Archiwum
- Index
- James Fenimore Cooper Oak Openings (PG) (v1.0) [txt]
- James Alan Gardner [League Of Peoples 02] Commitment Hour
- James Alan Gardner [League Of Peoples 07] Radiant
- 052. Darcy Emma James Family 01 Rozbitkowie
- James Axler Deathlands 051 Rat King
- James Fenimore Cooper Jack Tier, Volume 2
- James Axler Earthblood 02 Deep Trek
- James Axler Deathlands 065 Hellbenders
- James P. Hogan Giants 3 Giant's Star
- Bird Beverly Samotny śźeglarz
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aeie.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
psy muszą zginąć. Przeciwnik okazał się tym razem silniejszy od nas. Zwyciężył nas, oto
wszystko!
— Zwyciężył?
— Oczywiście! I to w walce uczciwej. Prawdę mówiąc, źle zrobiliśmy, że w ogóle
braliśmy psy. Jeśli ci zresztą bardzo chodzi o tego olbrzyma, byłby może pewien sposób...
Langdon skinął głową,
— Jaki?
— Trzeba zerwać ze szlachetnymi zasadami, kiedy się chce polować na grizli, a
zwłaszcza na grizli mięsożernego. Możesz być pewien, że nasz przeciwnik będzie nadal
dobrze strzegł kierunku wiatru i zwęszy nas w porę. Jak? Będzie krążył. Ręczę, że gdyby
śnieg już leżał, moglibyśmy spostrzec, że się raz po raz cofa własnym śladem. W ten sposób
poczuje zawsze tego, kto będzie szedł za nim. I w ogóle odbywać będzie pochody jedynie
nocą. Dni spędzi leżąc na gołych szczytach skał. Jeśli ci bardzo zależy na dalszych łowach, to
widzę tylko dwa wyjścia. A lepsze z dwojga — to dać spokój temu grizli i poszukać innych
niedźwiedzi!
— Stanowczo nie! Poradź lepiej, jak mam dostać właśnie tego.
Bruce chwilę milczał, zanim wreszcie dał odpowiedź:
— Znamy dokładnie granice jego państwa. Zaczyna się ono na pierwszej przełęczy, którą
przekroczyliśmy, a kończy u wejścia do tej doliny. Jest to obszar wynoszący około
dwudziestu pięciu mil kwadratowych, nie sięga bowiem poza zachodni łańcuch tych gór ani
poza wschodnie zbocza tamtych. Dopóki nie opuścimy tych stron, niedźwiedź bez wątpienia
będzie zataczał koła. Teraz idzie na południe po tamtych stokach. Na razie trzeba spokojnie
siedzieć na miejscu przez dwa lub trzy dni. Potem puścimy Metoosina ze sforą, jeśli sfora
jeszcze będzie, przez tamtą dolinę, a sami jednocześnie ruszymy tą doliną, ku południowi.
Jeden pójdzie dołem, drugi w połowie zboczy, powolutku. Rozumiesz? Grizli nie porzuci
swego państwa, a Metoosin z pewnością go przygna w naszym kierunku. Damy mu zacząć
polowanie, a sami się zaczaimy. Jestem pewien, że przynajmniej jeden z nas będzie mógł
posłać mu kulę.
Langdon kiwnął głową.
— Zgoda! — rzekł. — Zresztą boli mnie kolano i rad jestem, że będę mógł wypocząć te
parę dni.
Zaledwie skończył mówić, gdy nagle rozległ się brzęk łańcucha i jeden z uwiązanych,
pasących się koni parsknął trwożnie. Obaj myśliwi zerwali się na równe nogi.
— Utim! — wyszeptał Metoosin. Na ciemną jego twarz padał blask ognia.
— Tak, to psy! — poświadczył Bruce i gwizdnął cicho.
W poszyciu leśnym usłyszeli ruch i dwa psy ukazały się w kręgu świetlnym. Posuwały się
wolno, niemal pełznąc na brzuchach, aż przypadły kornie do nóg myśliwych. W chwilę potem
dwa airedale wychynęły z gąszczu.
Trudno w nich było poznać te zwierzęta, które rankiem ruszały na łowy. Boki miały
zapadłe, a sierść leżała im płasko na wychudłym grzbiecie. Były zgonione i miały poczucie
doznanej klęski.
Cała ich buta prysła i wyglądały jak zbite kundle. Jeszcze jeden pies wylazł z mroku.
Utykał i wlókł poszarpaną łapę. Z pozostałych jeden miał zakrwawioną głowę, drugi
podgardle. Wszystkie leżały na brzuchach, jak gdyby spodziewały się kary.
„Przegraliśmy — mówiła ich postawa. — Zwyciężono nas! Oto co zostało z całej dzielnej
sfory!"
Bruce i Langdon patrzyli na nie milcząc. Nasłuchiwali — czekali. Więcej psów się nie
zjawiło. Spojrzeli sobie w oczy.
— Więc jeszcze dwa! — powiedział Langdon.
Bruce poszedł do stosu koszy i namiotów przynieść smycze.
Muskwa dygotał cały na drzewie. W odległości zaledwie paru jardów znów zobaczył
zgraję o białych kłach, która wygnała Tyra i zapędziła jego samego do szczeliny skalnej.
Ludzi obawiał się już w znacznie mniejszym stopniu. Nie zrobili mu nic złego. Przestał drżeć
i warczeć, ilekroć któryś z nich koło niego przechodził. Ale psy przerażały go niezmiernie.
Wydały bitwę Tyrowi i Tyr musiał ją przegrać, skoro nie wrócił!
Drzewo, do którego myśliwi przywiązali Muskwę było to młode drzewko, toteż
niedźwiadek kulił się w rozwidleniu konarów o pięć stóp od ziemi, gdy tuż pod drzewem
przechodził Metoosin wiodąc na lince psa. Pies dojrzał ciemny kształt i skoczył wydzierając
smycz z rąk Indianina.
W rozpędzie omal nie dosięgnął Muskwy. Miał skoczyć po raz drugi, gdy Langdon z
groźnym krzykiem rzucił się i porwał go za obrożę. Końcem smyczy zdzielił psa przez grzbiet
raz i drugi, po czym odprowadził go.
Muskwa był bezgranicznie zdumiony. Człowiek go ocalił! Zbił potworne zwierzę o
krwawej paszczy i białych kłach. Uwiązał daleko całą tę straszną zgraję.
Wracając Langdon przystanął obok drzewa i zaczął przemawiać do Muskwy.
Niedźwiadek pozwolił mu zbliżyć rękę do swej mordki nie próbując gryźć. Później nieco, gdy
miał lekko w bok zwrócony łebek, Langdon odważnie położył dłoń na jego kosmatym
grzbiecie. Muskwa drgnął ze strachu, ale dotknięcie nie sprawiło mu bólu. Nawet dotknięcie
matczynej łapy nie było nigdy tak delikatne.
Langdon pogładził jeszcze kilka razy ciemne futerko Muskwy. Niedźwiadek z początku
wyszczerzał lśniąca ząbki, ale nie warczał. Stopniowo przestał nawet pokazywać ząbki.
Potem Langdon odszedł na chwilę i wrócił niosąc kawał surowego mięsa karibu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]