Archiwum
- Index
- James Patterson The Jester
- Williams Cathy Francuska wróśźka
- Lore Pittacus Dziedzictwa planety Lorien KsićÂga 1 Jestem Numerem Cztery
- Cat Grant Sonata Appassionata (pdf)
- śąuchowski Henryk Ryszard SśÂownik savoir vivre'u dla Pani
- Breeds 04 Kiss of Heat
- KSIAZKI ZAKAZANE PROTOKOśÂY OBRAD MćÂDRCÄÂW SYONU
- Jordan Penny Serce w rozterce
- George Catherine Tajemnica lekarska
- Susan Elizabeth Phillips Hot Shot
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lafemka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
klucz. Zostawiła go pod wycieraczką. Potem zeszła na podjazd.
Myślała, że może druga matka będzie tam stać i czekać. Lecz świat na zewnątrz był
cichy i pusty.
Koralina gwałtownie zapragnęła wrócić do domu.
Skuliła się, powtarzając, że jest odważna, i niemal w to wierząc. A potem okrążyła
skąpany w szarej mgle nie będącej mgłą dom i dotarła do wiodących w górę schodów.
X.
Koralina weszła po zewnętrznych schodach, wiodących do najwyższego mieszkania,
w którym w jej świecie mieszkał szalony starzec. Raz jeden odwiedziła to miejsce ze swą
prawdziwą matką, gdy zbierały pieniądze na cele dobroczynne. Czekały w otwartych
drzwiach, aż szalony starzec, którego twarz ozdabiały wielkie wąsy, znajdzie zostawioną
przez matkę Koraliny kopertę. Tamto mieszkanie pachniało dziwnymi potrawami, fajkowym
tytoniem i czymś ostrym, przypominającym ser. Koralina nie potrafiła tego nazwać. Wcale
nie miała ochoty wchodzić głębiej.
- Jestem badaczem - rzekła teraz głośno, lecz dzwięczące w mglistym powietrzu słowa
zdawały się martwe, przytłumione. - W końcu wydostałam się z piwnicy, prawda?
Istotnie, jeśli jednak była czegoś pewna, to tego, że mieszkanie na górze okaże się
jeszcze gorsze.
Dotarła do celu. Niegdyś górne mieszkanie było zwykłym strychem, ale już dawno
zmieniło swoją rolę.
Zastukała do zielonych drzwi. Otwarły się i weszła do środka.
Mamy ogony, choć nie futrzane,
Błyskamy okiem, ciach pazurami,
Wy dostaniecie, co wam pisane,
Gdy podzwigniemy się już z otchłani
zaszeptało kilkanaście cichych głosików w mrocznym mieszkaniu. Ukośny dach
łączył się ze ścianami tak nisko, że Koralina prawie mogłaby go dosięgnąć.
Spojrzały na nią czerwone oczy. Małe, różowe stopki oddaliły się pospiesznie, gdy
podeszła bliżej. Wśród cieni na obrzeżach mroku zatańczyły ciemniejsze kształty.
Zmierdziało tu znacznie gorzej niż w prawdziwym mieszkaniu szalonego starca. Tam
bowiem pachniało jedzeniem (w opinii Koraliny okropnym, wiedziała jednak, że to kwestia
smaku. Nie lubiła ziół, przypraw i dań egzotycznych). To miejsce cuchnęło, jakby wszystkie
egzotyczne potrawy świata rozkładały się w pobliżu.
- Dziewczynko - rzekł szeleszczący głos z najdalszego pokoju.
- Tak - odparła Koralina.
- Nie boje się - powiedziała do siebie i nagle uświadomiła sobie, że to prawda. Nic już
nie mogło jej przerazić. Te stwory - nawet istota w piwnicy - to były iluzje, stworzone przez
drugą matkę, upiorne parodie prawdziwych ludzi i zwierząt po drugiej stronie korytarza. Lecz
druga matka nie umie stworzyć niczego naprawdę - pomyślała Koralina. - Potrafi jedynie
naśladować i zniekształcać istniejące rzeczy.
Nagle Koralina zaczęła się zastanawiać, czemu druga matka postawiła w salonie na
kominku śnieżną kulę. W świecie Koraliny nic tam przecież nie stało.
I gdy tylko zadała sobie pytanie, zrozumiała, że zna odpowiedz.
A potem głos odezwał się ponownie, zakłócając bieg jej myśli.
- Chodz tu, dziewczynko. Wiem, czego chcesz, dziewczynko - szeleszczący, suchy,
ochrypły głos skojarzył się Koralinie z olbrzymim martwym owadem. Wiedziała, że to
niemądre. W końcu martwa istota, zwłaszcza owad, nie mogła mieć głosu.
Przeszła przez kilka pokoi o niskich, ukośnych dachach. W końcu dotarła do sypialni.
Drugi szalony starzec z góry siedział po przeciwnej stronie pokoju, w półmroku, opatulony
płaszczem i kapeluszem. Gdy tylko Koralina weszła, zaczął mówić.
- Nic się nie zmienia, dziewczynko. - Jego głos przypominał szelest suchych liści,
tańczących na chodniku. - Jeśli nawet zrobisz to, co przyrzekłaś, co wtedy? Nic się nie
zmieni. Wrócisz do domu i znów będziesz się nudzić, rodzice będą cię ignorować, nikt nie
będzie cię słuchał, nie tak naprawdę. Jesteś zbyt bystra i zbyt cicha, by mogli cię zrozumieć.
Nie potrafią nawet zapamiętać twojego imienia.
- Zostań tu z nami - dodał głos, dobiegający z ust postaci po drugiej stronie pokoju. -
My będziemy cię słuchać, bawić się z tobą, śmiać. Twoja druga matka stworzy nowe światy,
które będziesz mogła badać, i każdej nocy, gdy skończysz, zniszczy je, robiąc miejsce
kolejnym. Każdy dzień będzie lepszy, jaśniejszy niż poprzedni. Pamiętasz swoje zabawki? A
teraz wyobraz sobie taki właśnie świat, stworzony wyłącznie dla ciebie.
- Czy będą w nim szare mokre dni, kiedy sama nie wiem, co ze sobą począć, nie mam
nic do czytania i do oglądania, nie mogę nigdzie pójść i czas wlecze się okropnie? - spytała
Koralina.
Ukryty w cieniu człowiek odparł.
- Nigdy.
- A paskudne obiady, zrobione według przepisów, z czosnkiem, estragonem i fasolką
szparagową?
- Każdy posiłek będzie istną ucztą - wyszeptał głos dobiegający spod kapelusza starca.
- Będziesz mogła napawać się wszystkim, co lubisz najbardziej.
- A czy dostanę jaskrawozielone rękawiczki i żółte kalosze w kształcie żab?
- %7łab, kaczek, nosorożców, ośmiornic, czego tylko zapragniesz. Każdego ranka będzie
czekał na ciebie nowy świat. Jeśli tu zostaniesz, damy ci wszystko, czego tylko zechcesz.
Koralina westchnęła.
- Ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? - rzekła. - Ja wcale nie chcę wszystkiego,
czego pragnę. Nikt tego nie chce. Nie tak naprawdę. Co to za zabawa dostawać wszystko, o
czym się marzy, tak po prostu? Wtedy to nic nie znaczy. Zupełnie nic.
- Nie rozumiem - odparł szepczący głos.
- Oczywiście, że nie rozumiesz - powiedziała, unosząc do oka kamień z dziurką. -
Jesteś tylko kiepską kopią szalonego starca z góry.
- Już nie - odparł martwy, cichy głos.
Pod prochowcem na wysokości piersi coś lśniło. Przez otwór w kamieniu widziała
migotliwy, białobłękitny blask, iskierkę, maleńką gwiazdę. Koralina pożałowała, że nie ma
patyka, czy czegoś podobnego, by móc pogrzebać pod płaszczem. Nie miała ochoty zbliżać
się do ukrytego w cieniu mężczyzny po drugiej stronie pokoju.
Postąpiła krok naprzód i wówczas mężczyzna się rozpadł. Z rękawów i spod płaszcza,
spod płaszcza i kapelusza wyskoczyły czarne szczury. Ich czerwone oczy lśniły w mroku.
Szczury rzuciły się do ucieczki, świergocząc. Płaszcz zatrzepotał i runął ciężko na ziemię.
Kapelusz odturlał się w kąt sypialni.
Koralina wyciągnęła rękę i rozchyliła poły płaszcza. Był pusty, tłusty w dotyku. Nie
dostrzegła ani śladu ostatniej szklanej kulki. Przebiegła wzrokiem pokój, mrużąc oko, do
którego wciąż przytykała kamień z dziurką pośrodku, i tuż nad podłogą przy wejściu
dostrzegła coś płonącego i lśniącego jak gwiazda. Zwiatełko tkwiło w przednich łapach
największego czarnego szczura. Na jej oczach zniknęło.
Pozostałe szczury obserwowały ją z kątów pokoju, gdy puściła się biegiem w ślad za
nim.
Zwykle szczury biegają szybciej niż ludzie, zwłaszcza na krótkie dystanse. Lecz
wielki czarny szczur trzymający w przednich łapach szklaną kulkę to żaden przeciwnik dla
zdesperowanej dziewczynki (nawet małej jak na swój wiek) biegnącej pełną parą. Mniejsze
czarne szczury śmigały przed nią, próbując odwrócić uwagę Koraliny, ona jednak całkowicie
je ignorowała, cały czas patrząc jedynie na tego z kulką, kierującego się wprost do wyjścia z
mieszkania.
Po chwili wypadli na zewnętrzne schody.
Koralina, pędząc w dół, zdążyła zauważyć, że dom nadal się zmienia. Staje się mniej
wyrazny, jakby płaski. Przypominał teraz zdjęcie domu, nie prawdziwy budynek. A potem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]