Archiwum
- Index
- Eliette Abecassis Skarb śÂšwić…tyni
- The Jawhara Sheikhs 3 The Sheik's Captive Br
- Utracona córka
- Konstytucja Rzeczpospolitej Polskie
- Asimov, Isaac Robot 06 Robots & Empire
- Giovanni Guareschi [Don Camillo 01] The Little World of Don Camillo (pdf)
- Charlie Richards Accepting Caladon's Scales
- Ian Rankin [Jack Harvey 03] Blood Hunt (v4.0) (pdf)
- D B Reynolds Vampires in America 01 Raphael
- Frederik Pohl Heechee 1 Gateway
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stemplofil.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest mu za to wdzięczna.
- To nie jest dobre miejsce - szepnęła. - Mandragora pręży się i zwija.
Opowiedziała mu o alraunie. Tylko jemu. Inni by tego nie zrozumieli.
- Ale przecież wydaje się tu tak spokojnie - zaoponował.
- Tak uważasz?
67
- Powiedziałem: wydaje się . Ale twój lęk udziela się i mnie. Mam wrażenie, że całe to
miejsce jest chore.
- Bo tak jest w istocie. Nie wiem, co się tu kryje, ale wcale mnie nie dziwi, że ludzie stąd się
wynieśli.
- Dlaczego właściwie tak postąpili?
Benedikte patrzyła na wioskę ukrytą w szarej mgle.
- Coś musiało się tu wydarzyć jeszcze nie tak dawno...
- Myślisz o tym wielkim domu ze strychem? A mimo to te małe chaty wydają się prastare,
zapadnięte w ziemię.
- Tak. Czy możemy założyć, że wioska opustoszała mniej więcej... hm... trzydzieści lat
temu?
- To chyba rozsądne przypuszczenie. Niemądrze postąpiliśmy, że nie zapytaliśmy o to w
dolinie.
- yle, że nie spotkaliśmy tego Livora. On na pewno sporo wie, przecież nie boi się tego
miejsca.
- Zaczyna zmierzchać. Ta wędrówka zabrała nam więcej czasu niż się spodziewałem.
Benedikte zadrżała ze strachu i mocniej ujęła Sandera za rękę. Młodzieniec rozumiał jej
uczucia.
Tak, pomyślał. Ona ma rację, zewsząd tchnie spokojem, ale wśród cieni tych małych,
zszarzałych chałup coś się kryje.
Kościół widniejący w oddali zdawał się jakby bezsilny, oddany we władanie zła.
Popatrzyli ku ujściu rzeki. Przedostanie się na drugą stronę wydawało się całkiem
niemożliwe.
Adele Wide westchnęła cichutko.
- Gdyby tak znalezć się teraz w jakiejś dobrej, ciepłej restauracji w Christianii. W tle
przyjemna muzyka, elegancko ubrani ludzie, wykwintne potrawy...
- Niczego nam nie ułatwiasz - Sander przerwał jej marzenia.
- Ale jestem przemoczona do suchej nitki! - prychnęła. - I zmarzłam! Na kość.
68
- Chcemy przecież znalezć twojego narzeczonego - przypomniał jej Sveg.
- Wiem. Przeklęty idiota, czego on tu szukał?
Na to pytanie jak na razie nie było odpowiedzi.
Benedikte szła śladami Sandera, przedzierając się przez splątane zarośla. Nie mogli już
trzymać się za ręce, to, co kiedyś było drogą, całkiem zarosło i nie odróżniało się od
pobocza.
yle się czuła w tym miejscu. Bardzo zle. Gdzieś tutaj, nad tym niedużym jeziorem, czaiła się
trwoga. Chciała uprzedzić o tym innych, ale wiedziała, że jej ostrzeżenia pozostaną bez
odzewu. Oni niczego nie wyczuwali. Może z wyjątkiem Sandera. Ale na niego miał wpływ
przede wszystkim jej niepokój, sam to zresztą powiedział.
Kiedy dotarli do przeciwległego brzegu jeziora, światło dnia zgasło za warstwą chmur i
zapanował półmrok. Przystanęli.
Rzeka szemrała cichutko, poza tym cisza wśród śnieżnego puchu była nieprzenikniona.
Gdyby teraz przemówili, ich głosy poniosłyby się po równinach.
Z niskiego brzegu, na którym stali, widzieli na tle nieba zaledwie zarys Fergeoset. Nieduży
skromny kościółek, wysoki dom z poddaszem i małe, chylące się do ziemi chaty, stodoły
zbudowane z kamienia i grubych bali w czasach, gdy jeszcze las sosnowy porastał te góry.
Zniknął stąd już dwieście lat temu. Na krytych torfem dachach, które się zapadły, rosły
górskie brzozy i karłowate świerki. Niektóre chaty położyły się na boku jak zmęczone
olbrzymie zwierzęta. Wioska przedstawiała sobą obraz opuszczenia, stanowiła jakby symbol
tęsknoty za ludzmi, którzy tak dawno stąd odeszli.
Wreszcie przemówił Sveg, a jego głos rzeczywiście poniósł się po śniegu:
- Tędy nie przejdziemy. Musimy iść dalej w górę rzeki. Może natrafimy na bród albo...
- Ciii - szepnÄ…Å‚ Sander. - SÅ‚uchajcie!
Stanęli nieruchomo.
Od strony wioski rozlegały się przytłumione, skrzypiące ruchy wiosła.
Z ciemniejącego zmroku wyłoniła się łódz. Aódz, która płynęła do nich z przeciwległego
brzegu.
69
ROZDZIAA VII
- No, dzięki Bogu - powiedział Olsen. - Ktoś płynie nam na spotkanie.
- Przewoznik - mruknął Sveg. - Teraz obiema nogami trzeba mocno stanąć na ziemi.
- Nonsens! - parsknęła Adele. - To przecież zwykły człowiek.
- Przecież to właśnie mówię. Nie chcę słyszeć o żadnych idiotycznych przesądach.
Sander milczał. Jednym okiem starał się obserwować Benedikte, drugiego nie spuszczał z
łodzi, która ciągle jeszcze była tak niewyrazna, że nie mogli rozróżnić szczegółów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]