ostrożnie, w mieście, nawet tak niewielkim jak S.,
stosunkowo łatwo było pozostać niezauważonym. Tymczasem na wsi obcy
człowiek stawał się z miejsca podejrzany. Nie brakowało też nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]